V I N

MARIANI


For English version, please scroll down.


Wpadłem na moment do Gastro Obscura – takiej sobie sekcji podkastu Atlas Obskura, który oferuje „krótkie, codzienne świętowanie dziwnych i cudownych miejsc świata.” Czytam pierwsze zdanie i natychmiast łykam temat: wino w towarzystwie rządców dusz i świata, artystycznej ferajny, koronowanych głów, i jajogłowych. Chwytam szkło i nalewam C2H5OH, aromatyczne bordowe w kolorze. Apelacja, rocznik, winnica, winiarz, rodzaj grona – wszystko niezwykle ważne, ale golnę tylko troszeczkę, bowiem nadmiar gwarantuje wahania nastroju, stany lękowe, drażliwość, obojętność uczuciową, wybuchowość, apatię i brak energii, niezdolność do odczuwania przyjemności, zaburzenia koncentracji, zaburzenia pamięci, trudności w myśleniu abstrakcyjnym, zaburzenia w poczuciu odpowiedzialności i nieracjonalne postrzeganie rzeczywistości. To wszakże zaledwie podstawowe objawy psychiczne, do których przylega zestaw objawów fizycznych, takich jak drżenie mięśni, nadciśnienie tętnicze, nudności, wymioty, tachykardia, bezsenność lub zaburzenia snu, rozszerzenie źrenic, wzmożona potliwość, wysuszenie śluzówek, ból głowy, ogólne osłabienie i złe samopoczucie. Ale to nie wszystko, gdyż te objawy wymuszają na alkoholiku dostarczenie do organizmu kolejnej dawki alkoholu, który je złagodzi. 
OK, powiadam sobie, omineło mnie – umiar rządcą mego jestestwa! 
Czytam więc dalej, bowiem autor nęci inną używką, taką której potencji nie zaznałem -  dopowiadam, żeby nie było wątpliwości.

C17H21NO4 – kokaina
Jako substancja psychoaktywna wywołuje euforię, radość, zadowolenie, ustąpienie zmęczenia fizycznego i psychicznego, wyostrzenie percepcji, otwartości umysłu, wzmożoną samoocenę i pewność siebie, zwiększoną sprawność fizyczną i intelektualną, potrzebę kontaktu emocjonalnego z ludźmi, redukcję lęku społecznego i ogólny wzrost aktywności oraz podniecenie seksualne – pozytywne łał! - może jednak trzeba zacząć ćpać? Martwi jednak, że po wciągnięciu kreski pojawia się zahamowanie perystaltyki jelit i żołądka, rozszerzenie źrenic i wytrzeszcz gałek ocznych, przyspieszenie akcji serca i czynności oddechowych oraz wzrost ciśnienia krwi, zahamowanie wydzielania śliny, bezsenność i napady drgawkowe, a nawet sterotypie ruchowe. Oooo, to ostatnie poraża samym swoim brzmieniem, a co dopiero zaznać takiego sterotypia - zdecydowanie negatywne łał! Ejjjj, ta kokaina to taki dobry i zły glina – muszę znowu obejrzeć kika odcinków „Porucznika Columbo”. Wiem wiem, nie ma to nic wspólnego z tym o czym mowa – ot takie sobie asocjacyjne meandry spod kapelusza, ale przysięgam, nic nie tknąłem – cross my heart and hope to die . A jakby tak połączyć moce C2H5OH i C17H21NO4?
No i stało się! W 1863 roku, Korsykanin Mariani, po kilku latach kombinowania wypuścił na rynek wino wzmocnione kokainą.

C18H23NO4 – kokaetanol
Ubzdryngolonemu mocą dwóch używek – takie dwa w jednym – wątroba produkuje in vivo kokaetanol, substancję, której działanie euforyczne jest dłuższe niż kokainy i może ona pozostawać w organizmie przez kilka dni, a we włosach nawet przez szereg miesięcy.
Historię powstania i zastosowanie kokainowego wina pobrałem stąd i z przyjemnością ciskam nią w wasze strony, gdziekolwiek jesteście. Tak ciskam, bowiem nieco wypiłem, ale nienasycanego kokainą wina z Doliny Napa.


Prezydenci i papieże uwielbiali wino z kokainą.

Co łączy Ulyssesa Granta, Thomasa Edisona, królową Wiktorię, Henrika Ibsena, Julesa Verne'a i papieża Leona XIII? Wszyscy publicznie chwalili wino Vin Mariani z domieszką kokainy.

W 1859 roku włoski naukowiec, Paolo Mantegazza, opublikował artykuł na temat potencjalnych korzyści z mało zbadanej rośliny południowoamerykańskiej zwanej koka. Zainspirowany jego odkryciami, francuski chemik Angelo Mariani wynalazł silny tonik, czyli wino Bordeaux z dodatkiem dwudziestu jeden miligramów liści koki na 100 ml napitku. Zachwalał swój napój jako środek na poprawę trawienia, a także jako apertif, wzmacniacz energii i ogólną kurację, bezpieczną nawet dla dzieci (wystarczyło zmniejszyć o połowę standardową dzienną dawkę dwóch lub trzech szklanek).

Vin Mariani stało się rewelacją w Paryżu, a następnie rozeszło się po Europie i Stanach Zjednoczonych. Było to częściowo spowodowane agresywną kampanią marketingową Marianiego, która polegała na zleceniu zaprojektowania reklam słynnym artystom. Poparcie ze strony papieża również nie zaszkodziło: papież wręcz pochwalał skutki wzmacniania się winem tonikowym, „gdy modlitwa nie wystarczała”. Vin Mariani wychwalały tłumy celebrytów, a także prezydenci i lekarze. Magazyn Medical News z 1890 roku potwierdzał, że „żaden uznany preparat medyczny nie otrzymał silniejszego poparcia ze strony lekarzy”.

Nic dziwnego, że Vin Mariani miało swoich fanów. Chociaż spożycie doustne jest znacznie mniej uzależniające niż inne formy zażywania kokainy, to działanie napoju było bardzo silnie. Etanol w winie działał jako rozpuszczalnik, ekstrahując kokainę z liści koki. Kiedy kokaina i alkohol są wchłaniane razem, środki odurzające są metabolizowane w wątrobie i tworzy się trzeci związek chemiczny, zwany kokatylenem. Ta intensywnie psychoaktywna substancja jest bardziej euforyczna, silniejsza i bardziej toksyczna niż sama kokaina czy alkohol.

Ale imprezowanie musi się kiedyś skończyć. W 1906 roku Stany Zjednoczone poprzez ustawę Pure Food and Drug Act zaczęły egzekwować przepisy dotyczące etykietowania produktów. Ruchy na rzecz zakazu spożywania alkoholu zyskały na popularności, a niebezpieczeństwa związane z kokainą stały się powszechnie znane. Wszystko to ograniczyło podaż wina z koką na rynek. Na sprzedaż w Stanach Zjednoczonych została przygotowana wersja Vin Mariani bez koki, ale nie oferowała ona takiego samego pobudzającego działania jak konkurencyjny napój, który również był pierwotnie oparty na kokainie, czyli Coca-Cola.

Mariani walczył ze zmianami prawnymi prawie aż do swojej śmierci w 1914 roku - tego samego roku, w którym wojna przeciwko opiatom i koce oficjalnie rozpoczęła się wraz z ustawą Harrisona o podatku od narkotyków. Vin Mariani zniknęło z półek. W międzyczasie Coca-Cola nadal się rozwijała, oczywiście bez koki, aż stała się jedną z firm odnoszących największe sukcesy na świecie w produkcji napojów bezalkoholowych.

Wino przetrwało okres prohibicji; kokaina nie miała tyle szczęścia. Dobre Bordeaux możesz kupić w lokalnym sklepie z winami, ale Vin Mariani nie ma już w sprzedaży.

*********

P.S. 1.
Jak już popełniłem to co powyżej, podłubałem nieco w sieci i znalazłem dwie perełki na ten sam temat, o których nigdy pewnie nie dowiedziałbym się gdyby nie Gastro Obscura. 
Zachecam do lektury - nie przegrzewa bo czytanie krótkie ale treściwe.

1. Beatka                     2. Rekowski 

P.S. 2
Koka i kokaina to dwa byty ze wspólnym mianownikiem, ale dość odległe od siebie w w skutkach użycia.
Liście koki - świętej rośliny Inków, zawierają w 100 gramach 20 razy więcej wapnia niż mleko i więcej fosforu niż ryby, ułatwiąją pobieranie tlenu, wspomagają trawienie i pomagają pokonać chorobę wysokościową. Niestety, problemem tej wspaniałej rośliny jest jednoprocentowa zawartość kokainy w jej liściach. Dla Indian Ameryki Południowej były one darem bogów.
Krasnodrzew pospolity, koka, krzew kokainowy (Erythroxylum coca) wyrósł ponoć z ciała pewnej zabawowej dziewki, którą zabili kochankowie, ale sa i tacy, którzy twierdzą, że roślina była darem Matki Boskiej dla biednych Indian. Nie wiem co wy na to, ale ja nie umiem się zdecydować, która wersja jest prawdziwa. Wolę pierwszą, ale drugiej nie wykluczam, ot tak na wszelki wypadek...

_______________
Ilustracja: źródło



VIN  MARIANI

INTRO:
I dropped by the Gastro Obscura for a moment - a section of the Atlas Obscura podcast that offers a "short, daily celebration of strange and wonderful places in the world." After reading the first sentence I immediately swallowed the topic: wine in the company of the stewards of both the souls and the world, and artistic gangs, crowned heads, and eggheads. I grabbed the glass and poured C2H5OH, very aromatic, burgundy in color. Appeal, vintage, vineyard, winemaker, type of grapes - everything is extremely important, but I sip only a little, since the excess guarantees mood swings, anxiety, irritability, emotional indifference, explosiveness, apathy and lack of energy, inability to feel pleasure, impaired concentration, memory disturbances, difficulties in abstract thinking, disturbed sense of responsibility and irrational perception of reality. However, these are only the basic mental symptoms to which a set of physical symptoms adhere, such as muscle tremors, hypertension, nausea, vomiting, tachycardia, insomnia or sleep disturbances, pupil dilation, increased sweating, dry mucous membranes, headache, general weakness and malaise. But it is not everything, because these symptoms force the alcoholic to deliver another dose of alcohol to the body to alleviate them.

OK, I tell myself, I missed all that - moderation is the steward of my being! 

So, I read on, because the author tempts with a different stimulant, one whose potency I have not known.

C17H21NO4 - cocaine

As a psychoactive substance, which causes euphoria, joy, satisfaction, sharpening of perception, open-mindedness, increased physical and intellectual fitness, self-esteem, self-confidence, need for emotional contact with people, as well as the reduction of social anxiety and overall increase in activity including sexual arousal - wow, quite a positive WOW! - perhaps it is time to start "drawing the line"? However, what’s worrying, is that afterwards occurs inhibition of intestinal and gastric peristalsis, dilation of the pupils, and eyes bulging; later comes acceleration of heart rate and respiratory function as well as increased blood pressure, inhibition of salivation, insomnia and seizures, and even motor stereotypies appear. Ooh, the latter is shocking just with the way it sounds, let alone to experience such stereotypies - definitely negative wow! On a closer look, this cocaine acts like a good cop and a bad cop, isn't it – perhaps it's time to watch a few episodes of Lieutenant Columbo again. I know, I know, it has nothing to do with what we're talking about - just such associative meandering from under the hat..., and I swear, I didn't touch anything - cross my heart and hope to die . 

But, what if we combine the powers of C2H5OH and C17H21NO4?

And it happened! In 1863, the Corsican Mariani, after several years of trials, launched a wine fortified with cocaine.

C18H23NO4 – cocaethylene

Drunk as a skunk thanks to the power of two stimulants (sort of two-in-one), the liver produces cocaethylene in vivo, a substance whose euphoric effect lasts longer than that of cocaine, and it can remain in the body for several days, or even for several months in the hair.

I have downloaded the story of the origin and use of cocaine wine from here and I am happy to throw it at your side wherever you are. I admit, I drank a little; however, not any cocaine-infused wine, but a great zinfandel from the famous Mokelumne River Appellation near Lodi, California. 


PS 1.
As I have written the above, I searched a bit on the web and found two gems on the same topic that I would never have known if it weren't for the Gastro Obscura. 
I encourage you to read these texts - they will not overheat you thanks to being rather short; however, vey informative.

1.  Beatka                      2. Rekowski   For those two articles, please use the automatic translator.

 

PS 2
Coca and cocaine are two entities with a common denominator, but quite distant from each other in the sense of effects.
Coca leaves, an Inca sacred plant, contain 20 times more calcium per 100 grams than milk and more phosphorus than fish, facilitate oxygen uptake, aid digestion and help to overcome altitude sickness. Unfortunately, the problem with this wonderful plant is the 1% cocaine content in its leaves. For the South American Indians, they were a gift from the gods.
Dwarf wood, in another words coca or coca bush (Erythroxylum coca) grew supposedly from the body of a playful girl who was killed by her lovers, but there are also those who claim that the plant was a gift from the Mother of God to poor Indians. I don't know what you think, but I can't decide which version is true. I prefer the first, but I don't exclude the second, just in case ...


HOMO
PLASTICUS

Creator: Sablin Credit: Getty Images/iStockphoto


Wymyśliliśmy plastic!

Tak, MY wymyśliliśmy, bowiem jak 57 lat temu powiedział syn angielskich misjonarzy, kenijski archeolog i paleoantroplog Louis Seymour Bazett Leakey, "człowiek jest zręczny", innymi słowy Homo habilis. Wcześniej i później mieliśmy w rodzinie człowiekowatych do czynienia z wieloma rodzajami Homo, takimi choćby jak H. erectus, który onegdaj zamieszkiwał w okolicach Trzebnicy, w Kończycach Wielkich na Śląsku, czy też w pewnej jaskini koło wsi Smoleń na Wyżynie Częstochowskiej. Było to jednak tak dawno temu, że nie pamietał o tym poprzednim nawet nasz genetyczny(a) brat/siostra, Homo neanderthalensis, który bawił na południu dzisiejszej Polski przez dobre kilkadziesiąt tysięcy lat. Nie marszcz czoła H. sapiens(ie)! Neandertalczycy to nasze rodzeństwo – jak komuś ta relacja doskwiera, to po wyjaśnienia zapraszam tutaj.
No, ale revenons à nos moutons!
Ostatnie lata obfitują w zagęszczanie odnóg na ludzkiej gałęzi ssaków – mamy oto znaleziska zaginionych braci, sióstr i kuzynostwa: Homo naledi, Homo denisova, Homo luzonenzis, Homo floresiensis, ot żeby wymienić najważniejszych, bo to nie koniec, a jestem pewien, że będą też następni. Jeden z tych nowych wyłonił się nawet już jakiś czas temu, ale z identyfikacją były małe problemy, tym nie mniej jest, mamy go. To ten, który 159 lat temu, na wystawie w Londynie zaprezentował "parkesinę", kilka lat później dołaczył do niego osobnik z celuloidem, no i tak jak to w Ogrodzie Rozkoszy, posypało się: sztuczny jedwab, bakelit, polistyren, PCV, polietylen, teflon, żywice epoksydowe, poliamidy, aż wreszcie mamy 9 miliardów ton plastikowych śmieci – wielkie dzięki ci Homo plastikus!

O podstawach wyodrębniania się tego nowego osobnika w rodzinie H. sapiens opowiedział w skrócie Matt Simon w artykule opublikowanym na portalu WIRED.


Plastik spada z nieba. Ale skąd się tam bierze?

W dowolnym momencie nad zachodnimi Stanami Zjednoczonymi unosi się 1100 ton mikroplastiku. Nowe modelowanie pokazuje zaskakujące źródła nikczemnego zanieczyszczenia.

Jak znajdziesz się w jakimś ustronnym miejscu na amerykańskim Zachodzie - może w Yellowstone, na pustyniach Utah lub w lasach Oregonu - weź głęboki oddech i zaczerpnij świeżego powietrza wraz z mikroplastikiem. Zgodnie z nowymi danymi, 1100 ton jego unosi się obecnie nad zachodnimi Stanami Zjednoczonymi. Materiał spada z nieba, zanieczyszczając najbardziej odległe zakątki Ameryki Północnej i świata. Jak już kiedyś powiedziałem, plastikowy deszcz to nowy kwaśny deszcz.

Ale skąd to wszystko się bierze? Można by pomyśleć, że popochodzi z pobliskich miast - zachodnich metropolii, takich jak Denver czy Salt Lake City.Jednak nowe modele opublikowane wczoraj w Proceedings of the National Academy of Sciences pokazuje, że 84 procent mikroplastiku unoszącego się w powietrzu na Zachodzie Ameryki pochodzi z dróg między dużymi miastami. Kolejne 11 procent jest nawiewiane od strony oceanu. (Naukowcy, którzy opracowali ten nowy model, szacują, że cząsteczki mikroplastiku unoszą się w powietrzu przez prawie tydzień, a to więcej czasu niż porzeba, aby przemierzyły kontynenty i oceany).

Mikroplastik - cząstki mniejsze niż 5 milimetrów - pochodzą z wielu źródeł. Plastikowe torby i butelki uwalniane do środowiska rozpadają się na coraz mniejsze kawałki. Innym ważnym źródłem jest pralka: podczas prania odzieży syntetycznej maleńkie mikrowłókna wypłukują się i trafiają do oczyszczalni ścieków. Tam część mikrowłókien zostaje odfiltrowana, przez zatrzymanie ich w „szlamie”, czyli oczyszczonych odpadkach ludzkiego pochodzenia, które są następnie wyrzucane na pola uprawne jako nawóz. Tak mikroplastik zostaje zdeponowany w glebę. Następnie oczyszczalnia ścieków wypłucze pozostałe mikrowłókna do morza w już oczyszczonej wodzie. Dzieje się tak od dziesięcioleci, a ponieważ tworzywa sztuczne rozpadają się, ale tak naprawdę nigdy nie znikają, to ich ilość ich w oceanie gwałtownie rośnie.

W rzeczywistości te nowe badania pokazują, że w danym momencie z oceanu może pochodzić więcej mikroplastiku, niż do niego dostaje się. Innymi słowy: w oceanie nagromadziło się go tak dużo, że ląd może być teraz importerem netto mikroplastiku pochodzącego z morza. „To naprawdę uwydatnia rolę tradycyjnych zanieczyszczeń” - mówi Janice Brahney, badaczka zajmująca się środowiskiem na Uniwersytecie Stanowym Utah i współautorka nowego artykułu PNAS. „Ilość tworzyw sztucznych w naszych oceanach jest po prostu przytłaczająca w porównaniu do wszystkiego, co produkujemy w danym roku w środowisku lądowym”

Te mikrodrobiny plastiku nie tylko wyrzucane są na brzeg i gromadzą się na plażach. Kiedy wiatry popychając fale rozbijają się o brzegi, wyrzucają w powietrze kropelki wody morskiej, zawierające sól, materię organiczną i mikrocząstki plastiku. „Następnie woda w wiekszości wyparowuje i zostają tylko aerozole” inaczej mówiąc, unosząca się w powietrzu mgła z cząsteczkami materii - mówi Natalie Mahowald, badaczka z Cornell University, która współprowadziła prace z J. Brahney. „Klasycznie, my, naukowcy zajmujący się atmosferą, zawsze wiedzieliśmy, że w ten sposób depozytowane są sole morskie” - kontynuuje. Ale w zeszłym roku inna grupa badaczy zademonstrowała to zjawisko również jeśli chodzi o mikroplastik, wykazując, że pojawia się on w bryzie morskiej.

Tym razem Mahowald i Brahney, używając modeli atmosferycznych, poszły dalej aby pokazać, jak daleko może podróżować morski mikroplastik po uniesieniu się w powietrze. Przyjrzały się także innym źródłom emisji mikroplastików, takim jak drogi, miasta i pola uprawne. Ustaliły na przykład, ile pyłu unosi się z pól i ile mikroplastiku może znajdować się w tym pyle.

Następnie badaczki połączyły modelowanie atmosfery z danymi ze świata rzeczywistego. Brahney użyła próbników powietrza rozrzuconych w odległych miejscach na Zachodzie Ameryki, żeby móc powiedzieć ile cząstek plastiku spadło z nieba w danym momencie. Modelowanie zastosowane przez Mahowald uwzględniało warunki atmosferyczne i klimatyczne w tym samym czasie, umożliwiając naukowcom prześledzenie, skąd prawdopodobnie przywiane zostały cząstki plastiku.

Okazało się, że pył rolniczy dostarcza tylko 5% mikroplastików atmosferycznych na Zachodzie USA. A, co zaskakujące, miasta dostarczyły tylko 0,4 procenta. „Gdyby zapytano kogoś, w jaki sposób tworzywa sztuczne dostają się do atmosfery, odpowiedziałby, że pochodzą z ośrodków miejskich” - mówi Brahney. „Ja jednak jestem zdania, że najważniejsze są drogi, które wychodzą z miast”.

Kiedy samochód toczy się po drodze, drobinki opon uwalniaja się w ramach normalnego zużycia. Ten materiał nie jest czystą gumą; zawiera dodane syntetyczne tworzywa i mnóstwo innych chemikaliów. Cząsteczki opon są zatem technicznie mikroplastikami i znajduja się wszędzie. W jednym z badań przeprowadzonych w 2019 r.wyliczono, że każdego roku do Zatoki San Francisco spłukiwanych jest 7 bilionów cząstek mikroplastików, w większości z opon.

Miasta faktycznie wytwarzają zdumiewające ilości mikroplastiku poprzez ruch uliczny i rozpadające się śmieci, ale nie wydaje się, aby przedostawał się on wysoko w atmosferę. Brahney i Mahowald myślą, że to z dwóch powodów, mianowicie budynki blokują wiatr przed zbieraniem z powierzchni miasta i przesyłaniem tych fragmentów dalej, a ponadto ludzie jeżdżą samochodami wolniej w obszarach miejskich. To wolniejsze ścieranie opon sprawia, że ich cząsteczki trafiają na jezdnie w znacznie mniejszych ilościach. Ale wyjedźcie na autostradę międzystanową gdzie jest dużo więcej otwartej przestrzeni - tam wiatry mogą łatwo porywać i przenosić odpadki. Poza tym, mówi Mahowald, „samochody poruszają się z prędkością 100 i wiecej kilometrów na godzinę. To dużo energii, a z tą energią do atmosfery łatwo mogą dostawać się maleńkie cząsteczki opon”.

Ale dlaczego zadawać sobie trud modelowania ekstremalnej złożoności atmosfery, zamiast przyjrzenia się charakterystyce mikroplastików, które wylądowały w pojemnikach pułapkach, aby dowiedzieć się, skąd się wzięły? Smutną rzeczywistością jest to, że te tworzywa sztuczne tak dokładnie nasyciły środowisko, iż w pewnym sensie ujednoliciły się. Cząsteczki z syntetycznej odzieży oraz degradujących się butelek i opakowań wydają się przemieszczać w powietrzu między lądem i morzem z taką regularnością - i dostatecznym wymieszaniem - że trudno jest wskazać źródło konkretnego polimeru.

„To nie to, że idwntyfikacja jest trudna - to własciwie jest niemożliwe” - mówi Deonie Allen, badaczka mikroplastików z University of Strathclyde, która nie była zaangażowana w te nowe badania. (Jest współautorką zeszłorocznego badania, które udokumentowało mikrodrobiny plastiku w bryzie morskiej). „Jeśli zastosujesz model, jestes w stanie dowiedzieć się, skąd może pochodzić [plastic]. Ale jeśli spojrzysz tylko na chemiczną sygnaturę rodzajów tworzyw sztucznych, które masz w swoim wiadrze lub w filtrze, nie ma sposobu, abyś mógł stwierdzić, skąd one pochodzą ”. Jeśli potrafisz zidentyfikować kawałek gumy, istnieje duża szansa, że pochodzi on z opony. „Ale reszta z nich”, dodaje Allen, „mogą pochodzić z dowolnego miejsca”.

Dlatego modelowanie atmosfery ma kluczowe znaczenie dla lepszego zrozumienia, w jaki sposób mikrodrobiny plastiku przemieszczają się między środowiskami. Naukowcy dopiero zaczynają to robić - jak dotąd ukazało się zaledwie kilkadziesiąt artykułów. Jednak naukowcy potrzebują znacznie więcej danych na temat tego, ile plastiku spada z nieba i gdzie. Na przykład te nowe badania koncentrowały się na amerykańskim Zachodzie, ale generowanie i dystrybucja cząstek może przebiegać inaczej w innych miejscach. Zachodnie stany są dość suche, więc być może samochodom łatwiej jest tam rozrzucać mikroplastik niż na mokrym Południu. Również w Europie odpady z tworzyw sztucznych są często wprowadzane do dróg jako materiał konstrukcyjny, co jest szlachetnym pomysłem, ale może oznaczać, że te drogi emitują jeszcze więcej tworzyw sztucznych, mieszając się z tymi z opon.

Jednak krok po kroku naukowcy opracowują jaśniejszy obraz tego, jak te cząstki krążą po całej planecie. Wydaje się, że głównym motorem jest transport atmosferyczny wyszczególniony w tych nowych badaniach. „Żyjemy na kuli wewnątrz bańki” - mówi Steve Allen, badacz mikroplastików z University of Strathclyde, który nie był zaangażowany w badania. (On i Deonie Allen są małżeństwem.) „Nie ma granic, nie ma krawędzi. A to wyraźnie pokazuje, że mikroplastik trafia do morza i wychodzi z morza. Pada na lądzie, a potem znowu zostaje wyrzucony w powietrze, by przenieść się w inne miejsce. Nie da się go zatrzymać, gdy już się wydostanie ”.

„Może po prostu bez końca poruszać się po powierzchni Ziemi” - zgadza się J. Brahney. „Uświadomienie sobie tego jest naprawdę przerażające”.

Post scriptum

Może jednak poradzimy sobie z pomocą grzybków?
Podobno w lasach Amazonii na plastiku żeruje pestalotiopsis microspora, konsumujac poliuretany i robi to nawet szybciej niż pospolity na całym świecie aspergillus niger (kropidlak czarny), kojarzony chetnie z klątwą Tutanchamona. Trzeci do kompletu, aspergillus tubingensis, lubi wysypiska śmieci w Pakistanie - tam przyuważono go kilka lat temu jak opychał się plastikami.
Czyż po H. plastikusie nie mogłaby nadejść epoka Homo fungusiensis?

  CHARLIE KIRK 1993 - 2025 (Source: Wikipedia) Dwógłos po zabójstwie Two Voices After the Murder PL and ENG versions available 1. Kiedy wymi...