POLSKA 2017

P O L S K A   2017



Sześć letnich tygodni w Polsce

Mieszko Pierwszy i Bolesław Chrobry

Jest południe, jeden z najdłuższych dni roku, cudowna pogoda, ale pracuję przy świetle żyrandola, bowiem jasność dnia nie przenika do pokoju spoza wielowarstwowego woalu wierzby. Posadzono ją 37 lat temu malutką przed budynkiem, do którego często wracam będąc w Polsce. Teraz wierzba sięga trzeciego piętra i jej obszerna talia z każdym rokiem coraz skuteczniej blokuje mieszkańcom dopływ promieni słonecznych do ich południowych pokojów.  A przecież wedle informacji jaką mam od mieszkańców, już rok temu złożony został wniosek o natychmiastowe usunięcie drzewa kompletnie ocieniającego cztery mieszkania...

Wierzba - podobno już wycięta
Po przyjacielsku towarzyszę wnioskodawcy idącemu do administracji osiedla.
Pyta o wniosek sprzed roku.
A jest taki – pamiętają. Jest nawet decyzja.
Jaka, pyta zainteresowany. Pozytywna, odpowiadają.
???
Tak, zapadła decyzja.
???
Wierzba zostanie wycięta.
???
Kiedyś, pomiędzy tym tygodniem a jesienią.
Ale panowie, ja mam TERAZ ciemnicę w pokoju, gałęzie włażą mi do okien...
Ale wie pan, jest okres lęgowy...
Lęgowy, pyta zdumiony petent? Chyba na ćmy i inne bzykadła, które zawładują mieszkaniem po zmierzchu.
Panie, będzie wycięta!
W oczach mówcy czytam irytację i natychmiast odczuwam konieczność złapania tchu na zewnątrz. Chodźmy szepczę kumplowi do ucha bowiem gość wyraźnie ma ochotę dokończyć na służbowym komputerze pasjansa przerwanego naszym wtargnięciem w jego ciężkie życie za biurkiem.

Wspominam o tym bowiem bycie klientem / petentem w Polsce nadal jest niełatwe.
W sklepach, urządach, na poczcie, w muzeach, przy ulicznych stoiskach i na dworcach, mam odczucie bycia intruzem. Ponurość, obcesowość, chłód, a nawet lodowatość, kamienne miny, obojętność i odpychający sposób obsługi obowiązują wszędzie. Za co ci ludzie tak mnie nie cierpią? Ale może to nie o mnie chodzi.... może są przeciążeni pracą, zatroskani do bólu o przyszłość swoich dzieci i wnuków? Z drugiej strony, zastanawiam się: wszyscy, doprawdy niemal wszyscy, nie maja siły na jaśniejsze spojrzenie, na krótki bezinteresowny ale umilający życie grymas uśmiechu? Okazuje się, że nie wszędzie. W pewnym biurze, pani urzędniczka tryska humorem, i to co sądziłem, że zajmie mi jakąś niebotyczną ilość czasu oraz będzie wymagać kilkukrotnych wypraw do urzędu, okazuje się możliwe do zrealizowania w 115 sekund – nawet dobrze krzesła nie zagrzałem, wow! Niestety, poprawa nastroju jest tylko chwilowa gdyż niebawem ponuras w okienku z lodami, patrząc na mnie swoim arktycznym wzrokiem, warczy odpychająco: „no to za cztery czy za pięć, decyduj się pan...”. Wziąłem za cztery i poszedłem po wędlinę.  A tam zapracowana jejmość, odłożywszy rzeźnicze utensylia, wbija się w nowa parę plastikowych rękawic i ostrym spojrzeniem w moje oczy daje znać o gotowości od obsługi klienta, czyli mnie. Jesteśmy zupełnie sami przy stoisku: ona, ja i wędliny. Tyle ich, że waham się z wyborem jakieś 8 sekund, i wtedy pada popędliwe pytanie: „...no to będzie jakieś zamówienie, czy nie?”.
Tak, będzie, pop...
Ile?
No trochę, niech pani zacznie kroić, to powiem kiedy zrobić stop...
Ale ile?!
20 – 30 deko..
No to 20 czy 30?
Plus/minus 25...
No to plus czy minus?
Proszę kroić, powiem kiedy wystarczy...
Ale plus czy minus bo wciąż nie wiem...
Plus...
Wyszło 35...
OK, biorę – pracowita kobieta jest, a jak daje z plusem, to z dużym, tylko dlaczego w jej żyłach płynie mrożona kawa? Kasjerka też jakaś solidnie wychłodzona... czyżby do nikogo nie dotarło, że Al Gore już od 40 lat ociepla nam klimat?

Dotarło, przynajmniej do sporej liczby polskich kierowców dotarło, bowiem grzeją po drogach i ulicach niczym Sobek Zasada 50 lat temu na trasie Gran Premio de Argentina. Nie wiem czy to właśnie owo Al Gore’owe ciepło tak im nagrzewa nogę na gazie ale jedno jest pewne, gorączkują się za kierownicą i jak cię dopadną, to siedzą na zderzaku przyklejeni/-one (tak, dotyczy to obu płci) na 30 centymetrów i nie odpuszczają całymi kilometrami mimo białej ciągłej i gęstego ruchu w przeciwną stronę. Popularnością cieszy się też wojownicze dojeżdżanie z bocznej drogi/ulicy/parkingu do głównego traktu komunikacyjnego – piekielnie niebezpieczna gra na nerwach jadących tym głównym traktem
Mostek Pokutnic  między wieżami wrocławskiego
polskokatolickiego kościoła Marii Magdaleny
kierowców nieskłonnych do bezmyślnego ryzykanctwa (1). Pozytywem wartym odnotowania jest zaś to, że w ciągu ostatnich kilku lat na polskich drogach wyraźnie zmalała potrzeba wyprzedzania na czwartego na szosach dwujezdniowych. Ogólnie rzecz biorąc, postępem jaki dokonał się w zakresie budowy dróg i rozwiązań komunikacyjnych można się wręcz zachwycić. Naturalnie, wedle stałych mieszkańców, w ich okolicy i tak niewiele zdziałano, a można byłoby trzy razy tyle, ale "kradną, kłócą się i niewiele potrafią zrobić". No to pytam przypadkowych malkontentów: „...a co pan/pani zrobilibyście żeby było lepiej?” Najczęściej powiadają: „...panie, my nie od tych spraw ale oni mogliby...” Jasne, jacyś „oni” mogliby ale najwyraźniej im się nie chce. Tylko, że z perspektywy odwiedzającego Kraj raz na kilka lat, widać wyraźnie jak przez ostatnie 30 wiosen Polska z ruiny urosła i rośnie dalej wspaniale.
Niedowiarkom (mam ich wokół sporą grupkę) zaznaczam, że to nie chochlik mieszkajacy w klawiaturze komputera napisał „30 wiosen” zamiast dwóch, tylko ja, który z całą premedytacją oddaję tymi słowami ukłon wszystkim ludziom, jacy sprawili, że w Polsce od dawna jest w barach zimne piwo oraz gorąca zupa w restauracjach, że z Zielonej Góry do Poznania jedzie się 90 minut, że Warszawa znowu da się lubić, że w Ustroniu Śląskim można zjeść jak w wszędzie w wielkim świecie, a Wrocław tętni życiem, kulturą, dynamiką i perspektywami na przyszłość jak żadne inne z miast w Polsce, a może i w Europie.

Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie

Ludzie, szok przeżyłem! Tak, bowiem z Krzeszowa, tego z cudnie odnowionym pocysterskim klasztorem, ufundowanym przez prawnuka Św. Jadwigi Śląskiej, księcia jaworskiego, Bolka Pierwszego Surowego, jadąc drogą, najpierw gminną, potem krajową nr 35, zachwycałem się jej znakomitą nawierzchnią, uporządkowanymi poboczami i po szwajcarsku zadbanymi gospodarstwami. 50 lat nie byłem w tamtej okolicy... radowało się moje serce – cudny krajobraz, kochany Kraj... i nagle wjechałem do Czech. Wjechałem w siermiężny socjalizm na wzór Gierkowej rozpusty. Niby sporo wszystkiego wokół ale jedzie badziewiem... od granicznej tablicy droga wąska, chropowata, dziurawa, a otoczenie jak z moich terenowych wspomnień 40+ lat nazad, jak mawiał pewien GS-owski alkohimalaista. Czeska droga nr 302 (dla mnie czy-sta na dwóję) po około 20 km kończy się na granicy z Polską - wjeżdżam i znowu łapię oddech drugiej dekady XXI wieku. Upewniam się wspomnieniem słów piosenki:
„Ale to już było i nie wróci więcej,
I choć tyle się zdarzyło to do przodu
wciąż wyrywa głupie serce
Ale to już było, znikło gdzieś za nami,
Choć w papierach lat przybyło to naprawdę,
Wciąż jesteśmy tacy sami.”



My z pewnością w jakimś stopniu pozostaliśmy tacy sami, mimo że „w papierach lat przybyło”. Za to Kraj jakby odmłodniał, wypiękniał i uzasobnił się, tudzież jego obywatele.
Tak, wiem co niektórzy, nawet całkiem sporo ludzi powiada o biedzie, o głodnych dzieciach, o starzykach żyjących na skraju nędzy, o braku grosza na lekarstwa i środki czystości... i nie wątpię, że jakiś procent, społeczeństwa bieda, nawet okrutna bieda, rzeczywiście dotyka. Newsweek z dnia 17 października, 2016 roku podaje, że co 15 Polak żyje w nędzy. Departament Handlu Stanów Zjednoczonych, urząd odpowiedzialny za spis ludności USA podaje, że w roku 2015 co ósmy Amerykanin żył w nędzy. Zajrzyjmy może zatem w dane publikowane przez CIA dla większości krajów świata, żeby przekonać się jak to jest z tą nędzą za miedzą, a i kapkę dalej też, na przykład w Anglii, Niemczech, Francji, Włoszech, Hong Kongu, Japonii... zapraszam do tabelki.

Obywatele tych i innych krajów bywają w Polsce, a Polacy bywają tamże i w wielu innych krajach. Jedni i drudzy jeżdżą takimi samymi samochodami, oglądają filmy i wiadomości na ekranach takich samych telewizorów, mają takie same smartfony i komputery. W galeriach handlowych są tłumy, a wielu wychodzi z ogromnymi wypchanymi torbami znanych światowych marek. W restauracjach w Zielonej Górze ruch jak w Barcelonie, Frankfurcie, Los Angeles, czy w Sydney, a w Beverly Hills mieszkają nie tylko milionerzy, podobnie zresztą jak w Krasnymstawie nie mieszkają sami nędzarze.
Przy jednym z osiedlowych trzepaków spotykam małą korpulętną kobietę, tak zwaną „gospodynię” osiedla, o którego porządek dba od wielu lat. Cieszy się, i ja też, że możemy znowu zamienić kilka słów. Pytam co nowego... „a wie pan, nie narzekam, dorobiłam trochę na drugim etacie w sąsiednim osiedlu, czasami jeszcze komuś okna się wymyje albo zrobi trzepanie dywanów i dodatkowy grosz wpadnie, no to jak na moje tylko zasadnicze wykształcenie, myślę, że całkiem dobrze sobie w życiu poradziłam... mam trzy mieszkania wykupione – to, w którym mieszkam, największe, dam synowi, bo mu się właśnie dziecko urodziło, sama przeniosę się do dwupokojowego, a trzecie, po synu, sprzedam i za dwa lata nawet na emeryturze jakoś jeszcze się pożyje, no nie?” Trzy wykupione mieszkania..., no, jak na polską biedę, to całkiem dostatnio, pomyślałem... 
A więc w Polsce da się żyć, żeby tylko pogoda była nieco bardziej stabilna... Nie jest, ale za to wciąż jest tam pełno księgarni, świetnych muzeów i galerii, wyremontowanych pałaców oraz niezliczona ilość wydarzeń teatralnych i muzycznych. 


Paradyż
À propos tych ostatnich. W Polsce jest Raj. Tak najprawdziwszy Raj, który ma nawet swój Przedsionek. Do Przedsionka Raju wrócimy za chwilę, bowiem dobudowano go grubo po powstaniu Raju. Rzecz ma się tak: Dwanaście kilometrów na północ od Świebodzina znajduje się pocysterski barokowy zespół klasztorny z kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Marcina w Gościkowie-Paradyżu. Paradisus Sanctae Mariae czyli Raj Matki Bożej ufundował w 1230 roku Mikołaj Bronisz, wojewoda poznański. Trzymajmy się więc pojecia Raju. Otóż, jeszcze przed upływem trzynastego stulecia, opactwo skupiło 16 tysięcy hektarów ziemi z nadań – zatem, po prostu wilaneska wokół Raju. Dzisiaj zostały z tegoż cudowne ogrody przy kościelnej bazylice, której akustyka nadaje granej tam muzyce rajskie echo. Natchnięty rajskim spokojem klasztornego zabytku i walorami akustycznymi świątyni, Cezary Zych, prezes Fundacji "Canor" powołał w 2003 roku do istnienia festiwal „Muzyka w Raju”. Kontynuuje go dzisiaj wspólnie z księdzem dr Pawłem Łobaczewskim, obecnym rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Gościkowie, oraz Fundacją "Paradyż". W chwili gdy piszę te słowa trwają ostatnie przygotowania do XV edycji festiwalu.

Byłem kiedyś w Raju. Festiwal trwa niemal dwa tygodnie (w tym roku 9 dni). Występują soliści i zespoły muzyki dawnej z całego świata. Na instrumentach historycznych, bądź ich współczesnych replikach graja i śpiewają muzykę średniowieczną, renesansową, barokową, klasyczną i romantyczną, zarówno sakralną jak i świecką. Odbywają się dwa lub trzy koncerty każdego dnia w cudownym kościele, leżacym w centrum Europy ale najdalej jak można sobie to wyobrazić od jakichkolwiek większych ośrodków kultury, a nawet skupisk ludzkich. Zielona Góra 54 km, Gorzów 80 km, Poznań 115 km, Szczecin 162 km, Berlin 185 km, Wrocław 245 km, Warszawa 415 km, ale rejstracje samochodów parkujących na nieformalnym placyku parkingowym przed wejściem na teren byłego klasztoru oraz wdłuż wiejskiej drogi, nie pozostawiają złudzeń – melomani nie baczą na odległość i wypełnią kompletnie ławy kościoła, wielu zaś bywa szczęśliwych, mogąc słuchać dawnej muzyki na stojąco, w bocznych nawach. I nie ma znaczenia, o której koncert się zaczyna, o 6:00, o 8:00, czy o 10:00 wieczorem. I nie ma znaczenia, że najbliższe hotele są na prawdę daleko i niekoniecznie mają w te dni wolne pokoje. W przerwie koncertu klerycy oferuja gorącą kawę i ciasto – ot po prostu, polska gościnność. Jedźcie tam w drugiej połowie sierpnia w tym roku czy kiedykolwiek w następnych latach, a jak macie czas nieco wcześniej, to namawiam na Przedsionek Raju, będący wspaniałym cyklem mniejszych koncertów organizowanych od sześciu lat niejako zapowiedź festiwalu 
w samym Raju

Stodoła w Ochli
Byłem też na jednym z tegorocznych koncertów w tymże Przedsionku Raju, koncertu który odbył się w leciwej stodole, w Muzeum Etnograficznym w Ochli koło Zielonej Góry. Tematem muzycznym były barokowe utwory zmarłego przed 250 laty Jerzego Filipa Telemanna, oparte na polskiej muzyce ludowej, którą świetnie poznał w trakcie czteroletniego pobytu w pobliskich Żarach w charakterze nadwornego muzyka i kapelmistrza hrabiego Promnitza, dworzanina Augusta II, króla polskiego. Ach, co to była za stodoła, co za koncert! A w przerwie lokalni, współdziałający ze skansenem, producenci znakomitych wędlin, serów, soków i słodyczy wpadli z poczęstunkiem... i wszystko to za darmo, raj dla uszu, raj dla podniebienia, no dobra to tylko Przedsionek Raju, ale na koszt Fundacji Cezarego Zycha - tak bywa tylko w Polsce. 
Basi Rybińskiej - kierowniczce Działu Sztuki Ludowej, dziękuję serdecznie za zaproszenie, a pani dyrektor Irenie Lew i całemu zespołowi Muzeum za wspaniałą organizację koncertu i wielu innych znakomitych spotkań w skansenie, jak choćby tegorocznego Święta Miodu.

Biskupin
Mógłbym pociągnąć jeszcze kilka stron o wyprawie przez swoisty tunel czasoprzestrzenny do pradziejowego Biskupina, do centrum narodzin państwa polskiego, oraz domniemanego miejsca zamordowania Leszka Białego, czy też na wirtualne miejsce wiktorii racławickiej. Gdyby czasu starczyło, wspomniałbym o zbiorze lalek Henryka Tomaszewskiego w Muzeum Zabawek w Karpaczu, o cudownym Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach, czy o ruinie pałacu w Zatoniu gdzie ponoć do dzisiaj księżna Dorota Talleyrand-Périgord błąka się w białej sukni po ruinach i z żałością opłakuje stan swojej ukochanej posiadłości. Mogłoby być też o 700 latach tradycji winiarskich i dzisiejszym stanie wina, winnic i winiarni zielonogórskich, o licznej rodzinie bachusików jaka zamieszkała tamże, o cudownym Parku Mużakowskim czy łagowskim zamku siedzącym na przesmyku między jeziorami, ale może jednak o tym wsystkim już następnym razem.
Ostrów Lednicki



Panorama Racławicka - fragment
Lalki Henryka Tomaszewskiego - wybór
Muzeum Miniatur Dolnośląskich - fragment
Zatonie - Zielona Góra
Winiarnia Górzykowo k/Zielonej Góry
Bachusik Transportikus (Zielona Góra)
Park Mużakowski - po polskiej stronie
Zamek Joannitów w Łagowie Lubuskim



____________________________________________
(1) - "bezmyślny ryzykant" - przykład

Komentarze

  1. Czesc Krzysztof - chapeau bas dla swietnego socjo-komentarza w pierwszej czesci twego reportazu ! Bardzo celnie zauwazyles , ze aczkolwiek ekonowmicznie Polska wyrwala po 1989 r ostro do przodu i tez w mej opinii "ta Polska w ruinie" wyglada rewelacyjnie , to socjo-mentalnie w olbrzymiej czesci pozostala w mentalnosci "homo sovieticus" . Ja tez w 99% przypadkow w Polsce doswiadczam ze nie jestem klientem tylko petentem. Swoja droga nijak nie potrafie prztlumaczyc tego slowa na jezyk angielski - "petent"..... Tylko trzeba by pol godziny opisowo...Ale nie ma sie czemu dziwic - Anglia to generalnie spoleczenstwo obywatelskie , podczas gdy w macierzy slowo obywatel sie nam kojarzy "obywatelu - dokumenciki prosze".... Tak nawiasem bardzo bym rad Krzysiu bys napisal jakis esej poswiecony tym nielogicznym dla mnie Polskim zdrobnieniom , czemu te "slodziutkie jak landrynki" dokumenciki , bileciki ,mandacik etc w takim kontrascie do wypowiadajacych je marsowych min i "sztyletowych" spojrzen....
    No i tez biore w obrone szwolezerow - to byl kwiat polskiej lekkiej kawalerii , wiec obraza jest porownywanie tych bezmozgowcow na polskich drogach jak opisujesz do tej elity kawalerii. Zostawiwszy na boku metafory - najcelniej ale i najtragiczniej oddaje sposob jazdy polskich kierowcow porownanie statystyki zgonow w czasie wypadkow drogowych. W Polsce jak slucham wiadomosci po tzw "dlugich weekendach" - to w TV panuje euforia wrecz jesli zginie w taki weekend okolo 50 osob , tzn radosc ze tak malo. Podczas gdy w Anglii tyle na drogach ginie w ciagu calego roku , i to musi byc naprawde zly rok.....
    Z przyjemnoscia tez przeczytalem czesc krajoznawcza , z mala uwaga ze twe zachwyty nad zadbaniem i czystoscia obejsc na Slasku to jednak olbrzymia zasluga protestanckich/niemieckich wplywow na tych terenach - do dzis dnia to widac !
    Jak i podzielam twoj zachwyt nad cysterskim Krzeszowem , to malo znana perelka jak i o ile mnie pamiec nie myli - to jest to chyba jedyny katolicki kosciol na swiecie gdzie jest olbrzymi boczny mural przedstawiajacy ceremonie obrzezania !!! Sic !
    Pozdrowienia serdeczne dla ciebie i przeuroczej malzonki - Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki wielkie Grzegorzu za ciepłe słowa.
      Masz racje co do szwoleżerów – sam się teraż obrażam na siebie za popełniony nietakt i natychmiast poprawiam tekst. Po przeczytaniu Twojej uwagi zdałem sobie sprawę z tego, że ze względu na rzadkie używanie tego słowa, funkcjonuje ono u mnie wciąż jako pojęcie oderwane przez PRL-owską anty-propagande od swojego właściwego kontekstu historycznego... no cóż, czym skorupka za młodu....
      Arcyciekawą jest dla mnie propozycja przyjrzenia się słodzikowemu paplaniu marsowych Polaków.
      Scena obrzezania rzeczywiście jest tam przedstawiona w serii Smutków Św. Józefa. Zatrzymaj proszę wideo (https://youtu.be/iRBZ-UzXU_o) na minucie 3:33 – okularnik nad głowami Józefa i Marii, to podobizna złośliwego braciszka, który mistrzowi Willmannowi gorzkimi uwagami utruwał artystyczne życie. Tenże sam Willmann za skąpienie mu wina, pewnego powolnego podczaszego odmalował jako oprawcę św. Barbary.
      Pozdrawiam,
      K

      Usuń
    2. Jeszcze słówko co do "petenta"...
      Z tego co wiem, petent pochodzi łacińskiego "peto" (peto, petere, petivi, petitum) - prosić, zaczepić.
      Dla mnie po angielsku byłoby to kombinacją słów: client/suer/applicant/customer...

      Usuń
  2. Kilka tygodni obserwacji socjologicznych nie poszło na marne, skoro powstała mini-opowiastka. Widzisz, Krzysztofie, co Cię dotknęło do żywego, innym już nawet nie wadzi. Zwłaszcza samym Polakom. Przywykli i nie zauważają pewnych spraw. Wyparcie? Reakcja obronna? Zobojętnienie? Zadziwiające, że do wszystkiego idzie przywyknąć - do dobrego i do złego. Jak to mawiają polscy tubylcy: "pożyjesz z nami to zzieleniejesz". I tak się dzieje, powolutku, krok po kroku, niemal niewidzialnie. Pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Aneto! Natychmiast kupuję: "pożyjesz z nami to zzieleniejesz" - pyszne!
      Pozdrawiam serdecznie,
      K

      Usuń
  3. Podzielam opinie choc z mniejszego pola obserwacji.
    Oromnie zmienilo sie na lepsze materialnie. ale pesymizm i samochlostanie ciagle istnieja.
    Generacje sie wymieniaja i pewnie bedzie inaczej.
    Gratuluje stylu komunikowania.
    Jan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Dzieki Jan!
      Według moich obserwacji, mniej już pesymizmu, tyle samo co niegdyś samochlastania, ale rozrośnięty na wielką skalę podział społeczeństwa wzdłuż wszystkich możliwych linii podziału. Okropność - mało z kim można spokojnie i bezpiecznie o czymkolwiek porozmawiać.
      Serdeczności,
      K

      Usuń
  4. Szmat drogi przejechałeś. Rzeczywiście wiele się poprawiło, ale nadal w różnych instytucjach jest różnie. Mam trochę obserwacji z muzeów, w wielu nadal czuć brak pasji w pracownikach, o wiedzy nie wspominając, jednak w wielu są fantastyczni kustosze i przewodnicy. Podobnie z drogami, wiele ich zbudowano, nie zawsze optymalnie, ale poprawa tu ogromna w porównaniu do dawniejszych czasów i Polska powoli wychodzi ze stereotypu, który stworzył jeszcze na początku XIX wieku pewien francuski dyplomata, gdy zapisał w dzienniku po wjeździe do Polski, że "skończyły się drogi".

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki serdeczne Piotrze za komentarz. Nie wiem o jakim F dyplomacie myślisz ale nieco wcześniej Alphonse-Marie Fortiade Piles i Louis de Boisgélin de Kerdu piętnowali katastrofalny stan polskich dróg i ogólne zacofanie, chwaląc jednocześnie wysoką kulturę polskiej arystokracji, znajomość języków i pyszność ich posiadłości w swojej wydanej w 1796 roku książce "Voyage de deux Français en Allemagne, Danemark, Suède, Russie et Pologne, fait en 1790-1792".
    Niestety, nie dojechałem tym razem do Warszawy ale obiecuję sobie, że następnym razem pobuszuję sporo po wschodniej Polsce - tam nawet przed wielu laty bywałem stosunkowo niewiele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wykluczam, że chodzi właśnie o wspomniane przez Ciebie dzieło, mnie się jedynie zachował ślad z dawnej lektury jakiegoś artykułu, w którym o tym wspominano, nie zapamiętałem jednak ani tytułu, ani autora.

