IDENTYFIKATOR


 IDENTYFIKATOR


The US CDC's COVID-19 laboratory test kit



Piątego sierpnia, 2020 roku o godzinie 1:29 po południu, profesor Roman Zieliński, genetyk i biolog ewolucyjny, opublikował na FB rzecz, która nastepuje poniżej napisanej 16 dni później  odpowiedzi na krytykę z jaką się spotkał w mediach. Ta odpowiedzią jest wstęp. Odwrócona chronologia ma sens, zapewniam.

Profesor Zieliński:
„Przestrzeń publiczna jest ostatnio zawłaszczona przez testy RT-qPCR podobno identyfikujące koronawirusa. To nic, że wyniki fałszywie pozytywne i fałszywie negatywne są na porządku dziennym. Medialni eksperci jak mantrę powtarzają, że testy są wiarygodne i dlatego na ich podstawie zarządza się kwarantannę. To nic, że nieszczęśnicy, na których padło otrzymują na przemian wyniki pozytywne i negatywne niemal jak w rosyjskiej ruletce. Autorytety z profesorskimi tytułami i stopniami doktorskimi natychmiast rzucają się na takowego wątpiącego zarzucając mu, że był niezbyt pilnym studentem, nie starcza wiedzy, aby zrozumieć i opisać PCR. Gdy owi eksperci dowiadują się, że mają do czynienia z osobami, które mają wieloletnie doświadczenie z reakcją PCR przeprowadzając tysiące reakcji wszelakiego typu (PCR, RT-PCR, qPCR), optymalizując je, projektując setki starterów, wykorzystując całe spektrum metod genetyki molekularnej (biblioteki, sekwencjonowanie, markery, mapowania, metody genetyki populacyjnej, bioinformatyki i wiele innych) analizując genomy rozlicznych roślin, zwierząt i mikroorganizmów również w ramach międzynarodowych projektów, gdy dowiadują się, że ten wątpiący to nie student pierwszego roku, ale specjalista z udokumentowanym dorobkiem oraz stopniami i tytułami, pojawiają się zarzuty o brak etyki i chęć kreowania się na gwiazdę. 

Niestety żaden wyznawca wiarygodności testów PCR na koronawirusa nie chce jakoś podjąć merytorycznej dyskusji. Po napisaniu kilku inwektyw na ogół obraża się na utytułowanego wątpiącego i żegna z nim chyba tylko dlatego aby dalej się nie kompromitować. Wystarczy bowiem prześledzić kilka zestawów diagnostycznych do wykrywania koronawirusa aby specjalista genetyki i biologii molekularnej nie miał wątpliwości, iż ta reakcja nie ma szans bycia specyficzną. Prawie na każdym etapie reakcji popełniane są błędy, które skompromitowałyby każdego biologa molekularnego, gdyby zastosował je w swoich badaniach. Tymczasem procedurę według zestawów diagnostycznych stosuje się powszechnie do testowania ludzi, czasami wbrew ich woli. Czyżby więc firmy produkujące zestawy diagnostyczne tak bardzo się myliły i dostarczały testów niewłaściwych?. 

Firmy doskonale znają ograniczenia produkowanych przez siebie testów. Dlatego każdy jest opatrzony magicznymi słowami ‘for research use only’ (tylko dla badań). Wczytując się dalej w ulotki dołączone do zestawów diagnostycznych dowiadujemy się, że test wykrywa „SARS-Cov2 jak również inne powiązane z SARS wirusy infekujące nietoperze” (Roche), „służy do rozróżniania betakoronawirusów” (RealStar Altona), ‘wykrywa wirusa grypy H1N1, adenowirusy, Mycoplasma pneumonie, Chlamydia pneumonie’ (Creative Diagnostics). Ten ostatni test nawet nie wymienia koronawirusa. Nie przeszkadza to firmie rekomendować go jako >SARS-CoV-2 multiplex RT-qPCR<. Każda z firm produkujących zestaw diagnostyczny wyraźnie zaznacza, że 'test nie ma zastosowania w diagnostyce'. I tak Roche stwierdza: ‘these assays are not intended for use in the diagnosis of coronavirus infections’, podobnie Altona: ‘not for use in diagnostic procedures’, i wreszcie Creative Diagnostics: ‘the product is not intended for diagnosis use’. Innymi słowy producenci testów wyraźnie zaznaczają, że nie służą one do diagnostyki infekcji koronawirusem. 

Właściwie na tym należałoby sprawę zamknąć, nie dyskutować o ograniczeniach testów gdyż wprawny genetyk molekularny poradzi sobie z nimi. Testy są przeznaczone do badań, zatem diagnozowanie choroby na ich podstawie jest nielegalne. Jakim więc prawem zamyka się ludzi w aresztach domowych na podstawie testów, które nigdy nie powinny być stosowane w diagnostyce? Dlaczego, jako społeczeństwo zgadzamy się na dyktat tych, dla których nie ma znaczenia nie tylko nasza wolność, ale także nasze zdrowie? Jaka jest wartość wyników uzyskanych na podstawie testów, które w zamierzeniu miały zastosowanie tylko laboratoriach badawczych? Ponieważ testy stworzone na potrzeby badań laboratoria badawcze opuściły to mamy rosyjską ruletkę na plusy i minusy.” 



No i teraz przejdźmy do części zasadniczej; profesor Zieliński opowiada: 



Pewnego razu…

Pani Doktor, internista w miejscowym Centrum Medycznym zmagała się z przewlekłym kaszlem, który niepokoił zarówno Panią Doktor jak i współpracowników. Objawy Pani Doktor były tym bardziej niepokojące, że jej koleżanka, Epidemiolog w miejscowym szpitalu zmagała się z przeziębieniem. W połowie kwietnia podobne objawy, tj. kaszel, gorączkę i trudności w oddychaniu zaobserwowano u pozostałych pracowników szpitala. Wkrótce blisko 1000 pracowników szpitala zostało poddanych testom i odsuniętych od pracy do momentu uzyskania wyników. Spośród testowanych, u 142 osób, w tym u Pani Doktor i Pani Epidemiolog stwierdzono poważną chorobę dróg oddechowych, szpital prewencyjnie zamknięto i ogłoszono epidemię. Wdrożono środki bezpieczeństwa. Zainfekowani zostali odsunięci od pracy na kilka miesięcy na podstawie wyników testów PCR, które wskazywały na niebezpiecznego patogena. Podobne objawy oraz początek epidemii zaobserwowano w innych miastach.

Jaka choroba wystąpiła u w opisywanych przypadkach? Odpowiedź wydaje się oczywista: COVID-19 wywołany przez koronawirusa.

Niestety muszę wszystkich zmartwić: to nie COVID-19, to nie koronawirus, to nawet nie jest rok 2020.

Prezentowana sytuacja miała miejsce w Dartmouth oraz w Bostonie przeszło 10 lat temu (2007 r.). A jak to się skończyło?

Otóż po 8 miesiącach od wykonania testów PCR szpital przyznał się, że był to fałszywy alarm. Pracownicy cierpieli na zwykłe przeziębienie, które na podstawie testów PCR zostało zakwalifikowane jako choroba spowodowana pałeczką krztuśca, groźnym patogenem, który w latach 1940 powodował zakażenia u dzieci. Zdarzenie zostało opisane w The New York Times w artykule pod znamiennym tytułem: „Wiara w szybki test prowadzi do epidemii, której nie było” (Kolata Gina. 2007. Faith in Quick Test Leads to Epidemic that Wasn’t) jako przestroga przed zbytnim poleganiem na testach molekularnych. Niestety w 2020 r. zapomniano o tej przestrodze i na podstawie wątpliwych metodycznie testów zamknięto gospodarki a z ludzi uczyniono niewolników.

Tymczasem już w 2007 r.przestrzegano przed nadmierną wiarą w wyniki testów PCR czyli testów opartych o łańcuchową reakcję polimerazy (ang. Polymerase Chain Reaction). Reakcja PCR polega na namnożeniu materiału genetycznego (DNA) w milionach kopii przy pomocy specjalnego enzymu, polimerazy DNA. W przypadku koronawirusa, którego materiał genetyczny stanowi RNA, stosuje się odmianę reakcji PCR tzw. RT-PCR, która w uproszczeniu polega na przekształceniu RNA wirusa w DNA (tzw. cDNA – komplementarne DNA), a następnie namnożeniu pozyskanego cDNA. Problem w tym, że PCR służy do namnażania czystego DNA, a więc uzyskanego z wyizolowanego wirusa tzn. takiego, który nie jest pobrany łącznie z tkankami ludzkimi. Jeżeli reakcji PCR poddamy materiał nieoczyszczony to namnoży się wszystko co możliwe, a więc zarówno materiał genetyczny koronawirusa, innych wirusów, a nawet człowieka. Nawet stosując reakcję specyficzną dla danego genu koronawirusa nie unikniemy namnożenia homologów genów koronawirusowych (czyli genów podobnych), które występują u innych wirusów, bakterii, a także u człowieka. Tym samym, pobierając materiał genetyczny w postaci wymazu z tkanek ludzkich nie mamy pewności co wykrył test. Czy jest to faktycznie gen wirusa czy może homolog ludzki, bakteryjny? Ponadto reakcja PCR nie pokazuje czy mamy do czynienia z cząstkami mogącymi wywołać infekcję czy jedynie z pozostałościami po zetknięciu się z koronawirusem lub wirusami podobnymi.

Artykuł z 2007 r. zwrócił uwagę, że metody molekularne, w tym PCR są technicznie wymagające i nie nadają się do szybkich testów będąc bardzo podatnymi na błędy. Należy mieć sporą wprawę w stosowaniu testów PCR oraz sporą wiedzę w interpretacji ich wyników. Warto zwrócić uwagę, że reakcja PCR jest trudna do standaryzacji, gdyż wyniki zmieniają się w zależności od laboratorium, typu termocyklera (urządzenie do PCR) a także użytych odczynników, w tym pochodzenia polimerazy DNA. W Dartmouth pospiesznie wyciągnięto wnioski z testów PCR. Każda kaszląca osoba była poddawana testom, które często dawały wyniki fałszywie pozytywne i wykrywały pałeczkę krztuśca. Nikt nie zaprzątał sobie głowy potwierdzaniem wyniku za pomocą tradycyjnych metod. Szpitale w New Hampshire i Vermont okazały się bardziej podejrzliwe. Wyniki testu PCR starano się potwierdzić hodowlą bakterii. Okazało się, że we wszystkich podejrzanych przypadkach bakterie nie wyrosły. Nie było epidemii tylko zwykłe przeziębienie.

Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją jak ta opisana w 2007 r. w USA. Obserwujemy ślepą wiarę w testy PCR. Media, alarmującym tonem podają liczbę zakażeń wykrywanych każdego dnia. Tylko czy te zakażenia oznaczają chorobę? Czy jesteśmy pewni, że mamy do czynienia z koronawirusem? Żaden pojedynczy test nie może być uważany za dowód absolutny choroby, zwłaszcza test PCR. Z pewnością testy PCR nie mogą stanowić podstawy do ogłaszania epidemii, gdyż wówczas opierałaby się ona bardziej na wierze i strachu niż na naukowych podstawach.


>>>>>>>>>>>>>


Dla zainteresowanych, oryginalny artykuł w języku angielskim znaleziony w dziale ‘Health’ The New York Times’a


Jan. 22, 2007

Dr. Brooke Herndon, an internist at Dartmouth-Hitchcock Medical Center, could not stop coughing. For two weeks starting in mid-April last year, she coughed, seemingly nonstop, followed by another week when she coughed sporadically, annoying, she said, everyone who worked with her.

Before long, Dr. Kathryn Kirkland, an infectious disease specialist at Dartmouth, had a chilling thought: Could she be seeing the start of a whooping cough epidemic? By late April, other health care workers at the hospital were coughing, and severe, intractable coughing is a whooping cough hallmark. And if it was whooping cough, the epidemic had to be contained immediately because the disease could be deadly to babies in the hospital and could lead to pneumonia in the frail and vulnerable adult patients there.

It was the start of a bizarre episode at the medical center: the story of the epidemic that wasn’t.

For months, nearly everyone involved thought the medical center had had a huge whooping cough outbreak, with extensive ramifications. Nearly 1,000 health care workers at the hospital in Lebanon, N.H., were given a preliminary test and furloughed from work until their results were in; 142 people, including Dr. Herndon, were told they appeared to have the disease; and thousands were given antibiotics and a vaccine for protection. Hospital beds were taken out of commission, including some in intensive care.

Then, about eight months later, health care workers were dumbfounded to receive an e-mail message from the hospital administration informing them that the whole thing was a false alarm.

Not a single case of whooping cough was confirmed with the definitive test, growing the bacterium, Bordetella pertussis, in the laboratory. Instead, it appears the health care workers probably were afflicted with ordinary respiratory diseases like the common cold.

Now, as they look back on the episode, epidemiologists and infectious disease specialists say the problem was that they placed too much faith in a quick and highly sensitive molecular test that led them astray.

Infectious disease experts say such tests are coming into increasing use and may be the only way to get a quick answer in diagnosing diseases like whooping cough, Legionnaire’s, bird flu, tuberculosis and SARS, and deciding whether an epidemic is under way.

There are no national data on pseudo-epidemics caused by an overreliance on such molecular tests, said Dr. Trish M. Perl, an epidemiologist at Johns Hopkins and past president of the Society of Health Care Epidemiologists of America. But, she said, pseudo-epidemics happen all the time. The Dartmouth case may have been one the largest, but it was by no means an exception, she said.

There was a similar whooping cough scare at Children’s Hospital in Boston last fall that involved 36 adults and 2 children. Definitive tests, though, did not find pertussis.

“It’s a problem; we know it’s a problem,” Dr. Perl said. “My guess is that what happened at Dartmouth is going to become more common.”

Many of the new molecular tests are quick but technically demanding, and each laboratory may do them in its own way. These tests, called “home brews,” are not commercially available, and there are no good estimates of their error rates. But their very sensitivity makes false positives likely, and when hundreds or thousands of people are tested, as occurred at Dartmouth, false positives can make it seem like there is an epidemic.

“You’re in a little bit of no man’s land,” with the new molecular tests, said Dr. Mark Perkins, an infectious disease specialist and chief scientific officer at the Foundation for Innovative New Diagnostics, a nonprofit foundation supported by the Bill and Melinda Gates Foundation. “All bets are off on exact performance.”

Of course, that leads to the question of why rely on them at all. “At face value, obviously they shouldn’t be doing it,” Dr. Perl said. But, she said, often when answers are needed and an organism like the pertussis bacterium is finicky and hard to grow in a laboratory, “you don’t have great options.”

Waiting to see if the bacteria grow can take weeks, but the quick molecular test can be wrong. “It’s almost like you’re trying to pick the least of two evils,” Dr. Perl said.

At Dartmouth the decision was to use a test, P.C.R., for polymerase chain reaction. It is a molecular test that, until recently, was confined to molecular biology laboratories.

“That’s kind of what’s happening,” said Dr. Kathryn Edwards, an infectious disease specialist and professor of pediatrics at Vanderbilt University. “That’s the reality out there. We are trying to figure out how to use methods that have been the purview of bench scientists.”

The Dartmouth whooping cough story shows what can ensue.

To say the episode was disruptive was an understatement, said Dr. Elizabeth Talbot, deputy state epidemiologist for the New Hampshire Department of Health and Human Services.

“You cannot imagine,” Dr. Talbot said. “I had a feeling at the time that this gave us a shadow of a hint of what it might be like during a pandemic flu epidemic.”

Yet, epidemiologists say, one of the most troubling aspects of the pseudo-epidemic is that all the decisions seemed so sensible at the time.

Dr. Katrina Kretsinger, a medical epidemiologist at the federal Centers for Disease Control and Prevention, who worked on the case along with her colleague Dr. Manisha Patel, does not fault the Dartmouth doctors.

“The issue was not that they overreacted or did anything inappropriate at all,” Dr. Kretsinger said. Instead, it is that there is often is no way to decide early on whether an epidemic is under way.

Before the 1940s when a pertussis vaccine for children was introduced, whooping cough was a leading cause of death in young children. The vaccine led to an 80 percent drop in the disease’s incidence, but did not completely eliminate it. That is because the vaccine’s effectiveness wanes after about a decade, and although there is now a new vaccine for adolescents and adults, it is only starting to come into use. Whooping cough, Dr. Kretsinger said, is still a concern.

The disease got its name from its most salient feature: Patients may cough and cough and cough until they have to gasp for breath, making a sound like a whoop. The coughing can last so long that one of the common names for whooping cough was the 100-day cough, Dr. Talbot said.

But neither coughing long and hard nor even whooping is unique to pertussis infections, and many people with whooping cough have symptoms that like those of common cold: a runny nose or an ordinary cough.

“Almost everything about the clinical presentation of pertussis, especially early pertussis, is not very specific,” Dr. Kirkland said.

That was the first problem in deciding whether there was an epidemic at Dartmouth.

The second was with P.C.R., the quick test to diagnose the disease, Dr. Kretsinger said.

With pertussis, she said, “there are probably 100 different P.C.R. protocols and methods being used throughout the country,” and it is unclear how often any of them are accurate. “We have had a number of outbreaks where we believe that despite the presence of P.C.R.-positive results, the disease was not pertussis,” Dr. Kretsinger added.

At Dartmouth, when the first suspect pertussis cases emerged and the P.C.R. test showed pertussis, doctors believed it. The results seem completely consistent with the patients’ symptoms.

“That’s how the whole thing got started,” Dr. Kirkland said. Then the doctors decided to test people who did not have severe coughing.

“Because we had cases we thought were pertussis and because we had vulnerable patients at the hospital, we lowered our threshold,” she said. Anyone who had a cough got a P.C.R. test, and so did anyone with a runny nose who worked with high-risk patients like infants.

“That’s how we ended up with 134 suspect cases,” Dr. Kirkland said. And that, she added, was why 1,445 health care workers ended up taking antibiotics and 4,524 health care workers at the hospital, or 72 percent of all the health care workers there, were immunized against whooping cough in a matter of days.

“If we had stopped there, I think we all would have agreed that we had had an outbreak of pertussis and that we had controlled it,” Dr. Kirkland said.

But epidemiologists at the hospital and working for the States of New Hampshire and Vermont decided to take extra steps to confirm that what they were seeing really was pertussis.

The Dartmouth doctors sent samples from 27 patients they thought had pertussis to the state health departments and the Centers for Disease Control. There, scientists tried to grow the bacteria, a process that can take weeks. Finally, they had their answer: There was no pertussis in any of the samples.

“We thought, Well, that’s odd,” Dr. Kirkland said. “Maybe it’s the timing of the culturing, maybe it’s a transport problem. Why don’t we try serological testing? Certainly, after a pertussis infection, a person should develop antibodies to the bacteria.”

They could only get suitable blood samples from 39 patients — the others had gotten the vaccine which itself elicits pertussis antibodies. But when the Centers for Disease Control tested those 39 samples, its scientists reported that only one showed increases in antibody levels indicative of pertussis.

The disease center did additional tests too, including molecular tests to look for features of the pertussis bacteria. Its scientists also did additional P.C.R. tests on samples from 116 of the 134 people who were thought to have whooping cough. Only one P.C.R. was positive, but other tests did not show that that person was infected with pertussis bacteria. The disease center also interviewed patients in depth to see what their symptoms were and how they evolved.

“It was going on for months,” Dr. Kirkland said. But in the end, the conclusion was clear: There was no pertussis epidemic.

“We were all somewhat surprised,” Dr. Kirkland said, “and we were left in a very frustrating situation about what to do when the next outbreak comes.”

Dr. Cathy A. Petti, an infectious disease specialist at the University of Utah, said the story had one clear lesson.

“The big message is that every lab is vulnerable to having false positives,” Dr. Petti said. “No single test result is absolute and that is even more important with a test result based on P.C.R.”

As for Dr. Herndon, though, she now knows she is off the hook.

“I thought I might have caused the epidemic,” she said.

Correction: Jan. 29, 2007


Komentarze

  1. Magiczny punkt odniesienia - linia zwana: "czerwoną", "czarną", "przerywaną" - to miejsce do którego doszedł peleton światowej władzy. Punkt, który wyznacza wręcz motywuje i wymusza decyzje i zmiany, wyczekiwany moment na tzw. przewrót dziejowy, planowany, upragniony i konieczny, finansowy - wzmocnienie swojej władzy, utrzymanie władzy, zwiększenie swoich wpływów, wręcz szybkie wzbogacenie się lub tzw. szybki przypływ ukrytej gotówki pod zaplanowanym pretekstem "czegoś" tu i teraz! Jak fala dziejowo-historyczna, która przynosi wojny, konflikty, ograniczenia, przesunięcia granic – gdzieś po cichu wynegocjowane pakty między stronami. "Coś" planowane jest latami, czeka na swoj upragniony czas, który jest odległy i bardzo długo oczekiwany przez kreatorów "nowej" rzeczywistości. Takie polskie "TKM" przesłanie i namaszczenie w ogólno-światowym wymiarze. To “nasz” czas, to nasze możliwości, nasza władza na sterowanie, zarządzanie i porządek z naszej recepty. Nie ważne są zasady dla nas (trzymających władzę), ważny jest efekt, a historia i tak bezboleśnie rozprawi się z prawdą! Te ogólne swierdzenia bez konkretów, są pierwszym odczuciem paranoi, która przecież miała swoje uzasadnienie dla rządzących. Widać jednak brak dopracowanych szczegołów i pogoń za upragnionym celem. Biegnący na daleki dystans “sportowiec” postanowił skorzystąc z transportu podwiezienia w kierunku swojej mety. Tak, żyjemy w dziwnych czasach zwanych "ciekawymi", oby z jak najmniejszą liczbą ofiar, choć te zawsze były są i bedą, to przecież taki naturany proces gatunku homo sapiens!
    Krzysztof, dlaczego po przeczytaniu Twojego tekstu własnie takie ogólniki przychodzą mi do głowy? To chyba przypadek, albo moja fantazja zabarwiona ciepłym popołudniem? Tradycyjnie, pozdrawiam serdecznie i dzięki za świetny tekst, ciekawe fakty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, ależ miło przeczytać taki komentarz!
      Myślę, że wielu z nas wchodzi ostatnio na ring i staje do sparringu z własnymi myślami, usiłując przebić się przez potrójną gardę wątpliwości, dezinformacji i chaosu, a jak już się nam to jakoś uda, to pysk okazuje się być z plasteliny... Mimo wszystko namawiam do optymizmu...

      Usuń
  2. Studenci, którzy mają za sobą kurs statystyki znają pojęcia błędu pierwszego rodzaju (prawdopodobieństwo odrzucenia hipotezy, mimo że jest prawdziwa) i błędu drugiego rodzaju (prawdopodobieństwo przyjęcia hipotezy, mimo że jest ona fałszywa). W opisywanych przez prof. Zielińskiego testach PCR chodzi o prawdopodobieństwo tego, że wynik testu jest dodatni, mimo że testowana osoba nie jest zakażona (mówi się wówczas również o wyniku fałszywie dodatnim) oraz o prawdopodobieństwo tego, że wynik testu jest ujemny, mimo że testowana osoba jest zakażona (mówi się wówczas również o wyniku fałszywie ujemnym). Z badań przeprowadzonych przez naukowców z Johns Hopkins Medicine wynika, że co najmniej 20% testów daje wyniki fałszywie ujemne https://euroimmun.pl/blog/jak-dokladne-sa-testy-rt-pcr-do-diagnostyki-covid-19/ . Zapewne jeszcze wyższy jest odsetek wyników fałszywie dodatnich. Dlatego słyszymy czasem o osobach przetrzymywanych miesiącami na kwarantannie, bo testy wykonywane na nich co dwa tygodnie dają na przemian wyniki dodatnie i ujemne. Ale dla urzędników wyniki testów są wiarygodne w 100%, czyli dla nich błędy pierwszego i drugiego rodzaju są zerowe. Problem jest jednak ogólniejszy. Nakazy i zakazy wydawane przez urzędników opierają się nie na podstawach naukowych, ale na logice "na chłopski rozum" tychże urzędników. Mają oni swoich ekspertów, tzw. "chłopków-roztropków", którzy im doradzają, jak walczyć z koronawirusem. Taki Minister Zdrowia ich posłucha i mówi, że osoby starsze mają się chronić przed wirusem zakładając maseczki, chociaż innym razem ten sam minister mówi, że maseczki mają sens tylko wtedy, gdy są zakładane przez nosicieli. Gdzie tu sens, gdzie logika? Kilka krajów, na przykład Holandia, zdjęły nakaz noszenia maseczek, ponieważ nie ma naukowych dowodów na ich skuteczność. U nas dowodem na skuteczność maseczek jest to, że państwowy urzędnik jest o tym przekonany. Dzieci w szkołach mają zachować dystans, chociaż nie zachowują tego dystansu w tramwaju/autobusie wożącym ich do szkoły. To tak jakby ogłosić, że zakładanie skarpety jest dobrym środkiem antykoncepcyjnym. Może i dobrym, bo zawsze trochę mniej plemników się przedostanie. Odnoszę wrażenie, że mimo dużego postępu w nauce, główny nurt w zasadach przyjętych w życiu społecznym cofnął się do Średniowiecza. Wszystko zaczyna opierać się na mitach i przesądach. Zastanawiam się, kiedy zaczniemy palić czarownice?

    AndrzejC

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z paleniem czarownic chyba musimy jeszcze nieco poczekać, ale pseudo-czarodziei naszej społeczno-polityczno-gospodarczej rzeczywistości koronawirusowej trzeba byłoby chyba zacząć wysyłać na kilkumiesięczne wakacje na madejowym łożu w okolicach gdzie występują poważne braki papieru toaletowego. Wiarygodność testów to ważna część panowania nad sytuacją zdrowotną społeczeństwa, ale nie jedyna. Dr Nicholas R Jones z innymi dowodzą własnie, "że obecne zasady dotyczące bezpiecznego dystansu fizycznego są oparte na przestarzałej poglądach" - szczegóły tutaj: https://www.bmj.com/content/370/bmj.m3223.
      Świetny komentarz - dzięki wielkie; życzę wytrwałości i wielkiej odporności na b-s.

      Usuń
    2. W Ameryce nie palilo sie czarownic tylko wieszalo.

      Usuń
    3. W Ameryce nie palono czarownic/czarownikow tylko wieszano. W Salem, Massachusetts przytrafilo sie to 19-tu osobom i jednemu psu.

      Usuń
    4. Według moich źródeł to było 20 osób, w tym 6 facetów.
      Kilku oskarżonych nie udało się doprowadzić do sądu, trzy osoby zmarły w więzieniu, a jeden więzień uciekł.

      Polecam też artykuł: https://histmag.org/Czarownice-z-Salem-18760/

      Usuń
  3. Panie Krzysztofie, nie czuję się kompetentny w tym temacie. Wiem, że wirusolodzy, czy epidemiolodzy, kak zwał tak zwał, są w tej sprawie podzieleni. Czas pokaże kto miał rację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówi stare powiedzenie: "czas leczy rany", więc i z tego chaosu się wyliżemy. A propos chaosu - w Dniu Zwycięstwa (wedle chronologii zza Buga) opublikowałem tekst "Chaos", który oddaje najlepiej moje stanowisko w tej sprawie... polecam: https://krzysztofonzol.blogspot.com/2020/05/chaos.html

      Usuń
  4. Ciekawa historia! Pewnie gdyby za czas spędzony na przymusowej kwarantannie płacił ZUS, to by było mniej niejasnych decyzji różnych organów państwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Celnie jak zwykle - strzał w 10 trzy razy pod rząd, pycha!
      Dzięki!

      Usuń
  5. Krzysztofie, dzięki za ten wpis. To co opisałeś nie zaskakuje mnie, bo wszelkie infrmacje śledzę na bieżąco. Wiem też, że świadomość tegoż tematu wzrasta z dnia na dzień. Niestety, nie u "rządzących". U tych obserwuję "covidiotyzm galopujący". Dochodzę do przekonania - być może niesłusznego, iż mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju wojną. Postawię więc pytanie: jakie są główne cele wojny? W moim odbiorze:
    1 - zapaść gospodarcza, by można było potem latami odbudowywać ją.
    2 - depopulacja.
    Resztę sam sobie dopowiesz, wszak wiedzę posiadasz przeogromną.
    Oczywiście nie jestem wszystkowiedźmą, lecz prostym człowiekiem sztuki, który nie ma patentu na nieomylność. I obym się myliła...
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie: WOJNA
      Są dwie kategorie wojen: wojny energetyczne i wojny informacyjne. W wojnach energetycznych walczy się z budowlami, zasobami surowcowymi i oporem czynnika ludzkiego, a w wojnie informacyjnej z zasobami informacyjnymi wroga. Różnica polega na stopniu stechnicyzowania użytej broni. Wojna w rozumieniu prawnym oznacza zerwanie stosunków pokojowych.
      Zatem pytam: kto, co za tchórz, który nie odkrywa twarzy, wypowiedział obywatelom wojnę, ba wojnę o charakterze partyzanckim? On ma do dyspozycji wszystkie zasoby, my nic. No, to do czasu aż bedzie można wroga zidentyfikować, proponuję emigrację wewnętrzną - koniec z pracą dla wroga! Niech pracuje sam! A my bierzmy się za uprawę przydomową, mini hodowle, grzybobranie, wekowanie, cerowanie, dziur łatanie, a dojenia kozy też się można nauczyć. Mogła Solejukowa zbudować nowy dom na pierogach? Mogła Hadziukowa sery kozie eksportować do Francji? My też możemy! Nie będzie nas WRÓG zapaścią gospodarczą i depopulacją strachał. Na pohybel mu!

      Usuń
    2. Hehehe, Krzysztofie, tyle tylko nam zostało, że się śmiać możemy śmiało. A tak na poważnie - nie jest mi do śmiechu, gdy widzę co się dzieje. Pytasz, kto za tym stoi. Nie wiem. Moge się tylko domyślać i chyba nie jestem odosobniona w domysłach. Jednym z owych tchórzy jest BIG PHARMA i jej interesy (czytaj potężne lobby finansowe, zataczające kręgi do elit rządów różnych krajów). A że afery poszczepienne - choćby słynna, która wyciekła, a dotycząca wyszepienia kobiet w Afryce szczepionką p-tężcową, mającą również działania ubezpładniające - wyciekają z kilkuletnim opóźnieniem, pod płaszczykiem ochrony przed wirusem Big Pharma chce doprowadzić do obowiązku szczepień wszystkich, bez ponoszenia odpowiedzialności prawnej i finansowej w wyniku powikłań i ubocznych skutków poszczepiennych. Niektóre z nich będą się ujawiniać latami, ale wtedy część populacji zdąży odejść. Poptomkowie wyszczepionych będą już tak zdegradowani, że będą mieli gdzieś dochodzenie. Zauważ, proszę, poczytaj o rozwoju dzieci szczepionych i nieszczepionych. Różnice są zaskakujące! Na korzyść nieszczepionych.
      Nie ma wojny regularnej, przetrzepującej populację, to trzeba ją swtorzyć w innym wymiarze, zgodnie z zasadą "gdy nie da się być lwem, trzeba być lisem". My sobie możemy porozmawiać. Pytanie - jak zmienić sytuację?
      Denerwuje mnie noszenie kagańca w postaci szmaty na buzi. Godzimy się na to, jako społeczeństwo. 80 lat temu społeczności żydowskiej zaaplikowano również szmaty - na ramię. Wiemy, gdzie skończyli. Dlaeczego? Bo się na to zgodzili!
      Pozdrawiam,
      Aneta

      Usuń
    3. Powiadasz Anetko, że m. in. to BIG PHARMA i jej interesy. Nie przeczę, ale problem chciwych w tej dziedzinie magluje się już od dawna. Innych łakomych na szybki pieniądz w nadmiarze też jest sporo. Pytanie mam tylko takie: na kim będą oni wszyscy zarabiali jak zdepopulują sobie nabywcę? Przecież chorym, słabym, niedomagającym, zobojętniałym, niereproduktywnym nie zechce się, a raczej nie bedą nawet w stanie, kupić sobie materaca, poduszki, nocnika, szamponu przeciwłupieżowego, nie mówiąc o takich luksusach jak kryształowe lustro, elektryczna maszynka do golenia czy kosiarka do trawy. Na wakacje do pustych hoteli na Wyapach Hula Gula pojadą tylko ci ze skoszoną kasą... ale po co, po to żeby obsługiwała ich ekipa niemrawych, obolałych i pryszczatych? Tym wypasionym bigpharmowcom potrzebny będzie sprzęt hulający na materiałach obejnujących połowę+ tablicy Mendelejewa – a kto im je pozyska lub odzyska? Jakiś zdeformowany nastolatek czy złamana życiem 43-letnia staruszka bez zębów ale z końsko-szpotawą stopą?
      To nie kpina – ja po prostu nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której jakiś zbiór obłędnie bogatych drani kombinuje jak wygumkować połowę ludzkości.
      Teraz o szczepionkach. Czy powinniśmy mówić o nich zawsze zgrzytając zębami?
      Czy świat miałby się lepiej bez szczepionki na polio (choroby Heinego-Mediny)?
      Czy świat miałby się lepiej bez szczepionki BCG? A propos tej właśnie. Czyż nie jest dziwolągiem, że statystyki umieralności z powodu obecnego, ponoć pandemicznego wirusa, w krajach (głównie demoludy) które długotrwale i w miarę powszechnie były objęte szczepieniami BCG, są -/- 10-krotnie niższe niż w wielu krajach, które nie wprowadziły obowiązku szczepień lub stosowały je w bardzo ograniczonej formie? Nawet Niemcy wypadają 2-3 razy lepiej niż ta niedoszczepiona reszta bowiem społeczeństwo byłego NRD stosowało demoludowy obowiązek. Czy ta teza się kiedyś potwierdzi w pełni, nie wiem, ale jest mi bliższa niż sugerowanie, że szczepionki wywołują autyzm. Póki co, podobno szczepionka BCG ma około 26% działania ochronnego przeciw trądowi oraz okazuje się być pomocna w zwalczaniu cukrzycy typu 1.
      Co do „szmaty na buzi”, to paralela ze szmatą na ramieniu, onegdaj, nie wydaje mi się najlepsza. Tę na ramieniu nosili wytypowani, tę na pysku noszą, chcąc nie chcąc, także „dyktatorzy” tej mody.

      Usuń
    4. Nie umiesz sobie wyobrazić? Jako historyk znasz statystyki. Cofnij się do połowy XIX wieku. Ile było ludności? I co, jakoś sobie dawali radę. Jeśli chodzi o depopulację 80% ludzkości, choć takie teorie krążą to ci ludzie mają na uwadze stopniową i systematyczną depopulację poprzez ingerencje genetyczne, które są możliwe poprzez stymulatory w szczepionkach. I o ubezpłodnienia, które już były parę lat temu zaserwowane (pisałam o tym w poprzednim poście). Nie w tym, a następnych pokoleniach będą zauważalne, a wtedy ci, którzy wydali rozkaz szczepienia nie będą już żyć. Krótkowzroczność na zasadzie "po mnie to choćby i potop". Co do szczepionek sprzed dziesięcioleci - byly potrzebne i nie neguję tego, bo sama byłam szczepiona. I były dobrej jakości. Obecnie produkowane nie są! Zawierają trucizny przekraczające normy 600 razy!!! Ale ja nie będę się wypowiadać w tej materii, bo nie jestem wyrocznią, ale pozwól Krzysztofie, że podam Ci link do wypowiedzi znakomitego lekarza - Huberta Czerniaka:
      https://www.youtube.com/watch?v=9VzDgWbXYHY
      jak i spolaryzowanej debaty - interesującej:
      https://www.youtube.com/watch?v=u2gWUS9t4fQ
      Gość ma obecnie kłopoty za jawne głoszenie swych poglądów odbiegajacych od idei "jedynych i słusznych". Jak i inni, którzy ośmielili się coś udowodnić swymi wieloletnimi badaniami, tracą prawa wykonywania zawodu. Doświadczenia się dyskredytuje, a ich osobiście napiętnuje. Nie zastanawia Cię dlaczego? Bo mnie tak.
      Ok, pozdrawiam serdecznie!
      Aneta

      Usuń
    5. Aneto – serdecznie dziękuję za odbezpieczony granat jakim obdarzyłaś mnie powyżej.
      Z wywiadu z dr Hubertem Czerniakiem przytaczasz liczbę - cytuję Twoje zdanie o szczepionkach: „Zawierają trucizny przekraczające normy 600 razy!!!”
      Pan dr Czerniak w 7 minucie i 44 sekundzie powiada: ...”to jest mniej więcej 600 procent aluminium wstrzykiwane w dzieci więcej...”
      Twoje 600 razy to nie to samo co 600% Czerniaka. Sześćset procent to dokładnie sześć razy czegoś... nie sześćset.
      Czerniak przedstawia sytuację z roku 2013 w stosunku do roku 1980, a więc przyjmuje ilość aluminium (nie trucizn, jak powiadasz) podawanego w szepionkach w 1980 roku za sto procent. Zatem w ciągu 33 lat ta zawartość aluminium wzrosła sześciokrotnie. Pytanie jednak mam o to, czy faktycznie ten wzrost nastąpił w szczepionkach czy może raczej jest widziany w wynikach laboratoryjnych próbek pobranych od pacjentów? No bo być może w szczepionkach jest tego metalu więcej, ale czy nie ma na to przypadkiem wpływu wielokrotnie większe użycie aluminium w opakowaniach produktów spożywczych, jako ekran cieplny, jako wyściółka opakowań napojów i soków, które dzieci chłoną jak nigdy przedtem. W aluminium pieczemy, chłodzimy, przechowujemy oraz mamy radochę na domowym party siorbiąc z aluminiowanych kieliszków jednorazowego użycia, pałaszując na takichże talerzach przy pomocy takichże utensyliów, no i zabawiamy się takimiż balonami, piszczałkami i ozdobami. Do tego upiększany się, dzieci i damy w szczególności, mazidłami, kremami i szminkami z solidną zawartością aluminium. Ile tego było w 1980 roku, a ile jest teraz?
      Wreszcie, jeśli ekspert za jakiego dr Czerniak chce uchodzić ma być wiarygodny, to jego język musi być precyzyjny jak brzytwa, ale nie jest; pytanie tylko czy ten brak precyzji jest wynikiem błędu czy raczej intencji żeby solidnie przerazić słuchacza? Jesteś trójwykrzyknikowo przerażona 600-krotnym przekroczeniem norm, bo tak odebrałaś jego „...600 procent ... więcej...”. No cóż, nie dziwię się, że gość ma problemy z Izbą Lekarską.
      Nie bardzo rozumiem co powinno mi wyjaśnić zaproszenie do połowy XIX wieku...
      Piszesz: „Cofnij się do połowy XIX wieku. Ile było ludności? I co, jakoś sobie dawali radę.”
      No więc, cofnąłem się. Jestem w połowie XIX wieku i mam 1,25 miliarda towarzyszy niedoli na całym globie.
      Jeśli stwiedzenie, że „...jakoś sobie dawali radę” odnosi się do wastwy bogaczy i decydentów, to procent ich w stosunku do całej populacji był wyraźnie niższy niż jest dzisiaj. Innymi słowy, na cienką warstwę zamożnych pracowali wszyscy pozostali. Dzisiaj warstwa zamożnych jest nieco grubsza, nie wszyscy biedni na nich pracują, a różnice ekonomiczne najostrzejsze są w Azji i strefie Pacyfiku. To co, azjatyccy bogacze chcą wyludnić kontynent, albo cały świat? 80% populacji? Dzisiejsi miliarderzy, Tajny Związek Mocarzy Świata, szczepionkami będzie urządzał świat miliarderom przyszłości poprzez systematyczne ubezpłodnienie kilku pokoleń biedaków. 80% ludzkości na dzień dzisiejszy to +/- sześć miliardów istnień. Hmm, to ilu Hitlerów trzeba wypuscić z piekieł żeby sie udało?

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy artykuł i komentarze. Cóż my biedne szaraki, które nigdy nie rozmnażały wirusowego DNA możemy począć? Pamiętamy papierek lakmusowy, który zawsze dawał jednoznaczną odpowiedź i myślimy, że wszystkie testy dopuszczone do powszechnego użytku działają podobnie. Wierzymy ekspertom, naukowcom, mediom i w resztki przyzwoitości rządzących. Zapominamy o interesach poszczególnych grup i wydaje się, że przekręt jest zbyt duży by był przekrętem. Rząd pokazuje jak bardzo troszczy się o zdrowie i życie obywateli. Obywatele są wdzięczni. Eksperci często powoływani przez rząd i/lub inne grupy mocne finansowo mają szansę zaistnieć w globalnej wiosce i uzyskać dodatkowe apanaże. Naukowcy ostatnimi czasy coraz częściej zamiast niepodważalnymi dowodami posługują się konsensusem. Media najlepiej żywią się krwią więc ilość zmarłych i zakażonych powinna być jak największa a konsensusu nie podważają bo można na tym stracić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaro, Jaro, Jaro, w 129 słowach zawarłeś ogrom prawdy. Nic dodać nic ująć.
      Chapeau bas!!!

      Usuń
    2. Wydaje mi sie ze - pardoksalnie - problemu dodala latwossc komunikacji przez internet. Odizolowani naukowcy i lekarze, kontaktujac sie raz na dwa tygodnie, lamaliby sobie glowy samodzielnie. I wtedy mogloby dojc do wydestylowania jakiejs wiedzy.
      Wiadomo, ze stu chlopow, o ile pisze swoja odpowiedz w tajemnicy przed innymi na kartce wrzuconej potem do sloika potrafi - jako srednia podac ciezar krowy z dokladnoscia do pol kilo albo mniej. Jakby wykrzykiwali swoje zgadywania, to jedni sugerowaliby sie drugimi i wynik pewnie by byl oplakany.

      Usuń
    3. ...A dlaczego tak latwo bylo wywolac globalna zawieruche:
      "Im wieksze klamstwo, tym wiecej ludzi w nie uwierzy." [Adolf Hitler]

      Usuń
    4. O kłamstwie to raczej Goebbels powiedział podczas ostatniej narady ze swoimi współpracownikami, kilka dni przed swoim samobójstwem w1945r.

      "Im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą"

      Usuń
    5. Ciekawie napisałeś o tym destylowaniu wiedzy...dobre!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA