KORZYBSKI

KORZYBSKI


Są dwa sposoby żeby prześliznąć się łatwo przez życie:
a mianowicie, wierzyć we wszystko,
albo wątpić we wszystko.
Oba zwalniają nas z myślenia.
Alfred Korzybski




Alfred Władysław Augustyn Korzybski, herbu Abdanknależy do tego typu charakterów ludzkich, obok których niesposób przejść obojętnie. Weźmy na początek zawołanie rodowe, które dzielił z XVI-wiecznym biskupem krakowskim, Janem Konarskim, z Bohdanem Zenobim Chmielnickim, a jakże, czy też z Janem Leonem Hipolitem Kozietulskim, żeby wymienić kilku najzacniejszych.

Ale cóż tam rodowe zawołanie kiedy osobiście zyskał przydomek „Maledetto Polacco” - tytuł nie tyle szlachetny co uroczy. Studiując w Rzymie, zapracował nań białą bronią, z którą często stawał w szranki broniąc gardła, jako że liczni obrońcy zszarganej przezeń czci arystokratek zamierzali mu je wielokrotnie i solidnie podziurawić. Na szczęście nie sprostali, choć kto wie czy to sama Opatrzność, kontenta z jego przyjaźni w wysokich kręgach watykańskich, nie pomogła mu sparować wszystkich kąśliwych pchnięć szpadą.

Nie mając pojęcia o roli Opatrzności, odwdzięczył się losowi swoim pierwszym publicznym wykładem w samym Watykanie. Wysłuchali go liczni kardynałowie oraz Przełożony Generalny Towarzystwa Jezusowego, Luis Martín García SJ, co po powrocie do rodowego Korzybia, i tak nie uratowałoby Alfreda przed zesłaniem na Sybir - koneksje ojca w carskich urzędach Warszawy, na szczęście pomogły.  A tatko miał za sobą, było nie było, Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych.  Tak, tak, to stamtąd przysyłano do Korzybia na początku XX wieku urzędników, którzy w rosyjskim zaborze, we wzorowym gospodarstwie polskiego szlachcica zdobywali doświadczenia w zakresie nowoczesnych metod uprawy, hodowli, melioracji, mechanizacji rolnictwa i kompleksowego zarządzania majątkiem, albo farmą, wedle ich pojęć.

Ale za cóż to Sybir groził młodemu naukowcowi, zapytasz Czytelniku
? Otóż, za bycie światłym i dobrym dla pracowników majątku, w którym ufundował szkołę, co wedle carskich rewizorów było groźnym występkiem przeciwko obowiąującym ukazom. Dla uspokojenia nastrojów, przylgnął na jakiś czas do gleby, po czym wstąpił do sekcji wywiadowczej armii rosyjskiej i natychmiast dał się solidnie zranić w nogę. Stało się to powodem jego przerzutu do Kanady, a w cztery miesiące po wybuchu I wojny światowej, do USA gdzie miał nadzorować wysyłkę dział artyleryjskich i amunicji na front wojenny.

Nie takie ważne jest jak się wywiązał z zadań dowództwa, bowiem wnioski każdy sam może wyciągnąć, choćby na podstawie jego decyzji o pozostaniu w USA, mimo coraz większej nadzieji na odrodzenie się 
Polski z niebytu. Jak się wydaje, istotny wpływ na tę decyzję (niekoniecznie pochopną) miała nowojorska malarka-portrecistka, Mira Edgerly, którą wkrótce potem poślubił.

Po ustatkowaniu się, zyskawszy spokojną głowę, zadał sobie pytanie: „Co to jest człowiek?”.  Odpowiedział na nie w IV rozdziale swojej pierwszej pracy Dojrzałość człowieczeństwa, którą zadedykował żywym i umarłym („To the Quick and the Dead I Dedicate this Book”), zapożyczając frazę od Szekspirowskiego Laertesa, a może nawet wprost z Nicejskiego wyznania wiary („...stał się człowiekiem, cierpiał i zmartwychwstał trzeciego dnia, wstąpił do nieba, przyjdzie sądzić żywych i umarłych.”), kto go tam wie...

To akurat może nie jest aż takie ważne w obliczu sformułowania przezeń holistycznej definicji człowieka, wedle której jesteśmy tą klasą życia jaka wiąże czas (time-binding class). Zwierzęta wiążą przestrzeń (space-binding class), rośliny skupiają się w klasie wiązań chemicznych (chemistry-binding class), a minerały koncentrują w zerowym punkcie układu odniesień jako klasa procesów nieożywionych (lifeless class).


Mając to już za sobą, ruszył w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „co ogranicza nam możliwości przekazywania wiedzy”, bowiem że tak się dzieje, nie miał najmniejszych wątpliwości. Zajęło mu krótkie dziesięć lat wytężonej pracy żeby sformułować nowatorski, niearystotelesowski system filozoficzno-socjologiczny dotyczący języka, który nazwał „semantyką ogólną”, mającą wszakże niemal zero wspólnego z semantyką językowoznawczą czy też logiczną. No ale taki już Korzybski był. Rzecz wyłożył szczegółowo w pracy zatytułowanej Nauka i rozsądek, w której prawi, że uzdrowienie języka może i powinno stać się sposobem na naprawę świata bowiem błędy obciążają język przez skłonność do abstrakcji i manipulacji, brak precyzji, zawiłości, nieklarowność, powtórzenia, etc. I trudno się z tym nie zgodzić patrząc na poniższe koło wiedzy.




Pominę resztę wierszy jakie można byłoby o Korzybskim napisać.  Przypomnę jedynie anegdotyczną opowiastkę jaką w 1989 roku zrelacjonował Bernie Chalip, jeden ze studentów hrabiego.


Korzybski, jeszcze zanim założył Instytut Semantyki Ogólnejzostał w połowie lat trzydziestych minionego wieku poproszony o wygłoszenie pogadanki w prestiżowej szkole żeńskiej w Kansas City. Poinformowano go z wyprzedzeniem, że jest tam pewna uczennica, która stanowi swoisty problem dla szkoły. Dziewczyna była całkiem utalentowana i inteligentna ale niezbyt zdyscyplinowana i nie bardzo lubiana przez pozostałe uczennice. Krótko mówiąc, zachowywała się nieco pysznie i przemądrzale.

Korzybski zaaranżował więc żeby po przedstawieniu go, ta właśnie uczennica została poproszona do stolika na scenę. Dziewczyna usiadła, promieniując dumą z dzielenia sceny ze słynnym harabią Korzybskim, który ze względu na ranę nogi odniesioną w pierwszej wojnie światowej, rozpoczął pogadankę siedząc przy stoliku.

Jak zwyczajowo to czynił podczas swoich wykładów, wyjął z kieszeni paczkę papierosów, cygarniczkę i małe pudełko zapałek. Położył je przed sobą na stole. Kilka minut później odegrał coś w rodzaju scenki, wyjmując papierosa z paczki i mocując go w cygarniczce.  Dziewczyna, będąc na wyciągnięcie ręki od zapałek, obserwowała go uważnie, w oczekiwaniu aż Korzybski zakończy swoje przygotowania, tak żeby mogła zapalić mu papierosa. Naturalnie, gdy tylko dał jej znak minimalnym skinieniem głowy, dziewczyna złapała pudełko, popchnęła szufladke do otwarcia i sięgnęła po zapałkę.

Jednakże, ku jej zaskoczeniu, pudełko było puste.  Korzybski kontynuował wykład, po czym odwrócił się, spoglądając na nieco skwaszoną dziewczynę i puste pudełko do zapałek. Cała sala skoncentrowała się teraz na dziewczynie. Ta otworzyła pudełko zupełnie, odwróciła je do góry nogami, pokazując że jest puste i dosyć arogancko zapytała, "Kto chciałby nosić puste pudełko do zapałek?"

Korzybski odpowiedział zbywająco, "Moja droga, świat jest znacznie większym miejscem niż mogłabyś to sobie kiedykolwiek wyobrazić".

Położył cygarniczke z papierosem na stole i kontynuował wykład.

Kilka minut później sięgnął do swojej kieszeni, wyjął inne pudełko zapałek i położył je na stoliku w zasięgu dziewczyny. Obserwowała znowu w skupieniu jak Korzybski bierze papierosa w oczekiwaniu, że dziewczyna mu go zapli. Tym razem jednak zamiast natychmiast otworzyć pudełko zapałek, uczennica podniosła je na wysokość ucha i potrząsnęła nim. Słysząc szelest zapałek w pudełku, nabrała pewności, uśmiechnęła się, otworzyła pudełko i wyjęła zapałkę.

Ale zapałka okazała się już wypalona. Nieco zaambarasowana przejrzała zapałki w pudełku i wyrzuciła je na stolik. "One wszystkie są wypalone! Nie mogę uwierzyć, że pan nosi ze sobą wypalone zapałki! Mój ojciec NIGDY by czegoś takiego nie zrobił!"

Korzybski spojrzał na nią z wyższością, i zniecierpliwiony skonstatował, "Świat jest znacznie większym i bardziej skomplikowanym miejscem niż ty lub nawet twój ojciec czy matka moglibyście sobie to kiedykolwiek wyobrazić".

Ponownie położył papierosa w cygarniczce na stoliku i kontynuował pogadankę. Po następnych paru minutach Korzybski wyjął z kieszeni trzecie pudełko zapałek i położył je obok papierosa.

Tym razem dziewczyna nawet nie czekała aż prelegent będzie gotów zapalić papierosa. Schwyciła natychmiast pudełko zapałek i potrząsnęła nim koło swojego ucha.

Cisza, żadnego dźwięku.

Pewna siebie położyła zapałki z powrotem na stoliku, spojrzała wymownie na brzuchatego, łysego człowieka i usiadła na swoim krześle wielce dumna z siebie.

Korzybski szedł dalej z wykładem i powoli zaczął znowu przygotywywać papierosa. Dziewczyna ani drgnęła. Gdy był gotów do zapalenia, wziął do ręki pudełko zapałek, i nie przerywajac wykładu, popchnął zdecydowanie szufladkę palcem, otwierając je. Było wypakowane świeżymi, niewypalonymi zapałkami, które zostały tak ściśnięte, że nie było mowy o ich relotaniu w pudełku. Wziął jedną, potarł o pudełko i zapalił papierosa.

Korzybski zaciągnął się i wydychając dym kontynuował pogadankę, podczas gdy dziewczyna siedziała obok w milczeniu niczym zaklęta, zakłopotana i skonfudowana, a przy tym wyglądając tak jakby zeszło z niej nieco powietrza.

Podobno kilka miesięcy później Korzybski, zapytawszy o tę uczennicę, dowiedział się, iż jej zachowanie zmieniło się znacząco od czasu jego pogadanki.  Dziewczyna zaczęła odreagowywać mniej gwałtownie i postępować ze znacznie mniejszą dozą pychy oraz wymądrzania się.

Dobre?

Pewnie, że dobre... no to jeszcze bonus:

W czasie pewnego wykładu dla studentów Korzybski wyjął zawinięte w biały papier pudełko ciastek. Wyjaśnił, że musi coś zjeść, po czym zaproponował studentom pierwszego rzędu, by także się poczęstowali. Wszyscy jedli ze smakiem, gdy Korzybski szybkim ruchem zerwał biały papier z pudełka, ujawniając oryginalne opakowanie - duże zdjęcie głowy psa z napisem „Ciastka dla psów”. Studenci zareagowali z przerażeniem, dwoje nawet wybiegło wymiotować do toalety. Korzybski skomentował to następująco: „Drodzy Państwo, właśnie zademonstrowałem, że ludzie nie tylko jedzą pokarmy, ale także słowa, i że smak tych pierwszych często zdominowany jest smakiem drugich”. Ten żart posłużył zilustrowaniu powstawania problemów międzyludzkich, których początek bierze się z niezrozumienia, czy też łączenia w jedno, różnych, czase
m przeciwstawnych sformułowań językowych, ostatecznie zawodzących w próbie opisywania rzeczywistości. (Źródło: R. Diekstra, Haarlemmer Dagblad, 1993)

The Time-Binder_1922_Mira Edgerly-Korzybska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA