TOLLENSE

 

TOLLENSE

Kość ramienna, od której wszystko się zaczęło...
Foto source



Wiedza jest szalona!
Wiedza w rękach historyka jest nawet szaleńsza niż ta dotycząca inych dziedzin!
Wedle Słownika Języka Polskiego „szaleńszy” to stopień wyższy od przymiotnika ‘szalony’, co dalej wyjaśnione zostaje „jako taki, który zachowuje się nieobliczalnie i sprawia wrażenie niezrównoważonego”, innymi słowy  rzec można: NIEOKIEŁZNANY.
I za taką mam wiedzę, która z jednej strony szokuje możliwościami, inspiruje i daje coś do podziwiania, a z drugiej strony powiada: tutaj wysiadam, pokombinuj sam... No bo zastanówmy się! Jeśli możemy dzisiaj dowieść, że zaprawieni w bojach na śmierć i życie faceci nie trawili mleka, ale chronologię ich kości, zostawionych na polu bitwy, określamy najwyżej z dokładnością do ćwierćwiecza, to kto mi powie, że mamy do czynienia z wiedzą okiełznaną?

Ale może to i lepiej, że jest taka konfliktogennie-konwulsyjna, oferując w pewnych sprawach laserową precyzję albo teleskopową wizję galaktycznego czasu, a czasami po prostu radlaną nieporadność przy odkładaniu skiby z detalami. Osobiście wolałbym raczej żeby skiba temporalna została odłożona z precyzją co do dnia, a nietolerancja laktozy wśród aktorów bitewnego zwarcia sprzed przeszło trzech tysięcy lat pozostała co najwyżej wysoce prawdopodobną hipotezą. Stało się inaczej, co nie oznacza, że źle! Mamy dodatkową porcję wyśrubowanej wiedzy, która dowodzi, że z wyrobów mlecznych, waleczni żarli przed bitwą co najwyżej mozarellę – wszystko inne bowiem, zamiast na pole bitwy, wysłałoby ich zbiorowo do latryny. Tak, tak, laktozy w mozarelli mało, pożywne ci to jest, a i wyrabiana była na Kujawach już na cztery tysiące lat przed meklemburskim happeningiem.
OK, czuję że zaczynam czytelnika gubić...
Wracajcie! Przechodzę do sedna rzeczy.



Miejsce bitwy nad rzeką Tollensee

Weltzin, Meklemburgia, Niemcy.
Z centrum Szczecina do Weltzin jest około 115 km – da się zrobić nawet rowerem. Na 26. kilkometrze mija się pruski słup całomilowy, skąd już tylko dziewięć kaemów do granicy. Niemcy. Po drodze, w Klempenow, jest jeszcze zamek z XIII wieku, który przez jakiś czas był w posiadaniu książąt dymińskich z rodu Gryfitów, spokrewnionych z Piastami. Miejsce jest stareńkie, omszałe i niejedną legendą stoi. Tym niemniej na głębokie pompowanie wyobraźni w 3D z elementami audio trzeba jeszcze pokonać niewielki kawałek drogi – najlepiej piechotą, wzdłuż rzeczki Tollense.
Pewnego letniego dnia w 1996 roku, tą właśnie rzeką, meandrującą przez idylliczną dolinę, płynał swoim pontonem lokalny archeolog-amator, Ronald Borgwardt. Pokonał kolejny ostry zawijas i zauważył coś sterczącego ze ściany koryta rzeki. Nie zignorował widoku - i na szczęście - bowiem obiektem nagłego zainteresowania okazała się być ramienna kość człowieka z krzemiennym grotem wbitym solidnie w jej głowę. Ronald Borgwardt okazał się być godnym następcą wielu pruskich/niemieckich aktywistów w dziedzinie ochrony zabytków*, gdyż zgłosił znalezisko lokalnym archeologicznym służbom konserwatorskim i rzecz ruszyła z kopyta.
Dzięki temu, mamy dzisiaj do czynienia z wielowątkową sagą sprzed około 3300 lat, która w wyniku badań terenowych i analiz laboratoryjnych odsłania rąbek za rąbkiem elementy swoiej tajemnicy.

Na osi czasu jest rok +/- 1250 przed naszą erą.
W Egipcie rządzi dziewiętnasta dynastia, między innymi Ramzes II z królową Nefertari, stojącą najwyżej spośród jego czterech głównych żon. Wtedy to też zaczyna się egejska wędrówka ludów oraz następuje wyjście Izraelitów z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Natomiast w Polsce i okolicach, ludy o nieokreślonym etnosie pławią się w dobrodziejstwach III okresu epoki brązu. Dla lepszego zobrazowania w jakim momencie historii nadwiślańskiej krainy jesteśmy, wyjaśniam że Biskupin powstanie dopiero za 500 lat.
Świetnie, powie ktoś, tylko że takich momentów i znalezisk kości ludzkich mamy w naszych dziejach na pęczki. No tak, z pewnością, ale dolina rzeki Tollense skrywa opowieść niezwykłą. Nie ma tam żadnych śladów osadnictwa ani cmentarzysk, tak typowych dla tego okresu pradziejów. Mamy natomiast miejsce gdzie z wielkim prawdopodobieństwem naparzało się pół Europy. Innymi słowy, analiza materiałów pozyskanych w trakcie prac wykopaliskowych, wskazuje na to, że nie był to konflikt regionalny dwóch skłóconych społeczności, okupujących przeciwne brzegi rzeki i czerpiących korzyści z „ceł” na brodzie czy nawet moście. Takich społeczności, stale zamieszkujacych bagienne łąki doliny, po prostu tam nie było. Był wszakże rzeczony most a może raczej drewniano-kamienno-ziemna grobla, która istniała tam już od wieków. Ktoś ją zbudował, reperował i utrzymywał przez pokolenia. Pytaniem zasadniczym jest więc kto i dlaczego tego miejsca bronił, a kto usiłował zdobyć i zapanować nad przeprawą? Hipotez jest wiele i jedno jest pewne – to nie była lokalna bijatyka strażników grobli z grupą cwaniaków, którzy nie zamierzali uiścić myta. Bronioznawcy tego okresu wyraźnie wskazują na starcie Mężnych Zacofanych (eM-Zet) z Progresywnymi Nonszalantami (Pe-eN), co obrazowo parafrazując mogło wyglądać nieco podobnie jak zdarzenie przedstawione tutaj > https://youtu.be/7YyBtMxZgQs, z tą różnicą, że w dolinie leniwie meandrującej rzeczki Tollense stanęło na przeciwko siebie jakieś trzy do siedmiu tysięcy 20-40-latków. Co piąty skończył w rzece albo w bagnie – niektórym droga w objęcia wieczności zajęła nawet kilka dni. Mężni Zacofani przyszli z północy i wydaje się, że reprezentowali w jakimś stopniu lokalną społeczność w szerokim rozumieniu. Było ich wiecej, ale w rękach mieli tylko drewniane maczugi i łuki ze strzałami zakończonymi krzemiennymi grotami – to właśnie jeden z takich tkwił w kości ramieniowej jaką zoczył Borgwardt. Należała bez wątpienia do progresywnego nonszalanta, który chwilę wcześniej na swój elegancki miecz z brązu nadział wątrobę i nerki kompana łucznika ... być może...pewności nie mam. Zresztą tak samo nie wiem czy łucznik eM-Zet nie dostał przypadkiem chwilę potem w czaszkę brązowym czekanem od jakiegoś jurnego Pe-eNa z Bawarii lub Bohemii, albo i strzałą zakończoną takimże grotem. Te dwa ostatnie pojęcia geograficzne nie istniały wówczas, ale pozwalają wedle dzisiejszej nomenklatury na kontekst terytorialny w stosunku do istotnej części populacji Pe-eNów. Ponadto, wiele wskazuje na to, że Pe-eNi byli w pewnym sensie zbieraniną zadziornych. Wielu z nich wydaje się być awanturnikami, chętnymi do naparzania się gdziekolwiek na horyzoncie są kasa i łupy. Ot, taka Grupa Wagnera 
sprzed 33 stuleci i im podobni zabijacy z późniejszej Iberii czy Galii. Genetyka, poprzez analizę haplotypów, poszerza wiedzę o uczestnikach starcia, sugerując, że Pe-eNowie mogli być potomkami populacji nawiązującej do społeczeństw późnoneolitycznej kultury pucharów dzwonowatych i kultur odeń pochodnych, w szczególności kultury unietyckiej. Protoplastowie eM-Zetów zaś wywodzili się z parelelnej z „dzwonowcami” kultury ceramiki sznurowej, a ich bitni spadkobiercy genów zaliczali się do ludów tworzących kompleks kultury łużyckiej. Szczątki niektórych poległych w doline rzeki Tollense wykazują powinowactwo z haplogrupą R1a. Nosicieli tego wariantu jest multum wśród ludów słowiańskich, a najwięcj w Polsce(!), bo nosi go w swoim chromosomie Y około 60 procent facetów. Wniosek, z przymrużeniem oka, nasuwa się taki: nasi chwycili za pały i poszli prać się w Meklemburgii – czyżby „furioza” tamtych lat? To tyle z panami, a co z paniami? Niektóre poszły za swoimi chłopami nad Tollense. Były nawet takie z dziećmi. O uczestnikach prania wiemy już, że starły się tam dwie odrębne populacje. Pe-eNowie reprezentowali „obcych” z punktu widzenia autora (Polaka), a eM-Zeci bardziej jakby „naszych”. Co ciekawe, wydaje się, że w tym krwawym żniwie panie nie koniecznie tylko kibicowały - nie wiemy wszakże czy prały się po obu stronach. Choć, jeśli miałbym na kogoś stawiać, to powiedziałbym, że to raczej eM-Zetki prały Pe-eNów. Fantazjując nieco bardziej, korci mnie żeby ogłosić tę bitwę Wojną o Północną Helenę. Tak, tak, o Helenę! Przecież to ten sam czas kiedy Odyseusz i 31 innych napalonych na najpiękniejszą przed Kleopatrą kobietę Antyku zebrało się na grzmoty pod Troją. Czyżby awantura nad Tollense miała podobne podłoże? Nie wiem, ale interesującym jest fakt, że bez względu na to czy panie walczyły po jednej czy po obu stronach konfliktu, jedne i drugie mogły nosić w sobie zapis genetyczny klanu Heleny. Nie, nie tej spod Troi, ale jednej spośród siedmiu „pramatek Europy”, której dziedzictwo genetyczne posiada 43% dzisiejszych Polaków (sic!). Fajowo, nie?

Czas na ponurą konkluzję: media właśnie doniosły, że w 249. dniu wojny w Ukrainie zginęło około 950 najeźdźców... w jednym dniu(!)... druga strona oczywiście też poniosła straty...
Pytam zatem z dozą jadu: no to czy w kwestii „prania” nic się 
żesz-ku nie zmieniło na świecie  przez te 3300 lat?

Coś, ktoś?????

___________________________________
* metody postępowania w tym zakresie poznałem źródłowo podczas moich badań archiwalnych dokumentacji archeologicznej z lat 1850-1945, obejmującej Środkowe Nadodrze i przechowywanej po wojnie w poczdamskim archiwum; system ten, oparty na świadomości i czujności lokalnych fanatyków prahistorii, przetrwał jak widać do dzisiaj i ma się dobrze.


Komentarze

  1. "I za taką mam wiedzę, która z jednej strony szokuje możliwościami, inspiruje i daje coś do podziwiania, a z drugiej strony powiada: tutaj wysiadam, pokombinuj sam..."

    a Biblia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, zagiąłeś mnie na całego - dzięki Mistrzu eF!

      Usuń
    2. Krzysztof, jak ja uwielbiam Twe opisy akcji. Styl tak żywy - w przeciwieństwie do przedstawionych bohaterów - jakbym wiedziała to wszystko w wersji filmowej. I choć jako kobieta do potyczek maści wszelakich mam dystans, czytalam z zapartym tchem, niczym dobrą przygodową opowieść. W dodatku z uśmiechem na ustach od zachwytu Twą wiedzą i błyskotliwą umiejętnością jej przybliżenia nawet ciemnym blondynkom. Temat nie do śmiechu, żeby nie było, ale radość z lektury olbrzymią. I choć fanką wojen nie będę, to Twych publikacji na pewno. Dziękuję pięknie i serdecznie pozdrawiam, czekając na kolejny artykuł.
      Aneta

      Usuń
    3. No i co mam na to powiedzieć? Chyba tylko tyle, że czuję się jak w wytwórni marcepanu... Dziękuję serdecznie po naszemu i w językach wojów znad rzeczki Tollense.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA