LENIN

For English version, please scroll down 
LENIN

Lenin na Fremont Place North w Seattle, Waszyngton (fot.)

Rzadko ostatnio oglądam telewizję, ale kilka dni temu jakiś kaprys wcisnął mi do ręki pilota i nagle przede mną rozpostarł się pejzaż centrum miasta Seattle w stanie Waszyngton. Kamera właśnie zawęziła pole widzenia do postaci reportera stojącego na tle jakiegoś pomnika. Na łączach mojej szarej masy doszło wówczas do starcia między poczuciem niedowierzania i procesowanym obrazem. Milczałem. Zmysł wzroku informował o dostrzeżeniu postaci Lenina, podczas gdy zasoby wiedzy ogólnej negowały kompletnie to co gały widziały. „To przecież pomnik Lenina” powiedziała siedząca obok mnie Bożena, zadając dotkliwy cios mojemu przekonaniu iż towarzysza Ulianowa nigdy w tym mieście nie było, ani żywego ani pomnikowego. A jednak był! Był wielki, z brązu, w postawie emanujacej nieskończoną miłość do pracującego ludu miast i wsi, z twarzą wyrażającą bezdenną wiarę w świetlaną przyszłość towarzyszy w uszankach, kufajkach i walonkach. Zresztą sami zobaczcie! Piękny, prawda?



Zanim opowiem o Leninie w Seattle, skąd i dlaczego tam się wziął, kilka słów refleksji nad aktualnymi wydarzeniami, a dzieje się mnóstwo, i to niekoniecznie po tej najlepszej stronie naszego istnienia. Ogrom paskudztwa jakie szerzy się w świecie od początku tego roku, sprawia że dotknę wybiórczo tylko kilku zdarzeń wplatających się mniej lub bardziej w tematykę pomnikową.

Mamy w USA, tak w całym wielkim kraju, pomnikofobię. Stan lęków przed pomnikami oraz nazewnictwem miast, organizacji, klubów sportowych, et cetera. Bulgotało tutaj to już od dawna, ale w zasadzie było to ot takie sobie pyrkanie na malutkim gazie, bez emanacji na szerszą skalę. W czerwcu zadrgało, a następnie zaczęła się erupcja lawy nienawiści wszystkimi możliwymi kanałami. Co istotne, siły niszczycielskie wystąpiły z brzegów słusznego poniekąd oburzenia społecznego, ale tylko po to aby przybrać barwy walki politycznej. Dzisiaj, pod koniec tego miesiąca wrzawy i wrzenia, nie ma już wątpliwości, że powolna indoktrynacja młodego pokolenia dokonała zapalenia lontu, którego płomień ma zdetonować fundament naszego istnienia, to znaczy świadomość narodową.

Póki co, detonacja ta obejmuje obszary klasycznie zawładnięte przez skrajnie socjalizujące pędy chwastów społecznych, do jakich przed ponad stu laty z solidnym okładem zaliczali się nawet bracia Piłsudscy. Rzecz w tym, że oni „zapłacili” za to aresztowaniami i wycieczkami po rozum, ale czy obecni „pseudo-rewolucjoniści” doczekają choćby obrączek na przegubach dłoni, solidnie wątpię. Jak sądzę, w swej próbie budowania republiki ludowej, liczą oni na pomoc Seattle-ańskiego Lenina – ozdoby miasta, które od lat warczy na Amerykę.