      Usuń
  6. Masz niezwykłe zdolności literackie i do tego wyostrzony zmysł obserwacji, pewnie byłbyś świetnym felietonistą. Co do zachowań urzędowych i sklepowych ...no to wiesz...jak "wejdziesz między wrony to kraczesz jak ony..", aż w końcu przestają cię "drzaźnić" i bierzesz to za normę. Więc wykształcasz w sobie mechanizm obronny, adekwatny do do napotykanych przeciwności - czyli postawę bojową lub skulony ogon. I się kręci, tak po polsku. A w muzeach, jak sam wiesz, bywa różnie - nie zmieniło się jedno, dużo pracy,którą ze względu na ubogie uposażenie, można śmiało nazwać charytatywną. Pokutuje też "zramolały" sposób zarządzania zasobami ludzkimi. Skutek: dobór pracowników przypadkowy i niewskazany sposób zachowania. Wracając do koncertów, a szczególnie tego w Muzeum Etnograficznym w Zielonej Górze-Ochli, sprostuję opis miejsca. Kamienna stodoła o której piszesz, jest repliką zabytkowej stodoły pochodzącej ze wsi Siecieborzyce. Służy kulturze "nieprofesjonalnej i profesjonalnej" z dobrym rezultatem. Znajduje się tam wystawa stała płaskorzeźb regionalnego rzeźbiarza Jana Papiny (widać fragment na zdjęciu). Poza tym odbywają się tam przeróżne wydarzenia min. muzyczne. Cieszę się, że skorzystałeś z zaproszenia,.... i że podobało się,..... i że się spotkaliśmy. Gratuluję tekstu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowa Twoje miodem są na moje uszy, droga Babo. Niech Ci Bozia szczodrobliwość we wnukach wynagrodzi!
      Natomiast z tym krakaniem między wronami to jednak niekoniecznie musi zawsze być ponurawo. Znam też sympatyczne odmiany „wron”.
      O stodole: napisałem ”leciwa” bowiem leciwą ta Wasza replikuje. Ludziska przyjeżdżają z całego świata na Plac Zamkowy w Warszawie i podziwiają barokowo-klasycystyczny obiekt, z którego w 1945 r. została jeno kupka gruzów. Ale teraz jest znowu co podziwiać. No to jest on, ten Zamek, leciwy, czy nie jest? Jest, i Zamek i stodoła z Siecieborzyc są leciwe w wygłądzie, w nawiązaniu do tradycji – tak to pojmuję, ot i tyle.
      Jeszcze słówko o mechaniźmie obronnym: Jest w Polsce bardzo powszechny zwyczaj raczenia gościa w domach głośną muzyką, która wita, trwa przez pobyt, i nie przestaje grać do wyjścia z gościnnego domu. Nie wszędzie oczywiście tak się dzieje, ale wystarczająco dużo tego żeby człowieka podniecić - to znaczy, powinienem użyć innego słowa ale po co, przecież i tak wiadomo co miałem na myśli. Naturalnie, można gospodarza poprosić o ściszenie lub wyłączenie tego jakiegoś tam grajła ale jak jemu/jej z tym dobrze, to lepiej wcześniej wyłuskać się z towarzystwa. Tak właśnie broniłem się przed uruchamianiem mechanizmu obronnego. Po co mi jeszcze jeden mechanizm...?

      Usuń
  7. Ja uwielbiam jak piszesz Twoja wiedza histori i archeologi no i dokladosc.
    Widziles kawal Polski. Widzialem Krzeszow ale byl odnawiany i malo wdzialem ale jest naprawde wspanialy i jest jeden z diamentow Polski.
    Polska jest piekna i jest co zobaczyc. Chce sie jechac zobaczyc nasze stare strony.
    Cieszmy sie bo po komunie jest zmiana duza, biurokracja wprawdzie sie nie zmienila ale to sie nie zmieni bo tak bylo i tak jest. Ludzie sie nie zmienili i tak zostanie. Dzieki Chris i czekamy na Twoje artykuly

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie drogi Anonimie za tak wiele miłych słów!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA