CHARLIE KIRK
1993 - 2025

(Source: Wikipedia)

Dwógłos po zabójstwie

Two Voices After the Murder

PL and ENG versions available

1.
Kiedy wymiana pogladów kończy
się zabójstwem, ginie nasze przesłanie

Aaron „Buck” Burnett | Dyrektor Programowy | KKOB


(
Aaron Buck Burnett ||| esotSpdnrou4rmeg2Y9:he4 M24i2y0tt1c30 9a2cuf4Ptlal s7icd3fgu)

Tłumaczenie: Krzysztof Onzol


Powiem to tak jasno, jak tylko potrafię: mamy poważny problem.

W środę Charlie Kirk został zamordowany podczas sesji pytań i odpowiedzi na kampusie uniwersyteckim w Utah. Niech to do nas dotrze. Komentator polityczny został zabity — nie na wojnie, nie podczas zamieszek — lecz w chwili, gdy mówił do mikrofonu i odpowiadał na pytania ludzi, którzy się z nim nie zgadzali.

Nie nawoływał do przemocy. Nie wzywał do rozlewu krwi. Robił dokładnie to, co deklarujemy, że chcemy widzieć i słyszeć w tym kraju: rozmawiał. Dyskutował. Pojawił się osobiście, by spotkać się twarzą w twarz z tymi, którzy patrzyli na świat inaczej niż on.

I za to ktoś go zabił.

To nie jest kwestia tego, czy lubiłeś Charliego Kirka. Mogłeś się z nim zgadzać albo uważać, że mylił się we wszystkim. To zupenie obojne. Bo w momencie, w którym czowiek ginie za to, że ma własne zdanie, przekraczamy granicę, spoza której możemy już nie wrócić.

Żyjemy dziś w kulturze, w której różnica poglądów bywa traktowana jak akt przemocy, a prawdziwa przemoc uchodzi za moralną odpowiedź. Coraz więcej ludzi chodzi po świecie jak samozwańczy mściciele, bo ktoś ośmielił się podważyć ich światopogląd. Pozwoliliśmy, by emocjonalna kruchość udawała odwagę, a chaos występował w roli sprawiedliwości.

Co się z nami stało?

Przecież fundamentem Ameryki była wolność sporu. Można przecież się spierać, protestować, debatować, a nawet obrażać nawzajem bez obawy o własne życie. Właśnie po to mamy Pierwszą Poprawkę do Konstytucji. Nie wolno ci zabić kogoś tylko dlatego, że powiedział coś, co ci się nie podoba. To nie jest aktywizm, to jest terroryzm.

Weźmy ludzi, którzy przylaskują takim czynom, a tak, są tacy, i przerzućmy ich do Syrii, Rosji czy Chin. W tych krajach nie potrzebują nawet powodu. Powiesz coś złego o rządzie i znikasz. Skrytykujesz niewłaściwego przywódcę , to wylądujesz w celi więziennej albo w worku na zwłoki. Tam ludzie marzą o wolnościach, które my tutaj marnujemy.

A jednak jesteśmy w miejscu, gdzie naród tak rozpieszczony przez swobody uważa dziś wolność słowa za zagrożenie, a uciszanie innych siłą za coś szlachetnego.

Charlie Kirk przyszedł i przyniósł nie broń tylko siłę swoich przekonań. Otworzył przestrzeń na pytania. Nie żądał milczenia ani posłuszeństwa. Nie przekrzykiwał oponentów. Pochylił się, przyjął wyzwanie i dał ludziom szansę, by spróbowali zmienić jego zdanie. Zginął, robiąc to, co wielu z nas powinno robić, czyli rozmawiać ponad podziałami zamiast przekrzykiwać się.

To, co wydarzyło się w środę, nie jest tylko tragedią. To ostrzeżenie.

Doszliśmy do miejsca, w którym wielu Amerykanów postrzega swoich politycznych przeciwników nie jako omylnych, lecz jako złych. Nie jako źle poinformowanych, lecz jako niebezpiecznych. A kiedy wmówisz sobie, że ktoś naprzeciwko jest niebezpieczny, to wtedy wszystko staje się usprawiedliwione, łącznie z morderstwem.

Tak demokracje nie są w stanie przetrwać. Tak się rozpadają. Nie z hukiem, ale poprzez powolny rozkładem kulturowy, z cenzurą udającą bezpieczeństwo, z tchórzostwem udającym przekonanie, z kulami zastępującymi głosy wyborcze. Jeśli nie zawrócimy tego okręt, i to szybko, to obudzimy się w kraju, który nie przypomina już Ameryki, jaką odziedziczyliśmy. A co gorsza, nasze dzieci nawet nie zauważą różnicy. Urosną w przekonaniu, że to normalne, że jeśli ktoś się z tobą nie zgadza, to trzeba go zniszczyć. Nie w komentarzach i nie poprzez głos wyborczy, ale w prawdziwym życiu. To powinno nas wszystkich przerazić śmiertelnie.

Musimy na nowo nauczyć się żyć z niezgodą. Musimy przestać idalizowć oburzenie i zamiast tego zacząć odbudowywać wzajemny szacunek - zwłaszcza wtedy, gdy nie patrzymy na świat tak samo. Bo bez tego nie jesteśmy narodem. Jesteśmy tylko beczką prochu z flagą na wierzchu.

Charlie Kirk powinien dziś wciąż żyć. Nie dlatego, że miał rację we wszystkim, lecz dlatego, że Ameryka wciąż powinien być miejscem, gdzie za wyrażenie swojego zdania nie grozi ci egzekucja.
Jeśli stracimy to … to stracimy wszystko.

*****

When a Conversation Gets You Killed,
We’ve Lost the Plot


By Aaron “Buck” Burnett | Program Director | KKOB




Let me say this as plainly as I can: we are in real trouble.

On Wednesday, Charlie Kirk was assassinated during a Q&A session at a university campus in Utah. Let that sink in. A political commentator was murdered—not in a warzone, not during a riot—but while speaking into a microphone and answering questions from people who disagreed with him.

He wasn’t inciting violence. He wasn’t calling for blood. He was doing exactly what we say we want in this country: talking. Debating. Showing up in person to engage, face-to-face, with folks who don’t see the world the way he does.

And for that, someone killed him.

This isn’t about whether you liked Charlie Kirk. That’s irrelevant. Agree with him, disagree with him—hell, think he’s dead wrong on every issue. Fine. That’s your right. But when we get to the point where people are gunned down for the crime of having an opinion, we’ve crossed a line we may not come back from.

We’ve become a culture where disagreement is treated as violence and actual violence is justified as some kind of moral response. People walk around like they're righteous vigilantes because someone dared to challenge their worldview. We’ve allowed emotional fragility to masquerade as courage and confusion to parade as justice.

What happened to us?

This country was built on the idea that we can argue, protest, debate, and even offend each other without fearing for our lives. We have the First Amendment for a reason. You don’t get to kill someone because they said something you didn’t like. That’s not activism—that’s terrorism.

Take the people who cheer this kind of thing—and yes, there are some—and drop them in Syria, or Russia, or China. In those countries, they don’t even need a reason. You say the wrong thing about the government, you vanish. You criticize the wrong leader, you wind up in a prison cell or a body bag. Over there, people dream of having the freedoms we’re squandering here.

And yet, here we are—a nation so spoiled by liberty that some now see free speech as a threat, and silencing others by force as noble.

Charlie Kirk showed up. He brought his voice, not a weapon. He opened the floor to questions. He didn’t demand silence or compliance. He didn’t shout down the opposition. He leaned in, welcomed the challenge, and gave people a shot at changing his mind. He died doing what more of us should be doing—talking across the aisle instead of screaming across it.

What happened Wednesday isn’t just a tragedy. It’s a warning.

We’ve reached a place where many Americans now view their political opponents not as wrong, but as evil. Not as misinformed, but as dangerous. And once you convince yourself that the person across from you is dangerous—then anything becomes justified, including murder.

This isn’t how democracies survive. This is how they collapse. Not with a bang, but with a slow cultural rot. With censorship disguised as safety. With cowardice disguised as conviction. With bullets replacing ballots. If we don’t turn this ship around—and soon—we’re going to find ourselves in a country that no longer resembles anything close to the America we inherited. And worse, our kids won’t know the difference. They’ll grow up thinking this is normal—that if someone disagrees with you, you destroy them. Not in the comment section. Not on a ballot. But in real life. That should scare the hell out of all of us.

We need to re-learn how to live with disagreement. We need to stop idolizing outrage and start rebuilding mutual respect, even when—especially when—we don’t see eye to eye. Because without that? We’re not a country. We’re just a powder keg with a flag on it.

Charlie Kirk should still be alive today. Not because he was right about everything, but because this is still supposed to be a country where you don’t get executed for speaking your mind. If we’ve lost that…We’ve lost the whole damn thing.


_______________________________________________________
___________________________________________


2.




Post bez tytułu

Charlie Kirk, konserwatywny założyciel Turning Point USA, został zamordowany. Sprawcą jest Tyler Robinson, 22-latek, którego życie i poglądy są podręcznikowym przykładem tego, jak ideologiczna tresura potrafi zmienić młodego człowieka w maszynę nienawiści.

Znaleziono przy nim naboje z napisem „hej faszysto!”, „łap” oraz symbolem Antify. Jego własna rodzina powiadomiła policję o miejscu ukrycia się mordercy. To, że rodzina najwyraźniej nie wytrzymała presji i wydała własnego syna – kryje się symboliczny obraz współczesnej Ameryki: kraju, w którym nawet więzy krwi przegrywają z ciężarem lewackiej ideologii….

Robinson był dzieckiem epoki, w której media, influencerzy i popkultura systematycznie przedstawiają konserwatystów jako zagrożenie, a przemoc wobec „faszystów” – jako moralny obowiązek.

Historia Ameryki zna takie momenty; śmierć Kennedy’ego zmieniła oblicze zimnej wojny, śmierć Martina Luthera Kinga – ruch praw obywatelskich. Teraz mamy do czynienia z zabójstwem, które może również przestawić zwrot na dekady.

Najbardziej wstrząsające jest to, co stało się po tragedii 10 września. Internet zalały obrazy i nagrania ludzi otwarcie świętujących śmierć Kirka. Tysiąc osób wiwatujących z powodu tego, że ktoś zginął za słowa. To moment obnażenia – bo nie ma już żadnej maski „tolerancji”. Jest brutalna satysfakcja z zabójstwa. To właśnie jest ta chwila, gdy kurtyna opada. Gdy lewica zrzuca ostatnie przebranie i pokazuje swoje prawdziwe oblicze – oblicze triumfu nad trupem przeciwnika.

Lewica właśnie pokazała, że jej prawdziwym paliwem nie jest dialog, lecz przemoc. Wielu wyborców demokratów, widząc te reakcje, przechodzi na drugą stronę. Nie dlatego, że nagle pokochali konserwatystów – ale dlatego, że dostrzegli, iż obóz, któremu zaufali to ideologia nienawiści. To jest polityczny punkt zwrotny, chwila, gdy wyborcy zaczynają pytać samych siebie, czy naprawdę chcą być częścią ruchu, który klaszcze, kiedy ginie człowiek.

Ten zamach to punkt zwrotny. To cios samobójczy zadany przez lewicę samym sobie.

Dlatego coraz częściej słychać głosy, że Ameryka może wejść w nową epokę polityczną – epokę odwetu, przywracania elementarnego porządku, bezlitosnego rozprawienia się z ekstremizmem tak zwanych „liberalnych wartości”. To może być początek nowej ery.

Lewica chciała zlikwidować człowieka, a zlikwidowała własną przyszłość.



*****


Translation: Krzysztof Onzol


Charlie Kirk, the conservative founder of Turning Point USA, was murdered. The perpetrator is Tyler Robinson, a 22-year-old whose life and views are a textbook example of how ideological conditioning can turn a young person into a machine of hatred.

Bullets were found on him stamped with phrases like “hey fascist!”, “catch!” and an Antifa symbol. His own family alerted the police to the murderer’s hiding place. The fact that the family apparently couldn’t stand the pressure and turned in their own son is a symbolic image of contemporary America: a country in which even blood ties lose out to the weight of leftist ideology….

Robinson was a child of an era in which the media, influencers, and pop culture systematically portray conservatives as a threat, and violence against “fascists” as a moral duty.

American history knows moments like this; Kennedy’s death changed the face of the Cold War, Martin Luther King’s death reshaped the civil rights movement. Now we are dealing with a killing that may also redirect the course of decades.

Most shocking is what happened after the tragedy on September 10. The internet was flooded with images and videos of people openly celebrating Kirk’s death. A thousand people cheering because someone died for his words. It’s a moment of exposure—there is no longer any mask of “tolerance.” There is brutal satisfaction in the murder. This is the instant the curtain falls. When the left drops its last disguise and shows its true face—the face of triumph over an opponent’s corpse.

The left has just shown that its real fuel is not dialogue but violence. Many Democratic voters, seeing these reactions, are moving to the other side. Not because they suddenly love conservatives—but because they have seen that the camp they trusted is an ideology of hatred. This is a political turning point, the moment when voters begin to ask themselves whether they really want to be part of a movement that applauds when a human being dies.

This attack is a turning point. It is a self-inflicted blow dealt by the left to itself.
That is why voices are increasingly heard saying America may be entering a new political era—a period of revenge, of restoring basic order, of mercilessly dealing with the extremism of so-called “liberal values.” This could be the beginning of a new epoch.

The left wanted to eliminate a man, and they eliminated their own future.




 NA POCZĄTKU BYŁA

Foto - Krzysztof Onzol

Biblijna Księga Rodzaju opowiada o powstaniu naszego świata. Wedle źródła, Ziemia w swoich początkach była bezładem i pustkowiem spowitym zupełną ciemnością. Przypatrzył się temu Bóg z bliska i rzekł: «Niechaj się stanie światłość!». I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. Tak zostało aż po dzień dzisiejszy i pewnie zostanie do czasu kiedy Bóg znudzi się światłością i rzeknie «Basta, niech się znowu stanie ciemność!» I powie dalej: dzień ci człeku przestał wystarczać za światłość, mimo że dałem ci gwiazdy, księżyc, ogień, błyskawice, wulkany i chmary świetlików. Niestety, tobie wciąż było za mało. Zacząłeś szukać sposobów na oświetlenie przenośne. Wykombinowałeś łuczywo, pochodnie, kaganki oliwne, świece, lampy olejne, oświetlenie gazowe, ale wielkiemu poecie Joachannowi Wolfgangowi von Goethe i tak nie było dosyć jasno, zatem odchodząc z tego świata zawołał, „mehr Licht!" (więcej światła), no to mamy wciąż więcej i więcej...

Intryguje mnie wszakże pytanie, czy gdyby przyszło mu żegnać się z życiem 192 lata później, w końcu pierwszej ćwiartki XXI wieku, to rzekłby to samo, czy też może raczej zawołałby „weniger Licht – mniej światła”!
W jego przypadku sedno rzeczy jest w słowie „światłość”. O świetle będzie poniżej, ale zanim zagłębimy się w zagadnienia rozświatlania pomroków nocy, wracam do wielkiego Poety i pytam czy rzczywiście jedynym czego chciał, było tylko i aż żeby rozwarto okiennice? (zakładam, że umierał w dzień). Odpowiadając sobie, myślę że poeta, dramaturg, prozaik, uczony, polityk, i wolnomularz w jednej osobie, w swojej ostatnej godzinie, pragnął jednak nie tyle słonecznej świetlistości, ile jasności umysłów, wszak w otoczeniu durniów konał.

Zatem,
c
więcej światła
czy
mniej światła,

oto jest pytanie, na które odpowiedź, w sensie naszej odwiecznej walki z mrokami ciemności, znajduje się w artykule popełnionym przez April Nowell i Nancy Gonlin na portalu SAPIENS, i zatytułowanym "Co odkrywa archeologia nocy"


 
CO ODKRYWA ARCHEOLOGIA NOCY*

Badanie nocnego życia starożytnych społeczeństw pokazuje nam, dlaczego powinniśmy pracować nad odzyskaniem ciemności.


JESZCZE kilkadziesiąt lat temu w świecie zachodnim gwiazdy olśniewały ludzi swoją jasnością, a gdy noc pogrążała się w niewysłowioną ciemność, to wówczas Droga Mleczna objawiała się jako łuk spinający najdalsze zakątki nieba.  W XXI wieku scena taka staje się jednak rzadkością w wielu rejonach świata, ponieważ rozświetlamy noc jak nigdy dotąd.

Dziś nasze doświadczenie nocy znacznie różni się od doświadczenia naszych przodków. Zanim opanowali ogień, pierwsi ludzie spędzali mniej więcej połowę swojego życia w ciemności. Gdy niebo było czyste, jedyne nocne światło jakie mieli, pochodziło z księżyca. Potem, kiedy ludzie zaczęli zyskiwać kontrolę nad użyciem ognia (prawdopodobnie około 400 000 lat temu), wszystko się zmieniło. Od tego momentu większość ludzi, przynajmniej okazjonalnie, miała dostęp do jakiejś formy „sztucznego” światła. W ten sposób rozpoczęły się nasze nieustanne wysiłki, aby rozświetlić noc. Nawet ludzie, którzy żyli stosunkowo niedawno – ci, którzy mieli świece, lampy oliwne i wczesną elektryczność – byli o wiele lepiej zaznajomieni z ciemnością niż my dzisiaj. Ich nocny świat po prostu nie był tak jasny jak nasz.

Ale co zyskaliśmy oświetlając noc? Czy coś starciliśmy z powodu naszych wysiłków zwalczania ciemności? Czy ludziom i światu było lepiej, gdy było ciemno?

---

NOC zawsze fascynowała ludzi, ponieważ niosła ze sobą część naszego życia, której się obawialiśmy i którą szanowaliśmy. Jednak naukowa podróż w kierunku zrozumienia starożytnych nocy była długa: dopiero niedawno archeolodzy zaczęli badać, jak wyglądało życie po zmroku w starożytnym świecie.

Kiedy kilka lat temu zaczęłyśmy zastanawiać się nad nocnym życiem naszych przodków, znalazłyśmy niewielką ilość prac naukowych na ten temat. Im więcej myślałyśmy o nocy, czy to w okresie paleolitu (co bada April Nowell), czy w czasach klasycznych Majów (co bada Nancy Gonlin), tym bardziej zdawałyśmy sobie sprawę, że bardzo niewiele badań zostało ukierunkowanych precyzyjnie na zgłębianie tego tematu. Właśnie wtedy, z pomocą wielu naszych kolegów  archeologów, rozpoczęłyśmy prace nad wspólną książką Archaeology of the Night (2018).


Nocne wyczaje starożytnych były liczne i przypominały wiele rodzajów nocnych zajęć, w które angażujemy się my, współcześni ludzie: spanie, seks, obserwowanie gwiazd, praca, ceremonie, tajne spotkania i tak dalej.

Paleolityczna kamienna lampa, na której wzorowana jest ta replika, została wykonana około 17 500 lat temu w okolicach dzisiejszego Lascaux we Francji. W misach takich lamp starożytni ludzie palili knoty wykonane z materiału roślinnego i tłuszczu zwierzęcego. (April Nowell)


Weźmy na przykład starożytnych Rzymian. Jeśli myślisz, że hałaśliwe życie nocne jest cechą charakterystyczną współczesnego świata, pomyśl jeszcze raz! Starożytny Rzym był miejscem tętniącym życiem i często miejscem głośnym. Pojazdy na kołach zaopatrywały miejskie tawerny i wywoziły odpady, a podczas festiwali ludzie bawili się do świtu, co skłoniło jednego z poetów do napisania: „Budzi mnie śmiech przemieszczającego się tłumu, a cały Rzym jest przy moim łóżku”. Obywatele Rzymu często korzystali z osłony ciemności, aby sikać z balkonów lub wyrzucać jakieś przedmioty na ulice, a także angażować się w przestępstwa, od zakłócania spokoju po napady. Policja porządkowa łapała przestępców, a dowodzący tym oddziałem organów ścigania mężczyzna, mimo że nie spał przez całą noc, następnego ranka, pełniąc funkcję sędziego, skazywał ich za popełnione przestępstwa.

Starożytny Rzym przypomina nam, że coś tak prostego jak sen nie jest czymś takim samym wszędzie i w każdym czasie. To, jak śpimy, gdzie, kiedy, ile czasu , na czym i z kim śpimy, ma aspekty kulturowe. Międzykulturowe badania nad nocą podważają to, co uważamy za uniwersalne i naturalne: mieszkańcy Zachodu XXI wieku uważają, że spanie przez osiem godzin z rzędu jest dobrą rzeczą, ale przykład z Rzymu pokazuje, że pojęcia takie jak normalny rytm snu są w właściwie zdefiniowane kulturowo. Powszechnym wzorcem był „pierwszy sen” trwający kilka godzin, a następnie „drugi sen”. W międzyczasie starożytni Rzymianie na krótki czas zajmowali się innymi zajęciami, na przykład głęboką kontemplacją, modlitwą, seksem lub czytaniem.

Tablica Majów z okresu klasycznego przedstawia noc (na dole) i dzień (na górze). Justina Kerra

W starożytnej Mezoameryce Majowie budowali swoje miasta w tropikach - okres klasyczny w latach 250–900 i postklasyczny, lata 900–1521. Ich noce były płne zajęć, takich jak polowanie, pilnowanie pól, przygotowywanie posiłków na następny dzień, uczty i uroczystości, ktore gdy odbywały się, ludzie nie spali. Kiedy zapadł zmrok i widzialność stawała się ograniczona, wyostrzały się inne zmysły. Jaguary przemierzały krajobraz, a wokół brzęczały owady, tworząc mnóstwo dźwięków charakterystycznych dla nocy. W chłodnym nocnym powietrzu kwitły tropikalne rośliny, dodając zapachów nocnej atmosferze. Trzaskający ogień w pochodniach, paleniskach i ceramicznych naczyniach oświetlał i ogrzewał chłodne noce tropiku oraz odstraszał w ciemnościach, zarówno rzeczywiste, jak i fantastyczne istoty.

Noc była czasem złowieszczym i świętym. Ludzie składali ofiary, aby przebłagać bogów rządzących podziemnym światem, zapewniając w ten sposób wschód słońca. Bogini Księżyca jeździła na swoim jeleniu po nocnym niebie, czuwając nad tymi, którzy odważyli się zapuścić w ciemności. Odbywały się święte ceremonie, podczas których szlachetnie urodzeni pili gorące, odurzające napoje kakaowe i tańczyli o północy. Aby oddać cześć swoim przodkom, ludzie wszystkich warstw społecznych praktykowali upuszczanie krwi za pomocą obsydianowych ostrzy, kolców ryb płaszczek lub lin pokrytych cierniami. Astronomiczne odczyty planety Wenus przepowiadały, czy był czas na wojnę, czy raczej na pokój.

Podobnie na obszarze miejskim Copan w Hondurasie przez około 250 lat (600–850 ne) mieszkańcy miast prowadzili hałaśliwe nocne życie w ciasno pobudowanych budynkach mieszkalnych. Spali na kamiennych ławach, które przykrywano dla wygody tkaniną i wyściółką. Inni, mieszkający poza miastem, prawdopodobnie mieli przenośne maty do spania, takie jak te, niezwykle dobrze zachowane znaleziska z okresu klasycznego społeczności rolniczej w Joya de Cerén w Salwadorze. Klasyczni Majowie pisali o wielu z tych zajęć i dziś, rozumiejąc ich hieroglificzne pismo, możemy w niektórych z nich znaleźć informacje o ich nocnym życiu.

Noc była czasem złowieszczym i świętym.

W innych częściach świata ludzie stworzyli techniki oświetleniowe, które informują nas o postrzeganiu przez nich związków nocy z ciemnością i śmiercią. W starożytnym Egipcie codziennie o zmierzchu bóg słońca Ra umierał na zachodzie, rzucając świat w ciemność. Według starożytnych Egipcjan zmarli podróżowali także na zachód – do Ozyrysa, boga podziemi. Oświetlenie odgrywało zasadniczą rolę w rytuałach pogrzebowych w czasach dynastii Nowego Państwa, co znalazło wyraz po roku 1570 p.n.e. (prawie tysiąc lat po wybudowaniu piramid w Gizie), aż uległo zmianom po roku 1069 p.n.e. Słynny papirus Księgi Umarłych zawiera symbol „“Wicks-on-sticks” (rodzaj świec, ed. KO), a jedno z tych urządzeń oświetleniowych odkryto w grobowcu króla Tutanchamona.

To tylko kilka z nocnych praktyk, które na przestrzeni dziejów miały miejsce na całym świecie. W Omanie w epoce brązu (3100–1300 p.n.e.) rolnicy nawadniali swoje uprawy w chłodnym nocnym powietrzu, aby ograniczyć parowanie, a później, w Zimbabwe w epce żelaza (200–1900 r. n.e.), hutnicy rozpalali swoje piece w nocy, aby uciec przed prażącym słońcem. Ponad 4000 lat temu w starożytnym Pakistanie, na słynnym archeologicznym stanowisku Mohendżo-daro, ustalono że usuwanie „nocnej gleby” (ludzkich odchodów) uznano za zadanie najlepiej pasujące do ciemności. W Polinezji przez stulecia starożytni żeglarze spoglądali w gwiazdy aby w długich wyprawach prowadziły ich do domu. Wikingowie, żyjący w średniowieczu w północnej Europie, używali lamp na olej rybny, tłuszcz wielorybi i tłuszcz z fok do oświetlania ciemnych wnętrz swoich ziemianek, a na XIX-wiecznych Bahamach zniewoleni ludzie osiągali wolność, choćby na chwilę , pod osłoną ciemności.

---

PRZEJDŹMY TERAZ SZYBKO do czasów dzisiejszych, kiedy blask miejskich wieżowców przygasza gwiazdy i tworzy nocne niebo, którego nasi przodkowie nie rozpoznaliby. Studiując archeologię nocy, stałyśmy się wyraźnie świadome, jak wiele dzisiaj tracimy, nadmiernie oświetlając świat.

Lampy wikingów, takie jak ta zrekonstruowana, były zazwyczaj wykonane z kamienia. (Erin McGuire)

Nasz dzisiejszy nocny ślad świetlny jest już tak jasny, że można go wykryć z kosmosu. Mamy „nocnych burmistrzów” w miastach, które nigdy nie śpią. Ciemność ustępuje miejsca jasności oświetlenia elektrycznego bowiem miliony ludzi pracują na nocne zmiany. Ze zanikającej nocy wynikają nieznane do niedawna problemy zdrowotne. Ostatnie badania pokazują, że rytmy dobowe kontrolują 10–15 procent naszych genów i że zakłócanie tych rytmów jest powiązane z zaburzeniami natury medycznej, takimi jak choroby serca, bezsenność i depresja. Niektórzy badacze sugerują nawet, że niektóre nowotwory mogą być spowodowane ekspozycją na nadmierne oświetlenie w nocy.

Nasz nadmiernie doświetlony styl życia ma również konsekwencje społeczne. Przez większą część naszej przeszłości ludzie gromadzili się nocą przy ogniskach, aby opowiadać historie i śpiewać piosenki, podobnie jak wielu ludzi z Zachodu robi to dzisiaj przy rzadkich okazjach, gdy znajdujemy czas na biwak. Wraz z pojawieniem się światła elektrycznego zanikła konieczność gromadzenia się w jednym miejscu – możemy bowiem swobodnie realizować się w samotności, skąpani w naszych indywidualnych źródłach światła.

Oprócz skutków zdrowotnych i społecznych dla ludzi, Międzynarodowe Stowarzyszenie Ciemnego Nieba (IDA), organizacja non-profit zajmująca się ochroną ciemnego środowiska nocnego, zwróciło naszą uwagę na szkody ekologiczne, które wyrządzamy wielu gatunkom na całym świecie. Istnieje wiele przykładów ze świata zwierząt obrazujących skutki naszego szkodliwego zanieczyszczenia światłem: żółwie morskie i ptaki migrujące wyróżniają się jako najbardziej zagrożone przez nocne nawyki człowieka.

Organizacja IDA dostarcza wielu pomysłów na to, w jaki sposób możemy odzyskać ciemność, stosując przyjazne dla ciemnego nieba oświetlenie zewnętrzne i opowiadając się za rozporządzeniami dotyczącymi takiego oświetlenia w społecznościach lokalnych. Nawet w najbardziej rozświetlonych krajach świata, takich jak Japonia, możliwe jest dzisiaj objęcie ochroną znacznych obszarów terenu. Jako przykład niech posłuży certyfikowane Międzynarodowe Miejsce Ciemnego Nieba w parku narodowym Wysp Yaeyama. Każdy z nas może przyczynić się do zmniejszenia jasności współczesnych nocy.

Culture Exclusive/Lost Horizon Images/Getty Images

Nasze badania archeologiczne nad nocą nauczyły nas, że choć związek z nocą ma dzisaj inną wymowę, to jednak jesteśmy częścią ciemności, częścią nocy. Dla naszego dobra i całej planety istotne jest, abyśmy robili wszystko co w naszej mocy, żeby wygaszać światła.

___________________________________________

*
Tłumaczenie - Krzysztof Onzol




 BUNT


Sto lat temu ukazało się pierwsze książkowe wydanie baśni Władysława Reymonta, zatytułowanej Bunt. Nawet nie pytam kto czytał tę baśń. Wiem, że nikt......, no niech będzie, że prawie nikt. Siedemdziesiąt dziewięć lat temu w Anglii została wydana powieść Folwark zwierzęcy George’a Orwella. Nawet nie pytam kto czytał to dzieło. Wiem, że wszyscy....., no niech będzie, że prawie wszyscy.


Na pytanie o to, co wspólnego z dziełem angielskiego publicysty i pisarza ma zupełnie zapomniana baśń polskiego noblisty, odpowiadam tekstem znalezionym w European Studies Blog na portalu British Library. Rzecz jest na tyle frapująca, że uzupełnię to końcowym komentarzem, zestawiającym trzy teksty pod wspólnym mianownikiem obrazu rodzącej się, raczkującej i dojrzałej idei, która spaskudziła życie kilku pokoleń na znacznych obszarach naszej planety.



W. Reymont, Revolt of the Animals

Olga Kerziouk

Władysław  Reymont, Bunt
Tłumaczenie z okruchami edycji tekstu
Krzysztof Onzol


Niedawny wpis na blogu Europeistyki autorstwa Maszy Karp poświęcony jest historii publikacji „Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella w językach Europy Wschodniej. Fakt, że książka przez ponad 70 lat zachowała swój status kanoniczny na całym świecie, jest dowodem na jej uniwersalną prawdziwość. Ale czy Orwell pisząc ‘opowieść ostrzeżenie’ przed pełzającym postępem sowieckiego komunizmu, bazującą na osobistym przekonaniu co do jego brutalnej rzeczywistości, miał świadomość, że nie jest pierwszym współczesnym pisarzem, który wykorzystał alegorię buntu zwierząt, aby uchwycić szaloną logikę rewolucji?

To pytanie nie daje mi spokoju, odkąd odkryłam Bunt  Władysława Reymonta, kiedy ukazał się w Polsce w 2004 roku. Dorastając w komunistycznej Polsce w latach 70. Czytałam Folwark zwierzęcy Orwella w wydaniu samizdatowym ale nigdy nie słyszałem – i jestem pewna, że niewielu w ówczesnej Polsce słyszało – o Buncie Raymonta, mimo że jego dzieła były lekturą obowiązkową w szkole, a ich adaptacje telewizyjne i filmowe cieszyły się dużą popularnością.

Podobieństwo do Folwarku zwierzęcego było oczywiste. Kolejną uderzającą rzeczą było to, że obie historie mają charakter przestrogi. Byłam bardzo zaskoczona, że tak długo trwało, zanim książka ujrzała światło dzienne, zwłaszcza że wydawało się, iż istota jej zasadnicago przesłania właśnie minęła. Ale najwyraźniej tak jest z prawdami i morałami.

Bunt to opowieść o rebelii wśród zwierząt hodowlanych, które pracują dla swojego pana i często go kochają, ale są pogardzane, bezlitośnie wykorzystywane i okrutnie bite. Bunt początkowo wznieca pies Rex, który wzywa zwierzęta do powstania przeciwko właścicielom i podążania za nim do krainy sprawiedliwości i obfitości dla wszystkich, krainy położonej gdzieś na wschodzie. Niestety, biedne zwierzęta, wyczerpane niekończącą się wyprawą, w końcu zwracają się przeciwko swojemu przywódcy i błagają goryla, najbliższe człowiekowi zwierzę jakie mogą znaleźć, aby nimi rządził.

Oczywiście te dwie historie różnią się pod względem szczegółów i tonu – jedna jest ponuro tragiczna, druga tragicznie zabawna, ale podstawowa idea i mechanizm narracyjny przekazujący punkt moralny są w zasadzie takie same jako przypowieść o ludzkich ideałach padających ofiarą zwierzęcych instynktów, lekcją ukazującą nieodłączną wadę leżącą w sercu rewolucji, a w istocie w sercu wszelkiej władzy, która może przechodzić z rąk do rąk, nawet z ciemiężycieli na uciskanych, pozostając jednak tym samym mechanizmem ucisku, od którego nie ma ucieczki.

Pierwotnie Bunt ukazał się w „Tygodniku Ilustrowanym” (Mic.A.4839-4844) w 1922 r., a następnie w formie książkowej w 1924 r., roku przyznania Reymontowi Literackiej Nagrody Nobla, i tuż przed jego przedwczesną śmiercią w wieku 58 lat. Pomimo, że opowiadanie było jednym z pierwszych dzieł literackich niosacych echo rewolucji rosyjskiej, zostało ledwie odnotowane w obiegu krytycznym. Wielki znawca Reymonta, jego niemiecki tłumacz Jan Kaczkowski, polski dyplomata ukrywający się pod pseudonimem Jean Paul d'Ardeschah, uważał, że książka, ze względu na aktualność i uniwersalność, zasługuje na lepszy los. Udało mu się umieścić Bunt u szwajcarskiego wydawcy w 1926 roku jako Die Empörung: eine Geschichte vom Aufstand der Tiere. Później, po przeniesieniu go przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP do Holandii, Kaczkowski zainicjował i nadzorował publikację holenderską w 1928 r. pod tytułem De Rebellie. To było wszkże ostatni raz, kiedy świat usłyszał o Buncie Reymonta.

Długo przeglądałam biografie Orwella, szukając sposobu, w jaki mógł zetknąć się z historią Reymonta. Czy znał go jako laureata Nagrody Nobla? Czy tłumaczenia Buntu mogły przejść przez jego ręce, gdy pracował w Booklover's Corner? Orwell nie mówił po niemiecku ani po holendersku, a opowiadania nie przetłumaczono na francuski, język obcy, który Orwell znał, bowiem wiadomo, że czytał „My Zamiatina 
we francuskim tłumaczeniu.

Inną możliwością byli jego przyjaciele, którzy czytali po niemiecku, niderlandzku lub polsku, ale także interesowali się literaturą Europy Wschodniej i rewolucją rosyjską. Być może rozmawiali o Reymoncie i podnosili tę historię jako część tradycji rewolucyjnej i powiązali ją z zainteresowaniem Orwella baśniami, które najwyraźniej rozwinął podczas swojej pracy w BBC, krótko zanim zaczął pisać Farmę zwierzęcą
. Czy mogli to być jego przyjaciele wydawcy, Victor Gollancz lub Fredric Warburg? Urodzony w Niemczech Tysco Fyvel czy urodzony w Szwajcarii Jon Kimche, z którym pracował w Booklover's Corner? A może był to Arthur Koestler, z którym szczegółowo omawiał działanie logiki rewolucyjnej? Albo Polak, którego poznał w Hiszpanii? Być może, ale nie znalazłem jeszcze bezpośredniego linku.

I wtedy moja praca detektywistyczna uległa nieoczekiwanemu zwrotowi. Rozmawiając o tym z przyjaciółmi z British Library, jeden z nich przypomniał mi inną opowieść o buncie zwierząt, tym razem rosyjską, napisaną wiele lat przed Buntem, w 1880 roku! Idąc nowym tropem, odkryłem, że Skotskoi Bunt („Bunt zwierząt hodowlanych”) Nikołaja Kostomarowa rzeczywiście został napisany w 1880 r., ale opublikowany dopiero pośmiertnie w 1917 r. w popularnym czasopiśmie Niva, zaledwie kilka numerów przed rewolucją październikową, która wysłała go na zawsze do historii. Dlaczego tak długo nikt nie wiedział o tej historii? Czy Reymont mógł o tym wiedzieć i skąd? Czy to możliwe, że to właśnie historia Kostomarowa przeniknęła do rewolucyjnej tradycji i zainspirowała zarówno Reymonta, jak i Orwella? Mogłoby tak być. Ale to inna historia. A może nie?

*************************

Post scriptum

1879 / 1917

1922 / 1924

1943 / 1945

Kostomarow

Reymont

Orwell

Bunt zwierząt hodowlanych

Bunt

Folwark zwierzęcy

9 000 słów

40 800 słów

30 000 słów

Przywódcy powstania
byk, ogier, Omelko*

Przywódcy powstania
pies, wilk, Niemowa**

Przywódcy powstania
dzik, świnia, świnia



Znawcy zagadnienia od lat poszukują odpowiedzi na pytanie kto od kogo ściągał: Reymont od Kostomarowa, Orwell od Kostomarowa, Orwell od Reymonta, Orwell od obu? Nie wiadomo. Tym niemniej, wręcz nieprawdopodobne jest żeby dwaj późniejsi autorzy nie wiedzieli o pierwszym, jak też żeby trzeci nie przewąchał spuścizny drugiego. O dziwo bowiem, orwellowski 1984 jakoś magicznie kojarzy się z reymontowską trylogią 1794. Co więcej, antyutopijne opowieści wieku rewolucji miały protoplastów, ot choćby w bajce 
Muzykanci z Bremy braci Grimm, w której rebelianci - osioł, pies, kot i kogut - uciekają od opresyjnego właściciela gospodarstwa w poszukiwaniu nowego spokojnego domu na ostatnie lata życia jakieś sześćdziesiąt lat przed powstaniem Kostomarowej baśni o zwierzętach-rebeliantach. 

Dziękuję każdemu czytelnikowi, który dotarł tutaj bez pominiencia choćby jednej sylaby.
A teraz proszę, komentujcie.

 __________________________________________

*Omelko – znał mowę zwierząt
**Niemowa – posiadał telepatyczne zdolności komunikowania się ze zwierzętami



JAK ZAWŁADNĘLIŚMY ŚWIATEM

Źródło

W lutym 2021 roku Ruth Schuster opublikowała w dzienniku Haaretz artykuł o nowej teorii ewolucji człowieka, w której autorzy tej pracy zakładają, że „jesteśmy produktem tego, co jemy”. I to nie chodzi o wczorajsze śniadanie czy dzisiejszy wystawny obiad z dziewięcioma przystawkami i potrójnym deserem. Koncept ma głębię paleogenetyczną, innymi słowy sięga wstecz co najmniej do czasów Homo erectusa. Teoria interesująca, całkiem spójna, ale nowinkowa na tyle, że aż się prosi o niezależną weryfikację. No to jest! Niespełna dwa lata później, w listopadzie 2022 roku, portal TheConversation zapytuje: „Neandertalczycy: jak dieta mięsożerców mogła doprowadzić do ich wyginięcia”. Na tak postawione pytanie odpowiada profesor archeologii Uniwersytetu w Durham, Pavel Pettit, przedstawiając wyniki kilkuletnich badań nad zawartością cynku w uzębieniu neandertalczyków, które ujawniły, że nasi kuzyni byli mięsożerni na poziomie identycznym z wilkiem, czy hieną, i to ich zgubiło. Konkluzją artykułu jest potwierdzenie teorii badaczy z Izraela: Homo sapiens przetrwał i zdominował piramidę życia dzięki wszystkożerności.



Izraelscy archeolodzy przedstawiają
przełomową uniwersalną
teorię ewolucji człowieka


Archeolodzy z Uniwersytetu w Tel Awiwie,
Miki Ben-Dor i Ran Barkai,
 proponują nową hipotezę, pokazującą jak
żarłoczność Homo erectusa 
skierowała nas na nietypową ścieżkę ewolucyjną.


Nigdy nie zostało wiarygodnie wyjaśnione dlaczego ludzki mózg ewoluował w taki, a nie inny sposób. Najwyraźniej od czasu pojawienia się pierwszej formy życia, miliardy lat temu, żaden gatunek nie zdobył dominacji nad wszystkimi innymi, dopóki nie pojawiliśmy się my. W nowatorskim artykule, dwaj izraelscy badacze dowodzą, że nasza nietypowa ewolucja była napędzana przez masowe wymierania, które pomogliśmy wywołać. Odcinając kulinarne gałęzie, na których polegaliśmy egzystencjalnie, musieliśmy stawać się coraz bardziej pomysłowi żeby przetrwać .

W miarę jak wędrowne, wolno rozmnażające się wielkie zwierzęta stawały się mniejsze i stopniowo wymierały, byliśmy zmuszeni sięgać po zwinne zwierzęta mniejszych rozmiarów, które świetnie opanowały strategię ucieczki przed drapieżnikami. Aby je złapać, wedle uniwersalnej teorii ewolucji człowieka zaproponowanej w artykule opublikowanym w magazynie Quaternary Journal przez Miki Ben-Dora i profesora Ran Barkaiego z Uniwersytetu w Tel Awiwie, musieliśmy stać się mądrzejsi, zwinniejsi i szybsi.

Wielka afrykańska megafauna zaczęła zanikać około 4,6 miliona lat temu. Ale nasza historia zaczyna się od Homo habilis, który żył około 2,6 miliona lat temu i używał prymitywnych kamiennych narzędzi, pomocnych do zdobywania mięsa na pożywienie, oraz od Homo erectusa, który zamieszkiwał Afrykę i rozprzestrzenił się do Eurazji około 2 miliony lat temu. Rzecz w tym, że Homo erectus nie był wzystkożercą; był mięsożercą, wyjaśnia 
magazynowi Haaretz Miki Ben-Dor.

„Osiemdziesiąt procent ssaków to wszystkożercy, ale specjalizujący się w wąskim zakresie żywności. Natomiast Homo erectus wydaje się być prawdziwym hiper-mięsożercą” – zauważa.

A w ciągu ostatnich kilku milionów lat nasze mózgi powiększyły się trzykrotnie, osiągając, 
mniej więcej 300 000 lat temu, umaksymalną pojemność około 1500 cm3. Stopniowo, ale konsekwentnie rozwijaliśmy również nasze techniki produkcji i kulturę – aż do rewolucji neolitycznej i nadejścia siedzącego trybu życia. Wtedy to nasze mózgi zmalały do około 1400, a nawet 1300 cm3, ale o tej anomalii później.

Hipoteza zasugerowana przez Ben-Dora i Barkaiego, że wyżarliśmy sobie drogę do naszego obecnego stanu fizycznego, kulturowego i ekologicznego jest oryginalnym jednoczącym wyjaśnieniem behawioralnej, fizjologicznej i kulturowej ewolucji gatunku ludzkiego.

Z chaosu

Ewolucja jest chaotyczna. Karol Darwin wykoncypował teorię "przetrwania lepiej przystosowanych" i jak dotąd nikt 
jeszcze nie zaproponował czegoś lepszego , ale mutacje nie są „planowane”. Ciała nie są „zaprojektowane”, pomijając inżynierię genetyczną. Chodzi o to, że ewolucja nie jest liniowa, ale chaotyczna, i teoretycznie powinno to dotyczyć również ludzi.

Dlatego dziwne jest, że pewne zmiany dokonane w ciągu milionów lat historii ludzkości, w tym na przykład powiększanie się naszego mózgu, techniki wytwarzania narzędzi i użycie ognia, były nietypowo postępowe, mówią Ben-Dor i Barkai.

„Nietypowo postępowe” oznacza, że pewne cechy, takie jak rozmiar mózgu lub rozwój kulturowy, taki jak użycie ognia, ewoluowały przez długi czas w jednym kierunku, mianowicie, w kierunku zwiększania możliwości. Nie tego oczekuje się od chaosu na przestrzeni długich okresów czasu; to dziwaczne, wyjaśnia Barkai. Bardzo niewiele parametrów zachowuje się w ten sposób.

Intrygujące zatem jest odkrycie przez badaczy korelacji między zmniejszaniem się średniej wagi afrykańskich zwierząt, wyginięciem megafauny i rozwojem ludzkiego mózgu.

Od szpiku mamuta do stawu szczura

Dla jasności dodajmy, że nowy artykuł jaki ukazał się w tym miesiącu dowodzi, iż wymieranie megafauny w późnym czwartorzędzie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu tysięcy lat, nie było wyłącznie winą ludzkości. W szczególności w Ameryce Północnej było to spowodowane głównie zmianami klimatycznymi, a stosunkowo późne przybycie tam ludzi, jedynie zadaniem ciosu ostatecznego niektórym gatunkom.

Jednak w starym świecie rola człowieka jest zdecydowanie wyraźniejsza. Afrykańska megafauna najwyraźniej zaczęła wymierać już 4,6 milionów lat temu, a w plejstocenie (2,6 miliona do 11 600 lat temu) wielkość afrykańskich zwierząt uległa redukcji gwałtownie, co autorzy nazywają nagłym odwróceniem ciągłego trendu wzrostu trwającego 65 milionów lat (tj. prawie od czasu wymarcia dinozaurów).

Kiedy Homo erectus, mięsożerca, zaczął wędrować po Afryce około 2 miliony lat temu, ssaki lądowe ważyły średnio prawie 500 kilogramów. Zespół Barkaiiego i inni badacze wykazali, że homininy
kiedy tylko mogły, zjadały słonie i inne duże zwierzęta. W rzeczywistości pierwotnie Afryka miała sześć gatunków słoni (dziś są dwa: słoń afrykański oraz słoń leśny). Pod koniec plejstocenu, kiedy wyginęły wszystkie homininy poza współczesnymi ludźmi, średnia waga afrykańskiego zwierzęcia zmniejszyła się o ponad 90 procent.

Zatem, w plejstocenie, gdy zwierzęta afrykańskie malałty, gatunek Homo stawał się wyższy i bardziej smukły, technologia narzędzi kamiennych została usprawniona (co w żaden sposób nie zmniejszyło przywiązania do archaicznych narzędzi, takich jak pięściaki czy narzędzia otoczakowe, z których oba pozostały w użyciu przez ponad milion lat, nawet gdy opracowano bardziej wyrafinowane technologie).

Jeśli jakieś 3,3 miliona lat temu zaczynaliśmy od dużych, prymitywnych tłuków kamiennych, których być może używano do uderzania wielkich zwierząt w głowę lub łamania kości w celu dostania się do szpiku, to wynalezienie oszczpu do polowania zdalnego zajęło nam całe epoki. Około 80 000 lat temu pojawiły się łuk i strzały, jako przybory bardziej odpowiednie do powalania na mniejszą zwierzynę, taką jak jelenie czy ptaki. Ponad milion lat temu zaczęliśmy posługiwać się ogniem, a później osiągnęliśmy lepszą kontrolę nad nim, czyli zdolność do rozpalania go na życzenie. Później udomowiliśmy wilka czyli psa, który miał nam pomóc w polowaniu na mniejsze, skoczne zwierzęta.

Dlaczego pierwsi ludzie polowali na duże zwierzęta? Czy zirytowany słoń nie byłby bardziej niebezpieczny niż szczur? Prawdopodobnie, ale złapanie jednego słonia jest łatwiejsze niż złapanie dużej liczby szczurów, a poza tym, megafauna miała więcej tłuszczu.

Współczesny człowiek może czerpać tylko do około 50 procent kalorii z chudego mięsa (białka): po przekroczeniu tego  progu nasza wątroba nie może strawić więcej białka. Potrzebujemy zatem energii z tłuszczu lub 
węglowodanów, ale zanim około 10 000 lat temu  rozwinęło się rolnictwo, kluczowym źródłem kalorii musiał być tłuszcz zwierzęcy.

Duże zwierzęta mają dużo tłuszczu. Małe zwierzęta niestety nie. W Afryce i Europie, a także w Izraelu, naukowcy odkryli, że znaczny spadek częstości występowania zwierząt ważących ponad 200 kilogramów był skorelowany ze wzrostem objętości ludzkiego mózgu. Tak więc Ben-Dor i Barkai wywnioskowali, że zmniejszająca się dostępność dużej zdobyczy wydaje się być kluczowym elementem doboru naturalnego, począwszy już od Homo erectusa. Złapanie jednego słonia jest bardziej efektywne niż złapanie 1000 królików, ale jeśli już musimy złapać te 1000 królików, to potrzebna jest większ przebiegłość, planowanie i odpowiednie narzędzia.

Chcesz mówić, jedz tłuszcz


Nasze zmieniające się nawyki łowieckie miałyby również wpływ na kulturę, twierdzą Ben-Dor i Barkai. „Ewolucja kulturowa w archeologii zwykle odnosi się do przedmiotów, takich jak kamienne narzędzia” – mówi nam Ben-Dor. Ale ewolucja kulturowa odnosi się również do wyuczonych zachowań, takich jak nasz wybór, na które zwierzęta polować i jak to robić.

Tak więc badacze zakładają, że nasze wyzwania łowieckie mogły być również kluczowym elementem tej enigmatycznej cechy ludzkiej: mianowicie, kompleksowej mowy. To, kiedy zaczął się język, od jakiego przodka Homo sapiens, jeśli w ogóle język istniał przed nami, jest przedmiotem gorących dyskusji.

Ben-Dor, ekonomista z wykształcenia przed uzyskaniem stopnia doktora w dziedzinie archeologii uważa, że zaczęło się to wcześnie. Znane [w ekonomii] powiedzenie mówi, że żeby się czegoś dowiedzieć „Musimy po prostu podążać za pieniędzmi”. Ale , „Mówiąc o ewolucji, należy kierować się energią. Język jest energetycznie kosztowny. Mówienie wymaga poświęcenia części mózgu, co jest kosztowne. Nasz mózg zużywa ogromne ilości energii. To inwestycja, a język musi dawać wystarczająco dużo korzyści, aby była opłacalna. Co zatem dał nam język? Musiało tym być bardziej wydajne energetycznie polowanie”.

Udomowienie psa także wymaga nakładu środków, dlatego też musiało przynieść odpowiednią rekompensatę w postaci skuteczniejszego polowania na mniejsze zwierzęta – zaznacza. To może pomóc wyjaśnić fakt, że neolityczni ludzie nie tylko przyjęli psa, ale opierając się na archeologicznych dowodach zabitych psów (czyt. w wyniku uboju), wiemy również, że go jedli.

Ostatecznie, 
mając wystarczająco dużo czasu, gdziekolwiek się udaliśmy jako gatunek, dewastowaliśmy lokalną ekologię.

Neolitycznej rewolucji agrarnej poświęca się wiele dyskusji . Niektórzy nawet uważają, że uprawa zboża była napędzana chęcią produkcji piwa. Biorąc pod uwagę analizę pozostałości wskazującą, że znane jest ono od ponad 10 000 lat, teoria ta nie jest tak naciągana, jak mogłoby się wydawać. Ben-Dor i Barkai sugerują, że od kiedy mogliśmy uprawiać własne pożywienie i hodować zwierzęta roślinożerne, megafauna prawie całkowicie zniknęła, a polowanie na nią stało się zbyt kosztowne energetycznie. Musieliśmy więc użyć naszych dużych mózgów, żeby rozwinąć rolnictwo.

Jednocześnie, kiedy łowiecko-zbieracki styl życia ustąpił miejsca stałemu osadnictwu, rozmiar naszego mózgu zmniejszył się.

Zauważ, dodaje Ben-Dor dodaje, że mózgi wilków, które muszą polować, aby przeżyć, są większe niż mózgi udomowionych wilków, to jest psów. Obiecaliśmy czytelnikom więcej na ten temat. No więc, to było to. Ponadto: Mózg szympansa pozostaje taki sam od 7 milionów lat, od czasu rozłamu z linią Homo, wskazuje Barkai.

„Dlaczego to wszystko ma znaczenie?” Bowiem „Ludzie myślą, że osiągnęliśmy stan dzisiejszy, gdyż „tak miało być”, mówi Ben-Dor. Ale w ciągu 4,5 miliarda lat na Ziemi istniały miliardy gatunków. Rozwijały się i znikały. Jakie było prawdopodobieństwo, że przejmiemy władzę nad światem? To przypadek natury. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby jeden gatunek osiągnął dominację nad wszystkimi, ale stało się i teraz to już koniec. Więc jak to się stało? Oto odpowiedź: niemięsożerca wszedł do niszy ekologicznej mięsożercy i wyjadł jego niszę. Nie możemy jeść tak dużo białka: potrzebujemy też tłuszczu. Ponieważ potrzebowaliśmy tłuszczu, zaczęliśmy od dużych zwierząt. Polowaliśmy na najlepsze dorosłe zwierzęta, które mają więcej tłuszczu niż młode i stare osobniki. Wyeliminowaliśmy (zjedliśmy) najważniejsze, kluczowe dla przetrwania gatunków dorosłe osobniki. Ze względu na nasze zapotrzebowanie na tłuszcz wytępiliśmy zwierzęta, od których byliśmy zależni, co potem wymagało od nas stawania się coraz mądrzejszymi, no i w ten sosób zawładnęliśmy światem.

 

KOPROWSKI

Dr. Hilary Koprowski | Credit...Yale Joel/Time Life Pictures, via Getty Images

Pewnie nigdy tego nie zrobię, ale marzy mi się żeby wyjść na ulice któregoś z miast w Polsce i zapytać pierwsze sto spotkanych osóbo o Hilarego Koprowskiego. Zapytałbym o to jakie skojarzenia mają z Polakiem o tym nazwisku. Zamiast przesądzać rezultat takiego badania opinii publicznej, przyjmę w ciemno zakład o wypicie duszkiem kubka oleju z wątroby dorsza, iż mniej niż pięciu indagowanych miałoby jakiekolwiek pojęcie kim był, co robił i dlaczego należy do panteonu niezliczonej liczby wybitnych Polaków, o których cicho i głucho w polskiej szkole, mimo iż uczynili świat lepszym. Niestety, przykrym prztyczkiem w dumny polski nos bywa często większa poza Polską admiracja dla światowej klasy dokonań poczynionych przez naszych. Pojęcia „nasi” używam z premedytacją by podkreślić dumę i przynależność do społeczności mówiącej językiem, w którym piszę te słowa, do społeczności, dla której biało-czerwona i mazurek Dąbrowskiego stanowią świętość. Żyjąc za granicą często doświadczam niedowierzania Polonusów gdy mówię o wielkich postaciach polskiej nauki, medycyny, sztuki, literatury, filmu, przemysłu, biznesu, et cetera. Zorganizowałem kiedyś koncert pianistyczny poświęcony Ignacemu Paderewskiemu z przedmową, której zasadniczą treść wypełnił skrócony tekst przemówienia mistrza z 5 lutego 1916 roku - mówił do Amerykanów o Polsce, o polskiej historii i ludziach, jacy ją tworzyli przez stulecia. Moją widownię wypełnili w większości Polonusi z Los Angeles, melomanami niepolskiego pochodzenia oraz przedstawiciele Konsulatu Polskiego i spora liczba przedstawicieli służby konsularnej z innych krajów świata. Po koncercie, podczas spotkania przy kieliszku wina, podchodzili do mnie obcokrajowcy z podziękowaniem i gratulacjami, a Polacy z łezką w oku żeby powiedzieć, że nie wiedzieli, że są dumni i po raz pierwszy jako społeczność docenieni głęboko. Nie wiedzieli? Tak, nie wiedzieli – dopiero Paderewski ich olśnił swoją opowieścią sprzed stu lat, opowieścią dla obcych o załsugach poczynionych dla świata przez Polaków, o polskim parlamentaryzmie czy polskich pomnikach praw człowieka, wyprzedzajacych myśl obcą o dziesiątki, a nawet setki lat. Przykładem tym nawiązuję do początku tego tekstu, bowiem mimo upływu czasu, niewiele jak na razie się zmieniło. Popularyzacja polskości stale potyka się o pęta wpajanej nam przez pokolenia zasady niewychylania się. Rezultat jest taki, że świat wie o nas tylko ciutkę, a my o sobie nierzadko nawet mniej.

Tym i następnymi tekstami o wielkich Polakach dołączam do wszystkich, którzy zdołali już zrzucić pęta niewychylania się i z powodzeniem rozpychają się między równymi.

Imię Koprowskiego trąci myszką. W 2022 roku w Polsce nosiło je tylko 15 kobiet (4342 miejsce pod względem popularności) i 478 mężczyzn (odpowiednio 632 miejsce). Imię to, pochodzące z łaciny oznacza szczęście / szczęśliwość.
Czy przyniosło szczęście Koprowskiemu? Ocenę pozostawiam czytelnikom.

Hilary Koprowski zmarł 11 kwietnia 2013 roku. Kilka dni po jego śmierci ukazało się w New York Timesie obszerne wspomnienie o nim. Artykuł poniżej jest polską wersją tekstu opublikowanego w NYT (tłumaczenie: Krzysztof Onzol).

Nieco krótsza, ale istotna w treści wzmianka o Koprowskim znalazła się także w książce Przemysława Słowińskiego i Teresy Kowalik, zatytułowanej "Królewski dar. Co Polska i Polacy dali światu"; wydawnictwo Zona Zero, 30 listopada 2020 – polecam.

Wcześniej, bowiem już w roku 1996, Agata Tuszyńska wydała spisane przez siebie wspomnienia Hilarego Koprowskiego, bazujace na jego tekstach. Książka nosi tytuł "Wygrać każdy dzień".



Hilary Koprowski, twórca pierwszej żywej szczepionki przeciw polio,
zmarł w wieku 96 lat
Margalit Fox - 20 kwietnia, 2013



Napój był godny mikstury z „Makbeta” - głównymi składnikami były szczurzy mózg i przerażający, starannie wyhodowany wirus.

W swoim laboratorium w Pearl River, w stanie Nowy Jork, 20 mil na północ od Manhattanu, pewnego styczniowego dnia 1948 roku doktor Hilary Koprowski preparował składniki w zwykłym kuchennym blenderze. Wlał do zlewki gęstą, zimną, szarą i tłustą mieszaninę, podniósł do ust i wypił. Smakowało jak olej z wątroby dorsza, powiedział później.

Tym łykiem dr Koprowski, wirusolog, który w wieku 96 lat zmarł 11 kwietnia 2013 roku, zaszczepił się przeciwko polio na wiele lat przed szczepionkami Jonasa Salka i Alberta Sabina.

Doktor Koprowski był jednym z wiodących na świecie badaczy biomedycznych, wprowadzającym szereg innowacji, w tym bezpieczniejszą, mniej bolesną i skuteczniejszą szczepionkę przeciw wściekliźnie – jest ona nadal szeroko stosowana.

Ale jego najbardziej godna uwagi innowacja – opracowanie pierwszej skutecznej szczepionki przeciwko polio i jej pomyślne przetestowanie na ludziach, jest znacznie mniej znana. Od dawna jest przyćmiona w pamięci publicznej przez triumfy Jonasa Salka oraz Alberta Sabina. Szczepionka Salka, do wstrzykiwania, została wprowadzona do obiegu w 1955 roku, a szczepionka doustna drugiego badacza była wprowadzana etapami na początku lat sześćdziesiątych.

„Pierwszą poważną naukową próbą stworzenia szczepionki z żywym wirusem polio była propozycja Koprowskiego” — powiedział historyk David M. Oshinsky, którego książka z 2005 r. „Polio: an American Story” jest kroniką wyścigu mającego na celu zapobieganie tej chorobie. „Jonas Salk jest bogiem w Ameryce, Albert Sabin ma mnóstwo rozgłosu, a Hilary Koprowski, który naprawdę powinien być częścią tej trójcy, jest zapomnianym człowiekiem”.

Od samego początku szczepionka z żywym wirusem, taka jak szczepionka doktora Koprowskiego, była najbardziej pożądaną bronią w wojnie z polio. Szczepionki takie można podawać doustnie i są znacznie tańsze niż zastrzyki. Aczkolwiek, skoro zawierają żywe wirusy, mogą rozprzestrzeniać się w społeczności, choć z drugiej strony mogą również wspomagać odporność innych osób. (Szczepionka Salka, zrobiona z zabitych wirusów, nie mogłaby.)

Zatem był poważny haczyk: mianowicie, aby żywa szczepionka przeciw polio była bezpieczna, wirusy musiałyby być wystarczająco osłabione – atenuowane, w żargonie medycznym – to znaczy powinny wytwarzać przeciwciała bez wywoływania neurologicznych skutków polio.

Z materiałow dowodowych wynika, że szczepionka Koprowskiego właśnie dawała taki rezultat. Jednakże mimo, że preparat był podawany pacjentom za granicą z dobrymi wynikami, nigdy nie został zatwierdzony do użytku w Stanach Zjednoczonych.

Doktor Koprowski był ostatnim żyjącym z trzech wielkich wirusologów, którzy walczyli z polio w połowie stulecia; Sabin zmarł w 1993 r., Salk w 1995 r. Śmierć Koprowskiego rodzi poważne retrospektywne pytanie: dlaczego nie wykorzystano jej w czasach, gdy szczepionka przeciw polio była najpilniej poszukiwanym Graalem w amerykańskim zdrowiu publicznym?

Odpowiedź, zebrana z doniesień prasowych z tamtego okresu, z historii walki z polio i wywiadów ze współpracownikami dr Koprowskiego, rzuca światło na delikatną równowagę między ryzykiem i nagrodą oraz na niełatwe połączenie nauki, polityki i osobowości, co może mieć wpływ na rezultat badań.

Doktor Koprowski, który spędził ponad 30 lat jako dyrektor Instytutu Wistar, centrum badań biomedycznych w Filadelfii, był powszechnie opisywany jako tytaniczna, czasem polaryzująca postać: uchodźca z okupowanej przez nazistów Polski, wyszkolony pianista koncertowy, koneser dobrego jedzenia i wina, oraz kolekcjoner obrazów dawnych mistrzów, władający biegle siedmioma językami.

„Był najbardziej stanowczą, dominującą i charyzmatyczną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem w swoim życiu” — powiedział o nim dr Paul A. Offit, ordynator chorób zakaźnych w Szpitalu Dziecięcym w Filadelfii, który pracował pod kierunkiem dr Koprowskiego w Wistar w latach 80.

Ta niezwykła osobowość dr. Koprowskiego, w połączeniu ze statusem outsidera – część swojej kariery spędził w przemyśle w czasach, gdy środowisko akademickie cieszyło się znacznie większym prestiżem – mogła odegrać rolę w losach jego szczepionki, mówią w wywiadach medialnych, jego biograf, Roger Vaughan oraz profesor Oshinsky.

Inni, w tym dr Offit, twierdzą, że wynik [uznaniowy] był oparty wyłącznie na nauce. Ale wszyscy zgadzają się, iż dr Koprowski, wykazując, że szczepionka z żywym wirusem polio może być bezpieczna i skuteczna, utorował drogę szczepionce Sabina.

I to szczepionka Sabina, nawet bardziej niż szczepionka Salka, doprowadziła do niemal całkowitego wyeliminowania polio na całym świecie.

W biografii Rogera Vaughana, zatytuowanej „Listen to the Music: The Life of Hilary Koprowski” (2000), mówi Koprowski o sobie znacząco: „czasami przedstawiam się jako wynalazca szczepionki przeciwko poliomyelitis Sabina”.

Hilary Koprowski urodził się w Warszawie 5 grudnia 1916 roku. Uczęszczał jednocześnie do Konserwatorium Warszawskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, uzyskując dyplom lekarza na tej uczelni w 1939 roku.

Pod koniec tego roku, po niemieckiej inwazji na Polskę, dr Koprowski, częściowo pochodzenia żydowskiego, opuścił kraj wraz z rodziną. Następnie studiował muzykę w Rzymie, po czym przeniósł się do Rio de Janeiro, gdzie pracował dla Fundacji Rockefellera w Yellow Fever Research Service.

W 1944 r. dr Koprowski przybył do Stanów Zjednoczonych i dołączył do koncernu farmaceutycznego Lederle Laboratories w Pearl River. To tam, pod koniec lat czterdziestych, rozpoczął swoją pracę nad polio.

W połowie XX wieku Stany Zjednoczone zgłaszały rocznie od 20 000 do 60 000 nowych przypadków polio, z których większość dotyczyła dzieci. W 1938 roku prezydent Franklin D. Roosevelt, który jako dorosły zachorował na polio, ustanowił March of Dimes [Marsz Dziesięciocentówek], który miał finansować szczepionki Salka i Sabina.

„Trzeba pamiętać, że Koprowski był czołowym badaczem polio z prywatnego przemysłu” – powiedział profesor Oshinsky. „Gdyby wyszedł z uniwersytetu i był finansowany przez March of Dimes, myślę, że byłby ulubieńcem społeczności wirusologicznej”.

Ale wydawał się, przynajmniej czasami, wprawiać w zakłopotanie tę społeczność, już i tak płochliwą wobec polio.

W latach trzydziestych naukowcy przetestowali dwie szczepionki wykonane z martwych wirusów polio, w zasadzie bezpieczniejszych niż żywe. Ale jak się okazało, wirusy nie były całkowicie martwe i szczepionki wywołały paraliż u niektórych dzieci.

W rezultacie pomysł przetestowania szczepionki przeciw polio na ludziach, bazującej na żywych wirusach, był już w połowie stulecia prawie nie do pomyślenia.

Pierwsza udana szczepionka z żywym wirusem, opracowana pod koniec lat trzydziestych XX wieku przez wirusologa Maxa Theilera była przeciwko żółtej febrze; za swoją pracę otrzymał w 1951 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii/medycyny.

Metoda, którą Theiler opracował w celu osłabienia wirusa, polegała na wstrzyknięciu go do serii komórek embrionalnych innych niż ludzkie, w tym myszy i kurczaków. Pod koniec lat 40. dr Koprowski zastanawiał się, czy podobną metodą można zastosować do osłabienia wirusów polio.

Ponieważ bawełniak [ssak z rodziny chomikowatych], gatunek występujący w obu Amerykach, był podatny na polio, dr Koprowski wstrzyknął wirusa do mózgów tych zwierząt.

Doktor Offit uzasadnia rozumowanie doktora Koprowskiego następująco: „wirus rozwijając się coraz lepiej u gryzonia, stawałby się coraz mniej zdolny do wzrostu lub rozmnażania się u ludzi”.

Rezultatem eksperymentu był odpychający szary koktajl, który dr Koprowski wypił w laboratorium pewnego dnia w 1948 roku. Żadnych negatywnych skutków nie doznał.

Dwa lata później dr Koprowski otrzymał telefon z domu dla dzieci upośledzonych umysłowo, mieszczącego się w Letchworth Village, w hrabstwie Rockland stanu Nowy Jork. Obawiając się wybuchu polio, poproszono go o zaszczepienie dzieci przebywajacych w tej instytucji.

W lutym 1950 r., w pierwszej próbie żywej szczepionki przeciwko polio na ludziach, dr Koprowski zaszczepił tam 20 dzieci. W tamtym czasie zgoda rządu federalnego wymagana była do sprzedaży leków, ale nie do ich testowania.

Siedemnaścioro dzieci rozwinęło przeciwciała przeciwko polio. (Okazało się, że pozostała trójka miała już przeciwciała). Żadne z dzieci nie doświadczyło komplikacji.

Opisując swój proces na zjeździe naukowym w następnym roku, dr Koprowski spotkał się ze zdumiewającym niezadowoleniem. W wymianie zdań opisanej w książce profesora Oshinskiego, Albert Sabin, który był tam obecny, zaatakował go, mówiąc: „Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Dlaczego?"

Sprzeciw Sabina nie dotyczył testowania szczepionki przez dr Koprowskiego na dzieciach upośledzonych intelektualnie – to była wówczas powszechna praktyka. [Natomiast zaatakował go] za to, że w ogóle przetestował żywą szczepionkę przeciw polio na jakimkolwiek człowieku.

„Koprowski odpowiedział, że ktoś musi zrobić następny krok, więc równie dobrze może to być on”, napisał profesor Oshinsky.

W 1958 roku dr Koprowski podał swoją szczepionkę niemal 250 000 pacjentom w belgijskim Kongo. „Wygląda na to, że była ona całkowicie bezpieczna, prawie w 100 procentach skuteczna” — donosił magazyn Time.

(Jego praca w Kongu ponownie zyskała zainteresowanie w latach 90. po dwóch publikacjach — w magazynie Rolling Stone i, książce „The River”, brytyjskiego pisarza Edwarda Hoopera — sugerowano, że dr Koprowski nieświadomie rozprzestrzenił HIV, wirusa wywołującego AIDS, wstrzykując pacjentom skażone szczepionki przeciwko polio. Pomówienia te zostały od tego czasu zdyskredytowane).

W 1960 roku, po zbadaniu kilku żywych, atenuowanych szczepionek przeciwko polio, w tym szczepionki Sabina i dr Koprowskiego, naczelny chirurg Stanów Zjednoczonych, Leroy E. Burney, ogłosił zatwierdzenie szczepionki Sabina. Testy na małpach wykazały, że zawierały wirusa nieco mniej aktywnego, a przez to szczepionka Sabina uznana została za trochę bezpieczniejszą, niż ta stosowana przez dr Koprowskiego.

O doktorze Koprowskim profesor Oshinsky mówi „Uważał, że wyolbrzymiali wady i niebezpieczeństwa związane z jego szczepionką”. „Riposta Hilarego Koprowskiego na słowa Sabina mogłaby brzmieć następująco:„ Gdybyś zaczął pracować nad szczepionką, kiedy ja zaczynałem, pod koniec lat czterdziestych, mielibyśmy dzisiaj dziesiątki tysięcy niesparaliżowanych, zdrowych dzieci.”

W Wistar, którym kierował w latach 1957-1991, dr Koprowskiemu przypisuje się przekształcenie tego miejsca z podupadłej wiktoriańskiej instytucji w pierwszorzędny ośrodek badawczy. Pod jego kierownictwem powstało tam kilka ważnych szczepionek, w tym szczepionka przeciw różyczce, opracowana w latach 60. przez Stanleya Plotkina.

Oprócz własnej pracy nad ulepszoną szczepionką przeciwko wściekliźnie, którą współtworzył w latach 60., dr Koprowski był znany ze znaczących wczesnych prac nad terapeutycznym zastosowaniem przeciwciał monoklonalnych.

Występujące naturalnie w organizmie przeciwciała pomagają układowi odpornościowemu atakować określone rodzaje komórek. Wytwarzane w dużych ilościach w laboratorium, mogą być wykorzystywane do zwalczania szeregu chorób zakaźnych, a także niektórych nowotworów.

Doktor Koprowski, zajmował różne stanowiska wydziałowe na Uniwersytecie Pensylwanii, z którym współpracuje Wistar; później związany był z Uniwersytetem Thomasa Jeffersona w Filadelfii.

Żona dr Koprowskiego, Irena Grasberg, którą poślubił w 1938 r., zmarła rok wcześniej. Mieli dwóch synów; obaj otrzymali w dzieciństwie szczepionkę bez żadnych komplikacji – Klaudiusza (Claude) i Krzysztofa (Christopher), który potwierdził śmierć ojca w jego domu w Wynnewood w Pensylwanii; Koprowscy pozostawili także pięcioro wnucząt i troje prawnuków.

Zapytany publicznie o brak uznania dla jego szczepionki przeciw polio, dr Koprowski stwierdził uprzejmie, że brak szumu medialnego pozwolił mu skupić się na pracy badawczej.

Jego prywatne odczucia były inne.

„Myślę, że czuł w sporej mierze żal i zranienie tym, iż nigdy nie został doceniony za to, co odkrył, i za ścieżkę, którą przetarł innym” – powiedział profesor Oshinsky. „Kiedy przeprowadzałem z nim wywiad prawie mi to powiedział”.

Doktor Koprowski otrzymał wiele laurów, w tym francuską Legię Honorową. W 2007 roku jego praca została upamiętniona znaczącym wyróżnieniem, przyznawanym corocznie za wybitny wkład w wakcynologię.
Nagroda jest znana jako Złoty Medal Alberta B. Sabina.


  CHARLIE KIRK 1993 - 2025 (Source: Wikipedia) Dwógłos po zabójstwie Two Voices After the Murder PL and ENG versions available 1. Kiedy wymi...