A z Leninem było tak:

W 1988 roku, w mieście Poprad, u podnóży Tatr, na Słowackim (wówczas Czechosłowackim) Spiszu, stanął pięciometrowy Lenin z brązu, zamówiony siedem lat wcześniej przez Komunistyczną Partię Czechosłowacji. Rok później nastąpiła Aksamitna Rewolucja, która obalając „ludowa demokrację”,  wprowadziła ten kraj na drogę budowy demokracji parlamentarnej. Ta natychmiast zbanowała Lenina na lokalne złomowisko. Tak więc, dzieło powstałe z inspiracji KP Czechosłowacji i artystycznego trudu bułgarskiego rzeźbiarza Emila Venkova, miało wkrótce zostać pocięte na kawałki w ramach odzyskiwania cennego metalu, I oto wtedy, pewnego zimowego dnia w 1993 roku, na złomowisku zawitał dżentelmen o nazwisku Lewis E. Carpenter, nauczyciel języka angielskiego w lokalnej szkole. 

Onże, wiedząc może czego szuka, zoczył Lenina wykonanego z grubej blachy mosiężnej, leżącego na grzbiecie niczym jego cielesny pierwowzór, z tym że wewnatrz Lenina mieszkał pewien bezdomny człek zupełnie niezależnej już Republiki Słowackiej, która właśnie wyodrębniła się z Československa. Nie wiem ile piw popłyneło, ale bezdomny się wyprowadził. Zresztą i tak musiałby to zrobić gdyby towarzysza Ulianowa zaczęto na poważnie rżnąć. Pan Carpenter, oryginalnie z miasta Issaquah w stanie Waszyngton, nieco na wschód od Seattle, dogadał się następnie także zarówno z rzeźbiarzem jak i z Radą Miasta Poprad, i 16 marca 1993 roku, za sumę 13 000 dolarów (na dzisiaj, jakieś 20 000 USD) kupił leninowskiej statule nowy żywot.

Nauczyciel kombinował dosyć szybko i po zastawieniu w banku swojego amerykańskiego domu, zyskał środki na transport brązowego truchła do Rotterdamu, a nastepnie do Issaquah, dokąd dzieło sztuki dotarło już pięć miesięcy później, za niebagatelną cenę 75 000 USD, wedle dzisiejszej taryfy. Miłośnik Lenina zamierzał postawić go przed lokalną słowacką restauracją, ale zanim do tego doszło, zginął pół roku później w wypadku samochodowym. Zrozpaczona rodzina postanowiła odsprzedać masywną statuę do odlewni metali w Seattle, co i uczynili jak sądzę z ulgą, odzyskując kasę wydaną na dziwny kaprys seniora rodu. 

Właściciel odlewni zamiast upłynnić Lenina i wykorzystać metal na inne wyroby z brązu, dogadał się z władzami dzielnicy Fremont i 3-go czerwca 1995 roku rzeźba „ożyła” na prywatnym terenie przy skrzyżowaniu dwóch lokalnych ulic. Rok później Lenin powędrował kilka przecznic dalej i od tego czasu patronuje lokalnym biznesom czekając na kupca. Tak, tak, Lenin jest na sprzedaż za 250 000 dolarów. Póki co towariszcz bywa często przedmiotem licznych zabiegów skrwawiania rąk posągu dla upamiętniania kilku milionów ofiar jego rządów, czasami zaś na daszku „leninówki” pojawia się solidnych rozmiarów czerwona gwiazda. 

 Od kilku tygodni zaś Lenin przygląda się radośnie komunizującym masom, które w centrum miasta zaprowadzają „porządki” w stylu sprzed 103 lat. Kontrowersję dotyczącą sprowadzenia i ustawienia w amerykańskim mieście wizerunku miłośnika sierpa i młota skwitował mocnym słowem lokalny artysta Frederick Edelblut, tuż po wtórnym odsłonięciu dzieła Venkova, mówiąc „To nie jest dzieło sztuki. To hańba, symbol poniżenia milionów ludzi, którzy zginęli w Europie Wschodniej z powodu dominacji komunistycznej. Jest to wysoce niestosowne w naszej społeczności. Co będzie następne? Pomnik Hitlera?”



<<<<<<<<<<> | <>>>>>>>>>>

English version
LENIN

Avoiding TV has been my habit for a relatively long time now, but a few days ago some whim stuck a remote control in my hand, and suddenly the landscape of downtown Seattle in Washington State spread out in front of me. The camera just focused on a figure of the reporter standing in front of a monument. On the circuitry of my gray matter there was a sudden clash between the feeling of disbelief and the image that was being processed.  I was silent.  My sense of sight informed me about appearance of the figure of Lenin on the screen, while all resources of my general knowledge completely negated what I saw. "This is a monument of Vladimir Lenin," said Bożena quietly, inflicting a severe blow to my conviction that comrade Ulianow was never in this city, neither living nor monumental. And yet there he was! Oh yes, he was great, made of bronze, in an attitude emanating infinite love for working people of towns and villages, with a face expressing a bottomless faith in a bright future of comrades in ushankas, stained donkey jackets, and felt boots. Sceptics, please see above!  It’s him - beautiful, isn't he?


Before I tell you more about Lenin in Seattle - where and why he got there, let me drop in a few words of reflection on current events.  A lot is happening, and not necessarily on the best side of our existence. The huge amount of filth that has been spreading around the world since the beginning of this year, makes me touch selectively on a few events only that are more or less interwoven with the theme of the strange monument.

We have reached in America a terrible monument-phobia – yes, in the whole great country of the USA. The state of fear of monuments as well as the names of cities, organizations, sports clubs, et cetera has surfaced recently with force. It has been bubbling here for a long time, but basically like a pot on a low flame burner, without any emanation on a larger scale. In June, it trembled, and then the lava eruption of hatred began oozing through all possible channels. The destructive forces spilled over the banks of everyday order in a justifiable social outrage, but only to take on the colors of political struggle. Today, at the end of this month of turmoil and boiling, there is no doubt that the slow indoctrination of the young generation 
has ignited a fuse, which flame is to detonate the foundation of our existence, that is, national consciousness.

For now, this explosion covers areas typically infested by extremely left-wing shoots of social weeds, which hundred and forty years ago included even the Pilsudski brothers. However, it is important to remember that they "paid" for their actions with arrests and coming to their senses, but whether the current "pseudo-revolutionaries" will see any handcuffs on their wrists, I doubt it. I think that in their attempt to build a people's republic, they count on the help of Seattle-Lenin – an ornament of the city that has been growling at America for years.

And with Lenin it was like this:

In 1988, a five-meter bronze Lenin, ordered seven years earlier by the Communist Party of Czechoslovakia, was set and unveiled in the city of Poprad, at the foot of the Tatra Mountains, in the Slovak (then Czechoslovakian) region of Spisz. A year later there was the Velvet Revolution, which by overthrowing "people's democracy", set the country on the path to building parliamentary democracy. The new Republic immediately sent Lenin to the local junkyard. That meant, the work, inspired by the KP of Czechoslovakia and the artistic effort of the Bulgarian sculptor Emil Venkov, was soon to be cut into pieces to recover precious metal that could be used for other purposes. However, one winter day in 1993, before it came to that, a gentleman named Lewis E. Carpenter, an English language teacher at the local school, visited the junkyard,

Knowing, perhaps, what he was looking for, Mr. Carpenter found Lenin made of thick brass sheet metal, lying on its back like his bodily prototype, except that inside a hollow Lenin lived a homeless citizen of the very independent Slovak Republic, which had just separated from Československo. I don't know how many bottles of beer went down, but the homeless man moved out. He would have to do that anyway if comrade Ulianov would begin to be seriously chopped. As a next step, Mr. Carpenter, originally from the city of Issaquah, Washington, just east of Seattle, made quick arrangements with both the sculptor and the City Council of Poprad, and on March 16, 1993, for a sum of $13,000 ($20,000 today), he bought a new life for his statue.

The teacher acted quickly and after mortgaging his American home in the bank, he obtained funds for transporting the bronze body to Rotterdam, and then to Issaquah, where the work of art arrived five months later, for a considerable cost of $75,000, in today's dollars. The lover of Lenin intended to put the statue in front of a local Slovak restaurant, but before this happened, he expired in an unfortunate car accident. The distressed family quickly decided to sell the massive statue to the Seattle metal foundry, which they did with a relief, I think, recovering the money, spent 
by the family senior on his strange caprice.

Instead of liquefying Lenin and using metal for other bronze products, the foundry owner got along with the authorities of the Fremont district in Seattle and on June 3, 1995 the sculpture "came alive" in a private area at the intersection of two local streets. A year later, Lenin wandered a few blocks further and has been patronizing local businesses since then, while patiently waiting for a buyer. Yes, yes, Lenin is for sale for $250,000. The story wouldn’t be complete without mentioning that ever since the placement of the comrade in its current location, it has been the subject of frequent red painting of the statue's hands to commemorate several million victims of his reign, and sometimes a solid red star appears on the front of his hat (leninovka).

Currently, for several weeks, Lenin has been cheerfully watching communist-like masses that are bringing "order" in the center of Seattle after the style introduced in 1917 by the Bolshevik Revolution. The controversy over bringing in and displaying in the American city the statue of "a hammer and sickle" lover was strongly condemned by local artist Frederick Edelblut, just shortly after the second unveiling of Venkov's work. He said, "This is not a work of art. It is a disgrace, a symbol of humiliation of millions of people who died in Eastern Europe because of communist domination. This is highly inappropriate in our community. What will be next? A statue of Hitler?"

Komentarze

  1. Jak zawsze nie zawiodłeś mnie, ciekawe Zastanawiałam się nad tymi czerwonymi rękami, ale szybko wsystko ładnie wyjaśniłeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak mogę! Miło mi, że i tym razem nie zawiodłem - no, udało się!

      Usuń
  2. Ze stawianiem pomników trzeba uważać, bo szybciej się je obala niż stawia. Ostatnio obalono kilka. W Gdańsku po protestach związanych z zarzutami o pedofilię usunięto pomnik prałata Jankowskiego. W Londynie w wyniku fali protestów antyrasistowskich tłum strącił z cokołu i wrzucił do Tamizy pomnik Edwarda Colstona, handlarza niewolników sprzed dwustu lat. Zapewne doczekamy się jeszcze usuwania pomników jednego z poprzednich polskich prezydentów. Pytanie, czy najpierw nie zaczniemy stawiać pomników jego brata?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia bardzo ciekawa! A rece powinny byc czerwone.
      Ale kto go kupi W USA za te pienadze? Chyba tylko Cortez i jej poplecznicy. No sle wtedy moga go przeniesc do Waszyngtonu DC i zamienic z Kosciuszka.


      Usuń
    2. Andrzeju: no właśnie, jak to będzie z tym bratem? Czy nowy pomnik brata wykopie z cokołu poprzedni braterski pomnik, czy może raczej sie zbliźniaczą, ha?
      A ten Colston, to już ponad trzysta lat temu handlował niewolnikami, z tym, że zapomniano mu całą wielką działalność dobroczynną...

      Anonimie: na zamianę z Kościuszką nie pozwolę - osobiście stanę z szablą w ręce i będę bigosować jak przyjdzie co do czego...

      Usuń
  3. Przeczytałem Lenina. Nie wiedziałem że towarzysz tulal się po świecie aż wylądował w Ameryce. Super ciekawa historia, nie mialem pojecia że w Ameryce jest pomnik towarzysza Wołodii. Wyobrażam sobie konsternację pajaców niszczacych pomniki. Szczytem ironii byloby, gdyby Wołodia lecąc na pysk przygniótł jednego z nich umieszczając ten wyciągniety paluch w delikwenta tylnej body cavity. A nie mowilem że Komuna zabija?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za sympatyczny komentarz... racja, byłoby ciekawie taki obrazek zobaczyć...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA