MANIACTWO

BEZPIECZEŃSTWA


SJP PWN


Zielona Góra, 4 marca, 2020 roku –
dzień pierwszy
   


Polski pacjent „Zero” z koronawirusem zameldował się w Szpitalu Uniwersyteckim. Wiadomość szleściła w mediach jakbyśmy załapali się do ucieczki z peletonu krajów zainfekowanych paskudem. Tymczasem w Państwie Środka chorował już jeden na 17500 Chińczyków – pedałowali na czele. Żeby stawić się Chińczykom, w Polsce musiałoby zachorować niemal 2200 obywateli. Powiało zgrozą!

Deutsche Welle donosi z trumiennym przerażeniem: „W ciągu kilku dni liczba zachorowań we Włoszech (60 milionów mieszkańców – mój dopisek) przekroczyła 100. Władze izolują całe miasta. [...] W Korei Południowej (58 milionów) liczba potwierdzonych infekcji przekroczyła już 600, co najmniej pięć osób zmarło. Niejasna jest jeszcze sytuacja w Iranie (83 milony) - do niedzieli zarejestrowano tam 40 zachorowań i osiem przypadków śmiertelnych.”  W świat idą także dramatyczne wiadomości i zdjęcia z Nowego Jorku...

Zielona Góra, 23 maja, 2021 roku –
minęło 445 dni

Czyżby spełniała się Apokalipsa św. Jana?
Szatańskie hordy kowidowej zarazy atakują, ale hufce medyków opancerzają się, spuszczają przyłbice i żgają, tną wroga...
Czy ‘paskud’ został uwolniony z Czeluści po to by przegrać ostateczną walkę?
Czy rzeczywiście spełnia się zapowiedź Armagedonu?
Czy po to świat niemal wszędzie zastygł na rok żeby odbudować się jako miejsce gdzie żyją wyłącznie dobrzy ludzie, bez chorób, głodu, śmierci, płaczu i smutku?
Jan Hus, zanim go spalono krzyknął: o, sancta simplicitas!
Husytą nie jestem, ale wrzeszczę jak i on, o, sancta simplicitas!

Przecież Chiny są daleko za peletonem, na 98 miejscu wśród krajów dotkniętych przez paskuda – u nich, w liczbach, w zasadzie nic nie drgnęło; stosunek chorych do populacji zamarzł. Tymczasem gorsza sytuacja jest w Finlandii, Estonii, Słowenii, Bułgarii. W Holandii i Czechach, liczby bezwzględne chorych na COVID-19  są niemal 20 razy wyższe niż oficjalne dane podawane z Pekinu na temat Chin, a w Polsce jeden na 13 Polaków zaliczył już oficjalne spotkanie z koronowirusem.

Ameryka, przez ten rok z okładem, przejechała się na rollercoasterze lęków i ponurej wizji przyszłości bez koloru. Ale spojrzałem na tabelę śmiertelności w USA w okresie ostatnich 10 lat i natychmiast odleciałem w kierunku krainy maniaków bezpieczeństwa żeby im pogrozić (będzie o tym dużo więcej poniżej).

Tabela przedstawiała się następująco: (klik)

Rok

Zgony / 1000

2020

8,9

2019

8,8

2018

8,7

2017

8,6

2016

8,5

2015

8,4

2014

8,3

2013

8,2

2012

8,1

2011

8,1


W latach 1950-1976 współczynnik ten był zawsze wyższy niż wynik z roku 2020 -  wynosił spadkowo pomiędzy 9,5 i 9,0. W latach 1977-1991 był to wynik równy ubiegłorocznemu. Przez następne 21 lat trend był spadkowy, po czym przez kolejnych 8 lat ruszyła wędrówka w górę, ale blady strach spowił Amerykę i inne narody dopiero w tym ostatnim roku. W Anglii sytuacja przedstawia się też interesująco. Wedle danych za lata 1838-2020 zawsze było tam gorzej niż w roku 2020, z wyjątkiem lat 2004-2019, kiedy wskaźnik ten był lekko niższy. Innymi słowy, w Anglii na przestrzeni blisko dwóch wieków, tylko przez 15 lat było kapkę lepiej, aczkolwiek okres ten kurczy się do lat 10, jeśli weźmiemy pod uwagę współczynnik śmiertelności standaryzowany wiekiem.

Zatem, co do diabła się stało?

Dlaczego przyszło nam cierpieć z powodu maseczek, ograniczeń w przemieszczaniu się, zdalnego uczenia na wszystkich poziomach edukacji, odwołanych imprez lokalnych i światowej rangi, zamkniętych obiektów kultury i użyteczności publicznej, upadających biznesów, bezrobocia i niedowładu służb medycznych?

Kto do cholery nakarmił i napoił nas LĘKIEM?

Próbę odpowiedzi na to pytanie podjął David Eberhardt, psychiatra ze Sztokholmu. 
W wykładzie z kwietnia br., przedstawionym na konferencji TEDx i zatytułowanym „Syndrom maniaka bezpieczeństwa - Jak zapauzowanie świata prowadzi do katastrofy” (The Security Junkie Syndrome - How Pausing the World Leads to Catastrophe) mówił bez ogródek w czym leży problem i kogo winić.

Zapraszam do wysłuchania prezentacji w oryginale (klik), lub do poniższego tekstu, który jest transkryptem wykładu w moim tłumaczeniu.



W krainie maniaków bezpieczeństwa
David Eberhardt

Cześć, nazywam się David Eberhardt, jestem psychiatrą. Jestem starszym konsultantem i szefem personelu kliniki Prima Maria Addiction Care w Sztokholmie. Jako psychiatra pracuję od 1986 roku, a przez ostatnie 13 lat pracowałem w psychiatrycznej komisji pogotowia sztokholmskiego, w tym przez ostatnie pięć lat jako szef sztabu. Podsumowując, można powiedzieć, że całe swoje dorosłe życie spędziłem w psychiatrycznej izbie przyjęć, gdzie spotyka się ludzi, którzy przeszli traumę nie do pojęcia - ludzi, którzy stracili wszystkie dzieci, osoby które zostały zgwałcone, napadnięte albo torturowane. Jeśli pracujesz w pogotowiu psychiatrycznym, widziałeś wszystko lub prawie wszystko. Zwykle myślimy, że wydarzenia życiowe, przez które przeszliśmy, są przyczyną wielu naszych późniejszych problemów, ale jest to tylko częściowo prawdą. Pracując na psychiatrycznym oddziale ratunkowym, zauważysz że wiele osób szuka pomocy z zupełnie błahych powodów. Takich na przykład jak zazdrość wobec brata lub siostry, którzy dostawali ładniejsze prezenty świąteczne w dzieciństwie, a teraz czują się z tego powodu gorzej niż facet z sąsiedniego pokoju, który był torturowany. Jak się zastanowisz nad tym, to okaże się, że wcale nie jest to takie dziwne, ponieważ powody, dla których stajemy się takimi jakimi jesteśmy, są bardzo złożone.

Ma to związek zarówno z genetyką, jak i czynnikami środowiskowymi, ale większość czynników środowiskowych nie ma nic wspólnego z wychowaniem i rodzicielstwem lub zewnętrznymi urazami. Większość z nich jest czysto przypadkowa, ale to jak zarządzamy swoim życiem i jak reagujemy na zagrożenia i przeszkody w życiu, ma związek z naszymi oczekiwaniami wobec życia. Na te oczekiwania wpływa kultura, w której żyjemy przez ostatnie cztery lub pięć dziesięcioleci. Życie w zachodnim świecie jest obecnie wyjątkowo bezpieczne. Nie trzeba nawet cofać się o sto lat wstecz, aby zrozumieć, że ludziom w całej historii było naprawdę ciężko - wiedli krótkie, niebezpieczne i niesprawiedliwe życie. Całe ich istnienie było konsekwencją ponurej racji bytu, sprowadzającej się do przetrwania najlepiej przystosowanych osobników, toczących groteskową, bezsensowną walkę z naturą.

Z historycznego punktu widzenia, najlepszą strategią ewolucyjną naszych przodków zawsze było dążenie do poszukiwania i zapewnienia sobie jak największego bezpieczeństwa. W 2006 roku napisałem książkę „In the Land of the Security Junkies”. W swojej pracy klinicznej zauważyłem bowiem, że generacja zaczynająca się od pokolenia millenialsów, straciła w znacznym stopniu kontakt z naturą, co skłoniło ich do szukania pomocy psychiatrycznej w sprawach, które poprzednie pokolenia uważały za naturalne elementy życia.

Zauważyłem jednocześnie, że takie zachowawcze postępowanie wyjaśnia w znacznym stopniu reakcję społeczeństwa na to zjawisko. Widać to po tym, jak funkcjonowały instytucje oraz zasady prawne. Mimo że społeczeństwo stało się bezpieczniejsze i ostrożniejsze, wszyscy i wszędzie wciąż starają się chronić przed wszystkim, nawet przed tym wszystkim, czego żadne poprzednie pokolenie nie uważałoby za szkodliwe. Jeśli mieszkasz w wystarczająco bezpiecznym miejscu, będziesz miał wystarczająco dużo czasu, aby wziąć pod uwagę fakt, że w takim świecie wszystko jest potencjalnie niebezpieczne. Nie będzie miało znaczenia, że obiektywnie rzecz biorąc, świat nigdy nie był bezpieczniejszy, i że wskaźnik spodziewanej długości życia zbliża się coraz bardziej do 100 lat, niezależnie od tego, jak wiedziemy nasze życie. Nigdy nie możesz być za ostrożny, bowiem im większe masz bezpieczeństwo, tym więcej bezpieczeństwa szukasz.

Jeśli mieszkasz w nienaturalnym dla siebie środowisku, wszystko o czym czytasz, wszystko o czym słyszysz, może ci zaszkodzić. Lista potencjalnie niebezpiecznych rzeczy jest nieskończona, ponieważ samo życie jest niebezpieczne. To efekt tego, że ludzie nie są już częścią natury. Wszyscy wiemy, że śmiertelność wynosi 100 procent. Środków, które staramy się podjąć, aby zabezpieczyć się przed czymkolwiek co mogłoby się zdarzyć, nigdy nie może być zbyt wiele. W przesadnie bezpiecznym społeczeństwie musimy zadać sobie pytanie o to, jaki byłby idealny sposób na śmierć? Dużo o tym myślałem i sadzę, że mam odpowiedź na to pytanie.

W takim nadmiernie bezpiecznym społeczeństwie idealnym sposobem na śmierć byłby moment kiedy mając 95 lat więdniesz w domu dla osób starszych, bowiem twoje dzieci stały się tak stare, że wpadły w demencję i całkowicie o tobie zapomniały. Nie ma innego akceptowalnego sposobu na śmierć. Wszystko inne byłoby umieraniem bez sensu.

Istnieją dwa różne powody, dla których we współczesnym zachodnim świecie staliśmy się zbyt niechętni do podejmowania ryzyka. Jednym z nich jest zasada ostrożności, która mówi nam, że wszystko, co nie jest w 100% bezpieczne, najlepiej traktować jako niebezpieczne. Istnieją jednak problemy z tą strategią, przynajmniej jeśli posuwasz się za daleko. Zasada ostrożności w swojej skrajności prowadzi do stagnacji, ponieważ może kreować zupełnie nowe, nieoczekiwane niebezpieczeństwa i jest niezwykle kosztowna, co samo w sobie może również prowadzić do tych dwóch pierwszych skutków. Innym powodem naszej awersji do ryzyka jest to, że reagujemy na zdarzenia zamiast na racjonalne czynniki ryzyka. W analizie ryzyka widać, że ludzie mają skłonność do przesadnych reakcji na dwa rodzaje czynników ryzyka.

Uznajemy ryzyko za nadmierne, przyjmując że jeśli przewidywany rezultat nastąpi, to doprowadzi do pewnej śmierci. Uznajemy z
azwyczaj, za nadmierne także wtedy, gdy nie możemy kontrolować sytuacji.  Na przykład, ryzyko bycia częścią katastrofy lotniczej. Jeśli samolot się rozbije, prawdopodobnie zginiesz, a ponieważ normalnie nie pilotujesz samolotu, nie masz kontroli nad tą sytuacją. Z kolei, zabranie samochodu na lotnisko jest ponad 1000 razy bardziej niebezpieczne, a mimo to uznajemy jazdę samochodem za całkiem bezpieczną. Pochodzę ze Szwecji, kraju wiodącego na świecie, jeśli chodzi o zasady ostrożności. A jednak na to co wydarzyło się w 2020 roku, Szwecja początkowo zadziałała z podejściem leseferystycznym. podczas gdy reszta krajów świata w ramach zabezpieczania się przed skutkami COVID-19, konkurowała co do autorytarnych strategii zamykania krajów, prowadząc do globalnej pauzy, której nigdy wcześniej w historii nie zaznaliśmy, i której skutków absolutnie jeszcze nie widzimy w pełni. 

To było tak, jakby cały świat objęty został epidemią w pełnej skali, rodzaj globalnego zespołu paniki; a rok po tym, podobnie jak cała reszta świata, również Szwecja została zarażona lękiem. Niestety, fajna początkowa reakcja wydaje się nie mieć nic wspólnego z podejściem opartym na faktach. Zamiast tego wydawało się, że takie podejście było konieczne, wynikające z faktu, że pełna blokada byłaby i tak niemożliwa, gdyż żadna część kraju nie przygotowywała się od dziesięcioleci na jakąkolwiek katastrofę.

W rzeczywistości jest to symptom zaawansowanej postaci tego, co nazywam syndromem uzależnienia od bezpieczeństwa. Wydaje się, że powód niepodejmowania działań ma więcej wspólnego z brakiem odpowiedzialności, a mniej z racjonalnym myśleniem. Rząd nie był nawet w stanie przyjąć założenia, że naprawdę może się zdarzyć coś złego, więc nie zrobili nic - była to więc forma dylematu bezpieczeństwa. Można zatem argumentować, że reszta świata działała całkowicie logicznie i tylko Szwecja zrobiła wszystko źle. Nie można winić większości krajów za bierność. Czy nie jest normalną reakcją na śmiertelne zagrożenie, aby przygotować się do przeciwdziałania na nie? Jeśli społeczeństwo jest zagrożone, to wydawałoby się istotne, żeby podjąć szybkie działania. A więc, czy strategia globalnej blokady nie była zasadna?

Czy nie było konieczne, aby świat się zatrzymał? Powiedziałbym, że nie. Od początku pandemii przeprowadzono kilka badań, w których próbowano oszacować śmiertelność COVID-19. Według większości z nich, m.in. raportu WHO, napisanego przez Johna Ioannidisa, profesora epidemiologii na Uniwersytecie Stanforda, śmiertelność z powodu COVID-19 waha się między 0,15 a 0,25 procent. W przypadku osób w wieku poniżej 70 lat, śmiertelność wynosi od 0,03 do 0,04 procent. W porównaniu z grypą hiszpańską o śmiertelności 2,5%, która dotykała głównie dzieci i młodzież, średni wiek osób umierających z powodu COVID-19 wynosi 84 lata, przy czym średnia długość życia w Szwecji wynosi 82 lata. Dlatego ważne jest, aby zadać pytanie, czy umierasz z powodu COVID-19, czy raczej z COVIDem-19, zwłaszcza, że ogromna część osób starszych, które zmarły, cierpiała na kilka innych chorób zagrażających życiu. Wydaje się również, że strategie blokowania nie mają wpływu na wzrost zachorowań lub mają niewielki wpływ na wskaźniki śmiertelności.

Jedynymi czynnikami poza wiekiem, dla których wykazano istotny wpływ na liczbę zgonów na poziomie krajowym, są wskaźniki masy ciała (BMI) populacji i PKB kraju; im wyższe, tym więcej zgonów. Wskazuje to, że istotnymi czynnikami ryzyka są więc otyłość i wiek. Skoro wysokie PKB jest najprawdopodobniej skorelowane z obydwoma czynnikami, to dlaczego zamiast podawać liczbę zwiększonej śmiertelności, która jest jedynym istotnym miernikiem, media od ponad roku donoszą o globalnej ilości zgonów?

Może nie jest to takie dziwne, iż ludzie zaczynają myśleć, że jak zachorują, to z pewnością umrą. Ale przecież ludzie umierają cały czas. Ma to związek z faktem, że ludzie są śmiertelni. Jednak normalnie nie widzimy tego na co dzień w telewizji w godzinach największej oglądalności. Społeczeństwo nabiera poczucia, że wszystko wymyka się spod kontroli, co prowadzi do przesadnej oceny ryzyka. Jeśli każdego dnia podawana jest liczba zgonów, ludzie widzą zbliżającą się katastrofę i odpowiednio do tego reagują. Wywołuje to panikę i tak właśnie się stało. Cały świat zareagował na informacje o wydarzeniach, zamiast przeprowadzić odpowiednią analizę ryzyka. Rządy na całym świecie wprowadziły daleko idące blokady i godziny policyjne. Świat dokonał mimowolnego wyłączenia mocy, i im dłużej trwała pandemia, tym bardziej drakoniczne środki były przez rządy podejmowane. W dziwacznym konkursie sił, wszędzie tam, gdzie starano się pokazać potęgę władzy, narzucano coraz bardziej totalitarne ustawodawstwo - działania, które sprawiały wrażenie, że są czujni i silni.

Biorąc pod uwagę dane, wręcz kusi aby przypisać wiele działań podejmowanych przez różne rządy efektowi Dunninga-Krugera. Efekt Dunninga-Krugera jest błędem poznawczym, mówiącym o tym jak ignoranci przeceniają własne kompetencje i dlatego popełniają ogromne błędy. Twierdziłbym jednak, że nie może to być jedyne wyjaśnienie, ponieważ do paniki przyczyniło się wielu bardzo dobrze wykształconych ludzi, także epidemiologów, którzy oczywiście wiedzą najwięcej o epidemiologii.

Zjawisko to przypomina mi esej „Podstawowe prawa ludzkiej głupoty”, napisany w 1976 roku przez włoskiego historyka ekonomii, Carlo Chipolę. W tej małej perełce, Chipola opisuje pięć praw dotyczących głupców, które wyjaśniają wiele problemów społecznych. Zaczyna od twierdzenia, że liczba głupich ludzi nie jest skorelowana ani z poziomem wykształcenia, ani z inteligencją zdefiniowaną przez IQ. Wszędzie znajduje się głupich ludzi, nawet wśród laureatów Nagrody Nobla. To, co definiuje ludzi głupich, to to, że ich działania prowadzą do złych skutków dla nich samych, jak i dla innych ludzi. Szacowanie ponad miarę niebezpieczeństwa infekcji ze wskaźnikiem śmiertelności na poziomie około 0,2%, i jednocześnie ignorowanie ogromnie negatywnych skutków swoich działań, nie może być opisane w lepszy sposób. Widzimy całe pokolenie dzieci, które od ponad roku nie chodzą do szkoły. Widzimy ogromnie negatywne skutki gospodarcze dla przedsiębiorstw oraz bezrobocie i bankructwa jako konsekwencję, ale jak na razie, nie zaczęliśmy nawet dostrzegać pełnego zakresu ubocznych skutków psychicznych, jakie wywołuje to w społeczeństwie.

W książce „In the Land of the Security Junkies” zdefiniowałem syndrom, który nazwałem syndromem paniki narodowej. Aby cały kraj cierpiał na tę chorobę, muszą zaistnieć objawy paniki i zachowań unikowych. Im więcej objawów, tym ciężej.

Syndrom ten jest spowodowany, a w błędnym kole również prowadzi do tego, że ludzie są zbyt przestraszeni faktem, że mogą umrzeć. To sprawia, że populacja jest mniej gotowa i zdolna do rzeczywistego radzenia sobie. Ludzie mieszkający w krajach cierpiących na ogólnokrajowy syndrom paniki mogą łatwo rozwinąć syndrom kompletnego uzależnienienia od bezpieczeństwa, który charakteryzuje się poszukiwaniem sposobów zabezpieczania się na coraz większym poziomie. Mimo, że żyjemy w najbezpieczniejszych czasach w historii, to czujemy się coraz bardziej niepewnie, gdyż im bezpieczniej się czujesz, tym więcej rzeczy wydaje ci się przerażających.

Prawdziwe niebezpieczeństwa są dobrze zrozumiane, ale dla każdego prawdziwego niebezpieczeństwa, którego się pozbędziesz, pojawia się co najmniej 10 prawie tak samo niebezpiecznych rzeczy, które zostają podniesione do rangi faktycznych niebezpieczeństw. Efekt jest więc taki, że mamy coraz więcej rzeczy, których należy się bać. Kiedy będziesz się bać, prawdopodobniej staniesz się leniwy i na pewno będziesz zachowywał się jak tchórz. Ale co najważniejsze, stale bojąc się, będziesz bardzo łatwy do kontrolowania, co widzieliśmy podczas pandemii. Ogólnokrajowy syndrom paniki przekształcił się w globalne samookaleczenie, ale pamiętaj, że to wszystko jest w twojej głowie.

Aby społeczeństwo mogło wyzdrowieć, wszyscy musimy przestać zachowywać się niechętnie do podejmowania ryzyka. Zamiast tego musimy w racjonalny sposób zacząć kwestionować nasze lęki. Pamiętajmy, że średnia długość życia w zachodnim świecie wynosi znacznie ponad 80 lat. Prawdopodobieństwo śmierci z powodu infekcji, której śmiertelność wynosi około 0,2%, jest pomijalne, przynajmniej jeśli nie należysz do żadnej grupy wysokiego ryzyka. Jeśli nie, jeśli nie jesteś w tej grupie, ryzyko jest jeszcze mniejsze i cokolwiek robisz, pamiętaj, że życie nie polega na tym, aby żyć jak najdłużej, ale jak najlepiej. Jeśli żyjesz w strachu i izolacji, nie ma sensu żyć. Nie zamykaj się w sobie i nie pozwól innym robić tego tobie. Postaraj się wieść dobre życie w stosunkowo krótkim czasie, ponieważ jak powiedział kiedyś mędrzec, życie jest trudne, a potem umierasz - nie czyń go jeszcze trudniejszym!

 ŻYCIE

DEFINIOWALNIE
NIEZDEFINIOWANE


Symbol Lewisa dla węgla w otoczeniu 4 elektronów walencyjnych




Ksiądz Benedykt Chmielowski w swojej
encyklopedii 
o  otaczającym  nas  świecie, 
wydanej  276  lat  temu  pod  tytułem


NOWE ATENY

albo

Akademia  Wszelkiey Scyencyi Pełna,
Na Rozne Tytuły iak na Classes Podzielona,
Mądrym dla Memoryału, Idiotom dla Nauki,
Politykom dla Praktyki,
Melancholikom 
dla Rozrywki Erigowana

Alias

O Bogu, Bożków mnóstwie, Słów pięknych wyborze,
Kwestyj cudnych wiele, o Sybillów zbiorze,
O zwierzu, Rybach, Ptakach o Matematyce,
O Cudach Świata, Ludzi Rządach, Polityce,
O Językach y Drzewach, o Żywiołach, Wierze,
Hieroglifikach, Gadkach, Narodów Manierze;
Co Kraj który ma w sobie dziwnych Ciekawości,
Cały Świat opisany z gruntu w Słów krótkości.
Co wszystko stało się wielką pracą y własnym kosztem Autora

tu enigmatice wyrażonego:

Imię Wiosna zaczyna Wielkiej Nocy blisko,
Głowę w Piwie i Miodzie zawraca Nazwisko

napisał że:koń jaki jest każdy widzi”

No właśnie, każdy widzi, a czy każdy potrafi zdefiniować konia?
Parafrazując genialnego encyklopedystę, można powiedzieć:

życie
jakie jest, każdy wie!

Jasne, ale czy na pewno?

Słownik Języka Polskiego PWN powiada:
życiezjawisko biologiczne złożone i wielowymiarowe, którego nie można opisać za pomocą jednej prostej definicji. Znane dotychczas wyłącznie z Ziemi i w tym kontekście definiowane w odniesieniu do dwóch podstawowych znaczeń: 1) na określenie stanu materii (nazywanej organizmem) trwającego od pojawienia się organizmu do zakończenia jego bytu osobniczego, w większości kończącego się śmiercią (biol.); 2) na określenie dynamicznego procesu, który pojawił się na Ziemi ok. 3,8 miliardów lat temu, obejmującego pochodzące od jednej formy wyjściowej wszystkie istniejące w przeszłości i żyjące obecnie organizmy wraz z wszelkimi wzajemnymi relacjami i zależnościami oraz ich wpływem na środowisko.

Zdefiniowanie życia jest problemem towarzyszącym człowiekowi od zarania naszej myśli i ujmowane było w różnych formach przez wielkie religie i systemy filozoficzne. Fenomen życia dotyczy bowiem nas ludzi — my sami jesteśmy istotami ożywionymi i szukamy swojego miejsca w świecie; będąc cząstką życia, odbieramy jego istotę fenomenologicznie, rozumiemy — na różnych poziomach czym jest życie, ale i nie do końca umiemy ów fenomen zdefiniować.

Gdzie indziej PWN powiada krótko:
życie 1. «stan organizmu polegający na nieprzerwanym ciągu procesów umożliwiających reagowanie na bodźce i zwykle poruszanie się oraz odżywianie, wzrastanie i rozmnażanie».

Demokryt z Abdery rzecze:
„Życie bez radości jest jak długa podróż bez gospody.”

Co stosownie konkluduje Albert Einstein
„Życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę, musisz być w ciągłym ruchu.”

Skaldowie dowiedli już 51 lat temu, że "życie jest formą istnienia białka...

Młynarski wspiera to piosenką o tej w życiu jedynej https://youtu.be/1efWbRFryn8

Zaś Celińska twierdzi, że życie jest ważne https://youtu.be/sEuka5o5_q8 - być może pod wrażeniem książki profesora Sedlaka "Życie jest światłem", w której powiada on: "życie ma cechy elektromagnetyczne, podobnie jak świadomość. Istnieje Homo electronicus, a elementarnym pratworzywem jest dynamiczna bioplazma - piąty stan materii przynależny tylko żywym istotom."

Na co Jolanta Brach-Czaina, w powieści Szczeliny istnienia tak dopowiada o życiu kiedy ono się kończy: „Kiedy nadchodzi śmierć, powinniśmy z wdzięcznością pomyśleć o tych wszystkich stworzeniach, które w ciągu życia zjedliśmy, bo były ofiarą służącą naszemu istnieniu. I powinniśmy modlić się do tych stworzeń. A następnym powiedzieć: jedzcie! To jest moje ciało i moja krew.”

Brutalność tych ostatnich czterech krótkich zdań jest skondensowanym opisem cyklu życia, czyli tego o czym wiemy wszystko - tak przynajmniej nam się wydaje.
Ale czy można wiedzieć „wszystko” o czymś czego nie da się zdefiniować?
Wiem, wiem, myślisz Czytelniku, że odleciałem, twierdząc, że życie jest niedefiniowalne....
No to podyskutujmy nieco głębiej, fedrując zagadnienie do poziomu dna pokładów wiedzy...
W moim imieniu głos zabiorą naukowcy i filozofowie w tekście opublikowanym przez Carla Zimmera na portalu Quanta Magazine w marcu bieżącego roku, na podstawie jego własnej książki Life’s Edge: The Search for What It Means to Be Alive.




CZYM JEST ŻYCIE?
JEGO OGROMNA RÓŻNORODNOŚĆ WYMYKA SIĘ ŁATWEJ DEFINICJI
Carl Zimmer


Naukowcy walczą o sformułowanie uniwersalnej definicji życia. Czy jest możliwe, że jej nie potrzebują?

Ludzie często czują, że potrafią intuicyjnie rozpoznać, czy coś jest żywe, ale natura jest pełna bytów, które lekceważą łatwą klasyfikację życia i zdefiniowanie czegoś jako żywego lub nieożywionego - wyzwanie to może się tylko nasilać, kiedy planety i księżyce otwierają się na naszą eksplorację. W tym fragmencie swojej nowej książki Life's Edge: The Search for What It Means to Be Alive, opublikowanej 9 marca 2021 roku, popularyzator nauki Carl Zimmer omawia wysiłki sfrustrowanych naukowców zmierzające do opracowania uniwersalnej definicji życia.

W 2018 roku, naukowcy Frances Westall i André Brack wyrazili następującą myśl „jak mówi się powszechnie, istnieje tyle definicji życia, ilu ludzi próbuje je zdefiniować”.

Jako obserwator nauki i naukowców uważam takie stanowisko za dziwne. To tak, jakby astronomowie wciąż wymyślali nowe sposoby definiowania gwiazd. Kiedyś zapytałem mikrobiologa Radu Popę, który zaczął zbierać definicje życia na początku XXI wieku, co myśli o takim stanie rzeczy.

„To jest nie do stolerowania w żadnej dziedzinie nauki” - odpowiedział. „Możesz zaakceptować dziedzinę nauki, w której istnieją dwie lub trzy definicje jednej rzeczy. Ale nauka, w której najważniejszy przedmiot jej badań nie ma definicji? To absolutnie nie do przyjęcia. Jak zamierzamy o tym dyskutować, jeśli uważasz, że definicja życia ma coś wspólnego z DNA, a ja myślę, że ma raczej coś wspólnego z systemami dynamicznymi? Nie możemy stworzyć sztucznego życia, ponieważ nie potrafimy się zgodzić co do tego, czym życie jest. Nie będziemy w stanie znaleźć życia na Marsie, ponieważ nie możemy się zgodzić, co życie przedstawia ”.

Kiedy naukowcy dziedzin ścisłych dryfowali w oceanie definicji, filozofowie wiosłowali, aby podać im pomocną rękę.

Niektórzy próbują wnieść spokój w tę debatę, zapewniając naukowców, że z czasem mogliby nauczyć się żyć z wielopostaciową definicją. Argumentują, że nie ma potrzeby skupiania się na Jednej Prawdziwej Definicji Życia, ponieważ definicje robocze są wystarczająco dobre. NASA może przyjąć dowolną definicję, która pomoże im zbudować najlepszą maszynę do poszukiwania życia na innych planetach i księżycach. Lekarze mogą użyć innej, aby określić niewyraźną granicę, która odróżnia życie od śmierci. „Przydatność tych definicji nie zależy od konsensusu, ale raczej od ich wpływu na badania” – argumentują filozofowie Leonardo Bich i Sara Green .

Inni filozofowie uznają ten sposób myślenia - zwany operacjonizmem - za intelektualny wykręt. Zdefiniowanie życia jest trudne, owszem, ale to nie może być wymówką, by nie próbować. „Operacjonalizm może czasami być nieunikniony w praktyce” - kontruje filozof Kelly Smith - „ale ten kierunek w filozofii i metodologii nauk po prostu nie może zastąpić właściwej definicji życia”.

Smith i inni przeciwnicy operacjonalizmu narzekają, że takie definicje opierają się na tym, na co ogólnie zgadza się pewna grupa ludzi. Ale najważniejsze badania nad życiem koncentrują się na jego obrzeżach, gdzie najtrudniej jest dojść do łatwego porozumienia. „Każdy eksperyment przeprowadzony bez jasnego pojęcia, czego się szuka, niczego nie rozwiązuje” - mówi Smith.

Twierdzi on, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, jest dalsze poszukiwanie definicji życia, na którą każdy może się zgodzić, czyli takiej, która triumfuje tam, gdzie inne zawiodły. Jednocześnie, Edward Trifonov, genetyk urodzony w Rosji, zastanawia się, czy zadawalająca definicja przypadkiem już nie istnieje, ale jest ukryta wśród wszystkich wcześniejszych prób sformułowania jej.

W 2011 roku Trifonov dokonał przeglądu 123 definicji życia. Każda była inna, ale w wielu z nich wielokrotnie pojawiały się te same pojęcia. Przeanalizował więc strukturę językową definicji i podzielił je na kategorie, odkrywając ich wspólny rdzeń. Doszedł do wniosku, że wszystkie definicje zgadzają się co do jednego: życie to reprodukcja własna z wariancjami. To, co naukowcy NASA wyrazili w jedenastu słowach („Życie jest samowystarczalnym systemem chemicznym zdolnym do przejścia ewolucji darwinowskiej” ), Trifonov załatwił teraz trzema słowami.

Jego wysiłki nie zamknęły jednak sprawy. My wszyscy - w tym naukowcy - mamy osobistą listę tego, co uważamy za żywe lub nieżywe. Jeśli ktoś przedstawi jakąś definicję, sprawdzamy naszą listę, aby zobaczyć, gdzie stawia granicę. Wielu naukowców przyjrzało się wydestylowanej definicji Trifonova i nie spodobało im się umiejscowienie jego linii granicznej. „Wirus komputerowy rozmnaża się samoczynnie z różnymi odmianami. Ale jednak nie żyje ”- oświadcza biochemik Uwe Meierhenrich .

Kiedy naukowcy dryfowali w oceanie definicji,
filozofowie wiosłowali ku nim z pomocna dłonią.

Niektórzy filozofowie sugerują, że powinniśmy uważniej przemyśleć, w jaki sposób nadajemy znaczenie słowom takim jak życie. Zamiast najpierw tworzyć definicje, powinniśmy zacząć od myślenia o rzeczach, które próbujemy zdefiniować i pozwolić im mówić za siebie.

Filozofowie ci podążają za tradycją Ludwiga Wittgensteina, który jeszcze w latach czterdziestych argumentował, że codzienne rozmowy są pełne pojęć niezwykle trudnych do zdefiniowania. Jak, na przykład, odpowiedzieć na pytanie „Co to są gry ?”

Jeśli spróbujesz dać odpowiedź, przedstawiając listę niezbędnych i wystarczających wymagań dotyczących gier, nie uda ci się. Niektóre gry mają zwycięzców i przegranych, ale inne kilka możliwych zakończeń (open-ended). Niektóre gry wykorzystują żetony, inne karty, jeszcze inne kule do kręgli. W niektórych grach gracze otrzymują zapłatę za grę. W innych grach płacą żeby grać, czasami nawet popadając w długi.

Jednak mimo tego zamieszania nigdy nie daliśmy się zwieść, mówiąc o grach. Sklepy z zabawkami są pełne gier na sprzedaż, a mimo to nigdy nie widać dzieci gapiących się na nie ze zdziwieniem. Gry nie są tajemniczą zagadką, argumentuje Wittgenstein, ponieważ łączy je coś w rodzaju rodzinnego podobieństwa. „Patrząc na nie, nie dostrzeżesz czegoś, co byłoby wspólne dla nich wszystkich, ale zauważysz podobieństwa, związki, a nawet całą ich serię”, konkluduje.

Grupa filozofów i naukowców z Uniwersytetu w Lund w Szwecji zastanawiała się, czy na pytanie „Czym jest życie?” lepiej nie odpowiedzieć tak, jak Wittgenstein odpowiedział na pytanie „Co to są gry?” Zamiast wymyślać sztywną listę wymaganych cech, można byłoby znaleźć „podobieństwo rodzajowe”, które mogłyby naturalnie połączyć rzecz w kategorię, jaką nazwalibyśmy życiem.

W latach 90. niektórzy badacze sugerowali, że meteoryt Allan Hills 84001 (po lewej), fragment Marsa, który wylądował na Antarktydzie, zawiera skamieniałości starożytnego życia mikrobiologicznego na Marsie (po prawej). Ich argument został w dużej mierze zignorowany.

W 2019 roku postanowili tę kategorię znaleźć, przeprowadzając ankietę wśród przedstawicieli nauk ścisłych i innych uczonych,. Zebrali listę rzeczy, w tym ludzi, kurczaki, mięczaki amazońskie, bakterie, wirusy, płatki śniegu i tym podobne. Obok każdego z tych pojęć, zespół z Lund przedstawił zestaw terminów powszechnie używanych w dyskusjach o istotach żywych, takich jak porządek, DNA i metabolizm.

Uczestnicy badania zaznaczyli wszystkie terminy, które według nich odnosiły się do każdej z tych rzeczy. Na przykład płatki śniegu mają porządek, ale nie mają metabolizmu. Ludzka krwinka czerwona ma metabolizm, ale nie zawiera DNA.

Badacze z Lund wykorzystali technikę statystyczną zwaną analizą skupień, aby przyjrzeć się wynikom i pogrupować elementy w oparciu o podobieństwa rodzajowe. My, ludzie, znaleźliśmy się w grupie z kurczakami, myszami i żabami - innymi słowy, zwierzętami z mózgami. Mięczaki amazońskie też mają mózgi, ale analiza skupień umieściła je w osobnej grupie, choć zbliżonej do naszej. Ponieważ nie rozmnażają się same, stanowią zbiór nieco oddzielny. Dalej od naszego znaleziono skupisko złożone z bezmózgowych istot, takich jak rośliny i wolno żyjące bakterie. W kolejnej grupie znajdowało się skupisko czerwonych krwinek i innych podobnych do komórek rzeczy, które nie mogą żyć samodzielnie.

Najdalej od nas umieszczone zostało to, czego zwykle nie uznaje się za żywe. Jeden z klastrów obejmował wirusy i priony, będące zdeformowanymi białkami, które mogą zmusić inne białka do nadania im swoich kształtów. Inne to płatki śniegu, gliniane kryształy oraz rzeczy, które nie replikują się w sposób taki jak to co jest żywe.

Badacze z Lund odkryli wiec, że potrafią całkiem dobrze podzielić rzeczy na żywe i nieożywione, bez wdawania się w spór o idealną definicję życia i zasugerowali, że możemy nazwać coś żywym, jeśli ma wiele właściwości, które są związane z byciem żywym. Jednocześnie nie musi to mieć wszystkich tych właściwości, ani nawet nie potrzebuje dokładnie takiego samego zestawu, jaki można znaleźć w dowolnej innej żywej istocie. Podobieństwa w obrębie rodziny wystarczą.

Jedna z filozofek zajęła znacznie bardziej radykalne stanowisko. Carol Cleland uważa bowiem, że nie ma sensu szukać definicji życia ani nawet wygodnego zastępstwa dla tego pojęcia. Twierdzi, że jest to dla nauki niekorzystne, ponieważ powstrzymuje nas przed głębszym zrozumieniem, co to znaczy być żywym. Jej niechęć do funkcji definicji jest tak głęboka, że niektórzy z jej kolegów filozofów mają jej to za złe. Kelly Smith nazwał pomysły Cleland wręcz „niebezpiecznymi”.

Carol Cleland przeszła powolną ewolucję zanim stała się nonkonformistką. Kiedy zapisała się na Uniwersytet Kalifornijski w Santa Barbara, zaczęła studiować fizykę. „Byłam niezdarna w laboratorium, a moje eksperymenty nigdy nie kończyły się pomyślnie” - powiedziała kiedyś ankieterowi. Od fizyki zwróciła się ku geologii i chociaż lubiła pierwotność miejsc, do których zabierały ją badania, jako kobieta nie lubiła czuć się wyjątkiem w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn. Będąc na trzecim roku odkryła filozofię i wkrótce zaczęła zmagania z poważnymi pytaniami z logiki. Po ukończeniu studiów i roku na pracy jako programistka, kontynuowała studia na Uniwersytecie Browna w stanie Rhode Island, gdzie rozważając przestrzeń, czas, przyczynę i skutek uzyskała tytuł doktora filozofii.

Ukończywszy studia, Carol Cleland zajęła się zagadnieniami, o których łatwiej było rozmawiać podczas spotkań towarzyskich. Przez pewien czas pracowała na Uniwersytecie Stanforda, rozważając logikę programów komputerowych. Następnie została adiunktem na Uniwersytecie Colorado w Boulder, gdzie pozostała do końca swojej kariery.

W Boulder Cleland zwróciła swoją uwagę na naturę samej nauki. Badała, jak niektórzy naukowcy, na przykład fizycy, mogli wielokrotnie przeprowadzać eksperymenty, podczas gdy inni, jak geolodzy, nie mogli odtworzyć milionów lat historii. Kiedy zastanawiała się nad tymi różnicami, dowiedziała się o marsjańskiej skale na Antarktydzie, która sama stanowiła filozoficzną zagadkę.

[Skała marsjańska, meteoryt oznaczony jako Allan Hills 84001, została zbadana w 1996 r. przez zespół NASA pod kierunkiem Davida McKaya. Zespół raportował o dostrzeżeniu śladów dawnego życia, w tym skamieniałych drobnoustrojów, ale większość naukowców odrzuciła te dowody jako zbyt niejednoznaczne, aby były wiarygodne.]

Wiele argumentów dotyczących meteorytu Allan Hills 84001 miało mniej wspólnego z samą skałą niż ze sposobem uprawiania nauki. Niektórzy badacze uważali, że zespół NASA wykonał godną podziwu pracę. Inni natomiast uznawali za absurdalne wnioskowanie na podstawie ich odkryć, że meteoryt może zawierać skamieniałości. Planetolog Bruce Jakosky , jeden z kolegów profesor Cleland na Uniwersytecie Colorado, postanowił zorganizować dyskusję publiczną, podczas której obie strony mogłyby przedstawić swoje poglądy. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że debata nad meteorytem Allan Hills 84001 wymaga czegoś więcej niż tylko przeprowadzenia eksperymentów w celu przetestowania minerałów magnetycznych. Przedsięwzięcie to wymagało przemyślenia, w jaki sposób dokonujemy sądów naukowych. Poprosił więc Carol Cleland, aby włączyła się do dyskusji o meteorycie Allani Hills 84001 z pozycji filozofa.

To, co zaczęło się jako przygotowanie na szybko do wykładu, przerodziło się w zanurzenie w pełni w filozofię życia pozaziemskiego. Profesor Cleland doszła do wniosku, że spór o Allan Hills 84001 zrodził się z przepaści między naukami eksperymentalnymi i historycznymi. Krytycy popełniali błąd, traktując badanie meteorytu jako naukę eksperymentalną. Było wręcz absurdalne oczekiwać, że zespół McKaya zweryfikuje historię przez jej powtórzenie. Nie mogli przecież obserwować procesu fosylizacji mikrobów na Marsie przez 4 miliardy lat i sprawdzić, czy efekt jest podobny do tego co reprezentuje próbka Allan Hills 84001. Nie mogli przecież rzucić tysiącem asteroidów w tysiąc kopii Marsa i zobaczyć, co z tego wyszło.

Carol Cleland doszła do wniosku, że zespół NASA przeprowadził właściwą analizę historyczną, porównując wysnute przez nich wnioski z tymi, które objaśniały najlepiej ich dowody. „Hipoteza życia marsjańskiego jest bardzo dobrym kandydatem na najlepsze wyjaśnienie strukturalnych i chemicznych cech marsjańskiego meteorytu” - napisała w 1997 r. W Planetary Report .

Jej praca nad meteorytem wywarła na Jakosky’im takie wrażenie, że w 1998 roku zaprosił ją do jednego z zespołów w nowo utworzonym Instytucie Astrobiologicznym NASA. W następnych latach profesor Cleland opracowała filozoficzny punkt widzenia na temat tego, jak powinna wyglądać astrobiologia. Swoje poglądy formowała, pracując z wieloma naukowcami i prowadząc różnego rodzaju badania, które mieszczą się pod pojęciem astrobiologii. Podróżowała po australijskim odludziu z paleontologiem, szukając odpowiedzi na pytanie o to jak wymarły gigantyczne ssaki 40 000 lat temu. Wyjechała do Hiszpanii, aby dowiedzieć się, jak genetycy sekwencjonują DNA. Spędzała wiele czasu na spotkaniach naukowych, angażując się w wykłady i rozmowy. „Czułam się jak dzieciak w sklepie ze cukierkami” - powiedziała mi kiedyś.

Ale naukowcy, z którymi Carol Cleland spędzała czas „włączali” u niej czasamifilozoficzny alarm. „Wszyscy pracowali nad definicją życia” - wspomina. Szczególnie popularna była definicja NASA, która miała zaledwie kilka lat.

Jako filozof zdała sobie sprawę, że oni popełniali błąd. Ich omyłka nie miała nic wspólnego ze znanymi własnościami lub jakąś subtelną filozofią, rozumianą tylko przez kilku logików. To był fundamentalny błąd, który stanął na drodze samej nauki. Profesor Cleland przedstawiła naturę tego błędu w jednym ze swoich artykułów, a w 2001 roku udała się do Waszyngtonu, aby wyłożyć rzecz na spotkaniu Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Postępu Nauk. Stojąc przed publicznością złożoną głównie z przedstawicieli nauk ścisłych, powiedziała im, że próba znalezienia definicji życia nie ma sensu.

„Nastąpiła eksplozja” - wspomina Cleland. „Wszyscy na mnie krzyczeli. To było naprawdę niesamowite. Każdy miał swoją ulubioną definicję i chciał ją wykrzyczeć. I wtedy powiedziałam im, że cały projekt sformułowania definicji jest bezwartościowy ”.

Na szczęście niektórzy uczeni, którzy słyszeli wykład profesor Cleland, pomyśleli że może jednak coś w tym jest. Zaczęła współpracować z astrobiologami, aby szukać implikacji dla swoich pomysłów. W ciągu dwóch dekad opublikowała serię artykułów, których zwieńczeniem jest książka The Quest for a Universal Theory of Life (W poszukiwaniu uniwersalnej teorii życia).

Trudność naukowców ze zdefiniowaniem życia nie miała nic wspólnego z detalami cech charakteryzujących życie, takimi jak homeostaza czy ewolucja. Miało to związek z naturą samych definicji - czymś, nad czym naukowcy rzadko pochylają się w swoich rozważaniach. „Definicje nie są odpowiednimi narzędziami do odpowiedzi na naukowe pytanie >czym jest życie?<, pisała Cleland,

Definicje służą do uporządkowania naszych koncepcji. Weźmy definicję „kawalera”, która jest prosta: niezamężny mężczyzna. Jeśli jesteś mężczyzną i nie jesteś żonaty, z definicji jesteś kawalerem. Bycie mężczyzną nie wystarczy, abyś został kawalerem, tak jak i bycie nieżonatym. Jeśli chodzi o to, co to znaczy być mężczyzną, to może się okazać skomplikowane. Małżeństwo ma swoją własną złożoność. Ale możemy zdefiniować pojęcie „kawaler” bez ugrzęźnięcia w tych zawiłych sprawach. Słowo to po prostu ściśle łączy te pojęcia. A ponieważ definicje mają tak ścisły zakres odziaływania, nie możemy ich zmieniać w drodze badań naukowych. Po prostu nie ma sposobu, abyśmy kiedykolwiek odkryli, że myliliśmy się co do definicji kawalera jako nieżonatego mężczyzny.

Życie to co innego. Nie jest to coś, co można zdefiniować po prostu łącząc ze sobą pojęcia. W rezultacie bezcelowe jest szukanie listy funkcji, które okażą się prawdziwą definicją życia. „Nie chcemy wiedzieć, co oznacza dla nas słowo życie ” – mówi Carol Cleland. „Chcemy wiedzieć, czym ono jest”. Tak więc jeśli chcemy zaspokoić nasze pragnienie, musimy zrezygnować z poszukiwań definicji, argumentuje badaczka.


  NA POCZĄTKU BYŁA Foto - Krzysztof Onzol Biblijna Księga Rodzaju opowiada o powstaniu naszego świata. Wedle źródła, Ziemia w swoich początk...