IDENTYFIKATOR

The US CDC's COVID-19 laboratory test kit


Piątego sierpnia, 2020 roku o godzinie 1:29 po południu, profesor Roman Zieliński, genetyk i biolog ewolucyjny, opublikował na FB rzecz, która nastepuje poniżej napisanej 16 dni później  odpowiedzi na krytykę z jaką się spotkał w mediach. Ta odpowiedzią jest wstęp. Odwrócona chronologia ma sens, zapewniam.

Profesor Zieliński:
„Przestrzeń publiczna jest ostatnio zawłaszczona przez testy RT-qPCR podobno identyfikujące koronawirusa. To nic, że wyniki fałszywie pozytywne i fałszywie negatywne są na porządku dziennym. Medialni eksperci jak mantrę powtarzają, że testy są wiarygodne i dlatego na ich podstawie zarządza się kwarantannę. To nic, że nieszczęśnicy, na których padło otrzymują na przemian wyniki pozytywne i negatywne niemal jak w rosyjskiej ruletce. Autorytety z profesorskimi tytułami i stopniami doktorskimi natychmiast rzucają się na takowego wątpiącego zarzucając mu, że był niezbyt pilnym studentem, nie starcza wiedzy, aby zrozumieć i opisać PCR. Gdy owi eksperci dowiadują się, że mają do czynienia z osobami, które mają wieloletnie doświadczenie z reakcją PCR przeprowadzając tysiące reakcji wszelakiego typu (PCR, RT-PCR, qPCR), optymalizując je, projektując setki starterów, wykorzystując całe spektrum metod genetyki molekularnej (biblioteki, sekwencjonowanie, markery, mapowania, metody genetyki populacyjnej, bioinformatyki i wiele innych) analizując genomy rozlicznych roślin, zwierząt i mikroorganizmów również w ramach międzynarodowych projektów, gdy dowiadują się, że ten wątpiący to nie student pierwszego roku, ale specjalista z udokumentowanym dorobkiem oraz stopniami i tytułami, pojawiają się zarzuty o brak etyki i chęć kreowania się na gwiazdę. 

Niestety żaden wyznawca wiarygodności testów PCR na koronawirusa nie chce jakoś podjąć merytorycznej dyskusji. Po napisaniu kilku inwektyw na ogół obraża się na utytułowanego wątpiącego i żegna z nim chyba tylko dlatego aby dalej się nie kompromitować. Wystarczy bowiem prześledzić kilka zestawów diagnostycznych do wykrywania koronawirusa aby specjalista genetyki i biologii molekularnej nie miał wątpliwości, iż ta reakcja nie ma szans bycia specyficzną. Prawie na każdym etapie reakcji popełniane są błędy, które skompromitowałyby każdego biologa molekularnego, gdyby zastosował je w swoich badaniach. Tymczasem procedurę według zestawów diagnostycznych stosuje się powszechnie do testowania ludzi, czasami wbrew ich woli. Czyżby więc firmy produkujące zestawy diagnostyczne tak bardzo się myliły i dostarczały testów niewłaściwych?. 

Firmy doskonale znają ograniczenia produkowanych przez siebie testów. Dlatego każdy jest opatrzony magicznymi słowami ‘for research use only’ (tylko dla badań). Wczytując się dalej w ulotki dołączone do zestawów diagnostycznych dowiadujemy się, że test wykrywa „SARS-Cov2 jak również inne powiązane z SARS wirusy infekujące nietoperze” (Roche), „służy do rozróżniania betakoronawirusów” (RealStar Altona), ‘wykrywa wirusa grypy H1N1, adenowirusy, Mycoplasma pneumonie, Chlamydia pneumonie’ (Creative Diagnostics). Ten ostatni test nawet nie wymienia koronawirusa. Nie przeszkadza to firmie rekomendować go jako >SARS-CoV-2 multiplex RT-qPCR<. Każda z firm produkujących zestaw diagnostyczny wyraźnie zaznacza, że 'test nie ma zastosowania w diagnostyce'. I tak Roche stwierdza: ‘these assays are not intended for use in the diagnosis of coronavirus infections’, podobnie Altona: ‘not for use in diagnostic procedures’, i wreszcie Creative Diagnostics: ‘the product is not intended for diagnosis use’. Innymi słowy producenci testów wyraźnie zaznaczają, że nie służą one do diagnostyki infekcji koronawirusem. 

Właściwie na tym należałoby sprawę zamknąć, nie dyskutować o ograniczeniach testów gdyż wprawny genetyk molekularny poradzi sobie z nimi. Testy są przeznaczone do badań, zatem diagnozowanie choroby na ich podstawie jest nielegalne. Jakim więc prawem zamyka się ludzi w aresztach domowych na podstawie testów, które nigdy nie powinny być stosowane w diagnostyce? Dlaczego, jako społeczeństwo zgadzamy się na dyktat tych, dla których nie ma znaczenia nie tylko nasza wolność, ale także nasze zdrowie? Jaka jest wartość wyników uzyskanych na podstawie testów, które w zamierzeniu miały zastosowanie tylko laboratoriach badawczych? Ponieważ testy stworzone na potrzeby badań laboratoria badawcze opuściły to mamy rosyjską ruletkę na plusy i minusy.” 



Przejdźmy do części zasadniczej; profesor Zieliński opowiada: 

Pewnego razu…

Pani Doktor, internista w miejscowym Centrum Medycznym zmagała się z przewlekłym kaszlem, który niepokoił zarówno Panią Doktor jak i współpracowników. Objawy Pani Doktor były tym bardziej niepokojące, że jej koleżanka, Epidemiolog w miejscowym szpitalu zmagała się z przeziębieniem. W połowie kwietnia podobne objawy, tj. kaszel, gorączkę i trudności w oddychaniu zaobserwowano u pozostałych pracowników szpitala. Wkrótce blisko 1000 pracowników szpitala zostało poddanych testom i odsuniętych od pracy do momentu uzyskania wyników. Spośród testowanych, u 142 osób, w tym u Pani Doktor i Pani Epidemiolog stwierdzono poważną chorobę dróg oddechowych, szpital prewencyjnie zamknięto i ogłoszono epidemię. Wdrożono środki bezpieczeństwa. Zainfekowani zostali odsunięci od pracy na kilka miesięcy na podstawie wyników testów PCR, które wskazywały na niebezpiecznego patogena. Podobne objawy oraz początek epidemii zaobserwowano w innych miastach.

Jaka choroba wystąpiła u w opisywanych przypadkach? Odpowiedź wydaje się oczywista: COVID-19 wywołany przez koronawirusa.

Niestety muszę wszystkich zmartwić: to nie COVID-19, to nie koronawirus, to nawet nie jest rok 2020.

Prezentowana sytuacja miała miejsce w Dartmouth oraz w Bostonie przeszło 10 lat temu (2007 r.). A jak to się skończyło?

Otóż po 8 miesiącach od wykonania testów PCR szpital przyznał się, że był to fałszywy alarm. Pracownicy cierpieli na zwykłe przeziębienie, które na podstawie testów PCR zostało zakwalifikowane jako choroba spowodowana pałeczką krztuśca, groźnym patogenem, który w latach 1940 powodował zakażenia u dzieci. Zdarzenie zostało opisane w The New York Times w artykule pod znamiennym tytułem: „Wiara w szybki test prowadzi do epidemii, której nie było” (Kolata Gina. 2007. Faith in Quick Test Leads to Epidemic that Wasn’t) jako przestroga przed zbytnim poleganiem na testach molekularnych. Niestety w 2020 r. zapomniano o tej przestrodze i na podstawie wątpliwych metodycznie testów zamknięto gospodarki a z ludzi uczyniono niewolników.

Tymczasem już w 2007 r.przestrzegano przed nadmierną wiarą w wyniki testów PCR czyli testów opartych o łańcuchową reakcję polimerazy (ang. Polymerase Chain Reaction). Reakcja PCR polega na namnożeniu materiału genetycznego (DNA) w milionach kopii przy pomocy specjalnego enzymu, polimerazy DNA. W przypadku koronawirusa, którego materiał genetyczny stanowi RNA, stosuje się odmianę reakcji PCR tzw. RT-PCR, która w uproszczeniu polega na przekształceniu RNA wirusa w DNA (tzw. cDNA – komplementarne DNA), a następnie namnożeniu pozyskanego cDNA. Problem w tym, że PCR służy do namnażania czystego DNA, a więc uzyskanego z wyizolowanego wirusa tzn. takiego, który nie jest pobrany łącznie z tkankami ludzkimi. Jeżeli reakcji PCR poddamy materiał nieoczyszczony to namnoży się wszystko co możliwe, a więc zarówno materiał genetyczny koronawirusa, innych wirusów, a nawet człowieka. Nawet stosując reakcję specyficzną dla danego genu koronawirusa nie unikniemy namnożenia homologów genów koronawirusowych (czyli genów podobnych), które występują u innych wirusów, bakterii, a także u człowieka. Tym samym, pobierając materiał genetyczny w postaci wymazu z tkanek ludzkich nie mamy pewności co wykrył test. Czy jest to faktycznie gen wirusa czy może homolog ludzki, bakteryjny? Ponadto reakcja PCR nie pokazuje czy mamy do czynienia z cząstkami mogącymi wywołać infekcję czy jedynie z pozostałościami po zetknięciu się z koronawirusem lub wirusami podobnymi.

Artykuł z 2007 r. zwrócił uwagę, że metody molekularne, w tym PCR są technicznie wymagające i nie nadają się do szybkich testów będąc bardzo podatnymi na błędy. Należy mieć sporą wprawę w stosowaniu testów PCR oraz sporą wiedzę w interpretacji ich wyników. Warto zwrócić uwagę, że reakcja PCR jest trudna do standaryzacji, gdyż wyniki zmieniają się w zależności od laboratorium, typu termocyklera (urządzenie do PCR) a także użytych odczynników, w tym pochodzenia polimerazy DNA. W Dartmouth pospiesznie wyciągnięto wnioski z testów PCR. Każda kaszląca osoba była poddawana testom, które często dawały wyniki fałszywie pozytywne i wykrywały pałeczkę krztuśca. Nikt nie zaprzątał sobie głowy potwierdzaniem wyniku za pomocą tradycyjnych metod. Szpitale w New Hampshire i Vermont okazały się bardziej podejrzliwe. Wyniki testu PCR starano się potwierdzić hodowlą bakterii. Okazało się, że we wszystkich podejrzanych przypadkach bakterie nie wyrosły. Nie było epidemii tylko zwykłe przeziębienie.

Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją jak ta opisana w 2007 r. w USA. Obserwujemy ślepą wiarę w testy PCR. Media, alarmującym tonem podają liczbę zakażeń wykrywanych każdego dnia. Tylko czy te zakażenia oznaczają chorobę? Czy jesteśmy pewni, że mamy do czynienia z koronawirusem? Żaden pojedynczy test nie może być uważany za dowód absolutny choroby, zwłaszcza test PCR. Z pewnością testy PCR nie mogą stanowić podstawy do ogłaszania epidemii, gdyż wówczas opierałaby się ona bardziej na wierze i strachu niż na naukowych podstawach.


>>>>>>>>>>>>>


Dla zainteresowanych, oryginalny artykuł w języku angielskim znaleziony w dziale ‘Health’ The New York Times’a


Jan. 22, 2007

Dr. Brooke Herndon, an internist at Dartmouth-Hitchcock Medical Center, could not stop coughing. For two weeks starting in mid-April last year, she coughed, seemingly nonstop, followed by another week when she coughed sporadically, annoying, she said, everyone who worked with her.

Before long, Dr. Kathryn Kirkland, an infectious disease specialist at Dartmouth, had a chilling thought: Could she be seeing the start of a whooping cough epidemic? By late April, other health care workers at the hospital were coughing, and severe, intractable coughing is a whooping cough hallmark. And if it was whooping cough, the epidemic had to be contained immediately because the disease could be deadly to babies in the hospital and could lead to pneumonia in the frail and vulnerable adult patients there.

It was the start of a bizarre episode at the medical center: the story of the epidemic that wasn’t.

For months, nearly everyone involved thought the medical center had had a huge whooping cough outbreak, with extensive ramifications. Nearly 1,000 health care workers at the hospital in Lebanon, N.H., were given a preliminary test and furloughed from work until their results were in; 142 people, including Dr. Herndon, were told they appeared to have the disease; and thousands were given antibiotics and a vaccine for protection. Hospital beds were taken out of commission, including some in intensive care.

Then, about eight months later, health care workers were dumbfounded to receive an e-mail message from the hospital administration informing them that the whole thing was a false alarm.

Not a single case of whooping cough was confirmed with the definitive test, growing the bacterium, Bordetella pertussis, in the laboratory. Instead, it appears the health care workers probably were afflicted with ordinary respiratory diseases like the common cold.

Now, as they look back on the episode, epidemiologists and infectious disease specialists say the problem was that they placed too much faith in a quick and highly sensitive molecular test that led them astray.

Infectious disease experts say such tests are coming into increasing use and may be the only way to get a quick answer in diagnosing diseases like whooping cough, Legionnaire’s, bird flu, tuberculosis and SARS, and deciding whether an epidemic is under way.

There are no national data on pseudo-epidemics caused by an overreliance on such molecular tests, said Dr. Trish M. Perl, an epidemiologist at Johns Hopkins and past president of the Society of Health Care Epidemiologists of America. But, she said, pseudo-epidemics happen all the time. The Dartmouth case may have been one the largest, but it was by no means an exception, she said.

There was a similar whooping cough scare at Children’s Hospital in Boston last fall that involved 36 adults and 2 children. Definitive tests, though, did not find pertussis.

“It’s a problem; we know it’s a problem,” Dr. Perl said. “My guess is that what happened at Dartmouth is going to become more common.”

Many of the new molecular tests are quick but technically demanding, and each laboratory may do them in its own way. These tests, called “home brews,” are not commercially available, and there are no good estimates of their error rates. But their very sensitivity makes false positives likely, and when hundreds or thousands of people are tested, as occurred at Dartmouth, false positives can make it seem like there is an epidemic.

“You’re in a little bit of no man’s land,” with the new molecular tests, said Dr. Mark Perkins, an infectious disease specialist and chief scientific officer at the Foundation for Innovative New Diagnostics, a nonprofit foundation supported by the Bill and Melinda Gates Foundation. “All bets are off on exact performance.”

Of course, that leads to the question of why rely on them at all. “At face value, obviously they shouldn’t be doing it,” Dr. Perl said. But, she said, often when answers are needed and an organism like the pertussis bacterium is finicky and hard to grow in a laboratory, “you don’t have great options.”

Waiting to see if the bacteria grow can take weeks, but the quick molecular test can be wrong. “It’s almost like you’re trying to pick the least of two evils,” Dr. Perl said.

At Dartmouth the decision was to use a test, P.C.R., for polymerase chain reaction. It is a molecular test that, until recently, was confined to molecular biology laboratories.

“That’s kind of what’s happening,” said Dr. Kathryn Edwards, an infectious disease specialist and professor of pediatrics at Vanderbilt University. “That’s the reality out there. We are trying to figure out how to use methods that have been the purview of bench scientists.”

The Dartmouth whooping cough story shows what can ensue.

To say the episode was disruptive was an understatement, said Dr. Elizabeth Talbot, deputy state epidemiologist for the New Hampshire Department of Health and Human Services.

“You cannot imagine,” Dr. Talbot said. “I had a feeling at the time that this gave us a shadow of a hint of what it might be like during a pandemic flu epidemic.”

Yet, epidemiologists say, one of the most troubling aspects of the pseudo-epidemic is that all the decisions seemed so sensible at the time.

Dr. Katrina Kretsinger, a medical epidemiologist at the federal Centers for Disease Control and Prevention, who worked on the case along with her colleague Dr. Manisha Patel, does not fault the Dartmouth doctors.

“The issue was not that they overreacted or did anything inappropriate at all,” Dr. Kretsinger said. Instead, it is that there is often is no way to decide early on whether an epidemic is under way.

Before the 1940s when a pertussis vaccine for children was introduced, whooping cough was a leading cause of death in young children. The vaccine led to an 80 percent drop in the disease’s incidence, but did not completely eliminate it. That is because the vaccine’s effectiveness wanes after about a decade, and although there is now a new vaccine for adolescents and adults, it is only starting to come into use. Whooping cough, Dr. Kretsinger said, is still a concern.

The disease got its name from its most salient feature: Patients may cough and cough and cough until they have to gasp for breath, making a sound like a whoop. The coughing can last so long that one of the common names for whooping cough was the 100-day cough, Dr. Talbot said.

But neither coughing long and hard nor even whooping is unique to pertussis infections, and many people with whooping cough have symptoms that like those of common cold: a runny nose or an ordinary cough.

“Almost everything about the clinical presentation of pertussis, especially early pertussis, is not very specific,” Dr. Kirkland said.

That was the first problem in deciding whether there was an epidemic at Dartmouth.

The second was with P.C.R., the quick test to diagnose the disease, Dr. Kretsinger said.

With pertussis, she said, “there are probably 100 different P.C.R. protocols and methods being used throughout the country,” and it is unclear how often any of them are accurate. “We have had a number of outbreaks where we believe that despite the presence of P.C.R.-positive results, the disease was not pertussis,” Dr. Kretsinger added.

At Dartmouth, when the first suspect pertussis cases emerged and the P.C.R. test showed pertussis, doctors believed it. The results seem completely consistent with the patients’ symptoms.

“That’s how the whole thing got started,” Dr. Kirkland said. Then the doctors decided to test people who did not have severe coughing.

“Because we had cases we thought were pertussis and because we had vulnerable patients at the hospital, we lowered our threshold,” she said. Anyone who had a cough got a P.C.R. test, and so did anyone with a runny nose who worked with high-risk patients like infants.

“That’s how we ended up with 134 suspect cases,” Dr. Kirkland said. And that, she added, was why 1,445 health care workers ended up taking antibiotics and 4,524 health care workers at the hospital, or 72 percent of all the health care workers there, were immunized against whooping cough in a matter of days.

“If we had stopped there, I think we all would have agreed that we had had an outbreak of pertussis and that we had controlled it,” Dr. Kirkland said.

But epidemiologists at the hospital and working for the States of New Hampshire and Vermont decided to take extra steps to confirm that what they were seeing really was pertussis.

The Dartmouth doctors sent samples from 27 patients they thought had pertussis to the state health departments and the Centers for Disease Control. There, scientists tried to grow the bacteria, a process that can take weeks. Finally, they had their answer: There was no pertussis in any of the samples.

“We thought, Well, that’s odd,” Dr. Kirkland said. “Maybe it’s the timing of the culturing, maybe it’s a transport problem. Why don’t we try serological testing? Certainly, after a pertussis infection, a person should develop antibodies to the bacteria.”

They could only get suitable blood samples from 39 patients — the others had gotten the vaccine which itself elicits pertussis antibodies. But when the Centers for Disease Control tested those 39 samples, its scientists reported that only one showed increases in antibody levels indicative of pertussis.

The disease center did additional tests too, including molecular tests to look for features of the pertussis bacteria. Its scientists also did additional P.C.R. tests on samples from 116 of the 134 people who were thought to have whooping cough. Only one P.C.R. was positive, but other tests did not show that that person was infected with pertussis bacteria. The disease center also interviewed patients in depth to see what their symptoms were and how they evolved.

“It was going on for months,” Dr. Kirkland said. But in the end, the conclusion was clear: There was no pertussis epidemic.

“We were all somewhat surprised,” Dr. Kirkland said, “and we were left in a very frustrating situation about what to do when the next outbreak comes.”

Dr. Cathy A. Petti, an infectious disease specialist at the University of Utah, said the story had one clear lesson.

“The big message is that every lab is vulnerable to having false positives,” Dr. Petti said. “No single test result is absolute and that is even more important with a test result based on P.C.R.”

As for Dr. Herndon, though, she now knows she is off the hook.

“I thought I might have caused the epidemic,” she said.

Correction: Jan. 29, 2007


LOS ANGELES
APOKALIPSA

Nadmorska promenada w dzielnicy Venice, przejęta obecnie w posiadanie przez bezdomnych*


Przez dziesiatki tysięcy lat na terenie, na którym przed 240 laty powstało Los Angeles, bulgotały asfaltowe jeziorka, pochłaniające w swoich odmętach nieostrożne mamuty, wymarłe dziś odmiany wilków, leniwce gigantyczne, tygrysy szablozębne, bizony, a w końcu też i ludzi. Minęły tysiąclecia i w pobliżu powstało El Pueblo de Nuestra Señora la Reina de los Ángeles – Miasto Naszej Pani Królowej Aniołów. Rozrastając się, wokół asfaltowych basenów, stawało się synonimem nieograniconych możliwości człowieka, bogactwa, dobrobytu i spełniania marzeń w hollywoodzkiej „fabryce snów”. Sny mają wszakże piekielną cechę, mianowicie urywają się, chcemy czy nie chcemy. Wczorajsze, niedzielne wydanie Daily Mail.com, zdaje się właśnie zapowiadać koniec snu. My, żyjący w Mieście Naszej Pani Królowej Aniołów, od dłuższego już czasu śnimy coraz niespokojniej, ale gdy na drugim końcu świata dostrzegają jak bierność oraz nędza decyzyjna gospodarzy miasta i stanu pochłaniają znowu wszystko w błotną kipiel, to może jednak czas uciekać, tak jak ci, o których artykuł opowiada. 



Caroline Graham w Daily Mail.com z 16 sierpnia, 2020 roku
Tłumaczenie: Krzysztof Onzol

Bogaci i sławni uciekają tłumnie, gdy liberalna polityka i koronawirus
zamieniają Miasto Snów w szambo nękane przez ćpunów i brutalnych przestępców.



Gold's Gym stał się synonimem Hollywood Dream.

Położony zaledwie kilkaset metrów od oceanu, w skąpanej w słońcu Venice Beach w Los Angeles, Gold’s Gym był tłem dla Pumping Iron, filmu dokumentalnego z 1977 roku, w którym młody, nieznany austriacki kulturysta, Arnold Schwarzenegger, przygotowywał się do konkursu Mr. Universe.
Film zmienił go w natychmiastową sensację. Później stał się światową supergwiazdą, poślubił kobietę z klanu Kennedych i został gubernatorem Kalifornii .
Jednak dziś Gold's Gym znajduje się pośród post-apokaliptycznych scen, które pochłonęły większość Los Angeles, zmieniając Miasto Marzeń w miejski koszmar, taki przed którym ludzie uciekają tłumnie.

Ćpuny i bezdomni, z których wielu jest wyraźnie chorych psychicznie, chodzą po wysadzanych palmami ulicach jak zombie - wszystko to zaledwie trzy przecznice od wartych wiele milionów dolarów domów z widokiem na Pacyfik.  Skradzione rowery piętrzą się na chodnikach zaśmieconych połamanymi strzykawkami. Biuletyny telewizyjne są pełne horrorów z całego miasta; kobiet atakowanych podczas porannego joggingu lub mieszkańców wracających z pracy i zastających nieznajomych wypróżniających się na trawniku przed ich domem.

Dziś Los Angeles to miasto na krawędzi. Na każdej podmiejskiej ulicy widnieją napisy „na sprzedaż”, ponieważ klasy średnie, zwłaszcza te z dziećmi, wyprowadzają się w bezpieczniejsze przedmieścia, a wielu decyduje się całkowicie opuścić Los Angeles.

Urodzony w Wielkiej Brytanii Danny O'Brien prowadzi firmę przeprowadzkową Watford Moving & Storage. „Mamy masowy exodus z Hollywood” - mówi. „I ma to wiele wspólnego z polityką”. Jego biznes kwitnie. „Sierpień już ustanowił rekordy dochodów, a jesteśmy dopiero w połowie miesiąca” - dodaje. „Ludzie wyprowadzają się tłumnie. W zeszłym tygodniu przeniosłem wybitną osobę związana z przemysłem muzycznym z rezydencji za 6,5 miliona dolarów na słynnym Sunset Boulevard (Bulwar Zachodzącego Słońca) do Nashville w stanie Tennessee. 58-letni O'Brien, który przeprowadził się do Los Angeles z Londynu 34 lata temu, również planuje przeprowadzić się do Tennessee. „Liberalna polityka zniszczyła to miasto” - mówi. „Obozy bezdomnych są legalne i policja nie może nic zrobić. Uciekają biali, zamożni ludzie z klasy średniej. Ludzie nie czują się już bezpieczni.

Ponieważ studia filmowe wciąż są zamknięte z powodu pandemii koronawirusa, a firmy dopiero zaczynają usuwać zabezpieczenia z grubej dykty, chroniące okna i drzwi, umieszczone tam w wyniku zamieszek po śmierci George'a Floyda podczas aresztowania go przez funkcjonariuszy policji w Minneapolis, Los Angeles jest teraz owładnięte ucieczką białych z miasta.

Lou Ferrigno zaprzyjaźnił się ze Schwarzeneggerem, kiedy obaj pracowali w Gold's Gym. Chociaż może nie ma tak popularnego nazwiska jak Arnold, Ferrigno zagrał w serialu telewizyjnym The Incredible Hulk i stał się jednym z najbogatszych kulturystów na świecie, z fortuną w wysokości 12 milionów dolarów.  Prezydent Donald Trump powołał go w 2018 roku do swojej rady ds. sprawności fizycznej, sportu i odżywiania. Ale Ferrigno, pomimo wszystkich swoich znakomitych koneksji, ma już dość tego, co określa jako „dramatyczny upadek” Los Angeles. On i jego żona, Carla, niedawno sprzedali swój dom za 3,5 milionów dolarów w Santa Monica i przeprowadzili się do posiadłości o powierzchni 660 m kwadratowych, dwie godziny na północ od LA. Carla mówi: „Pewnego ranka około siódmej rano otworzyłam zasłony w naszym pięknym domu w Santa Monica, a z podjazdu do garażu gapiło się na mnie trzech gangusów z tatuażami na twarzach. Nazywali mnie kociakiem i byli wulgarni. Dałam znak, że mam zamiar zadzwonić na policję, a oni po prostu śmiali się, wachlując językami i wymachując bronią. Jej mąż dodał: „Po 40 wspaniałych latach wystawiliśmy dom na sprzedaż i przeprowadziliśmy się na północ. Czujemy się szczęśliwi, że nam się udało. Teraz jesteśmy w cudownym miejscu i jesteśmy bardzo szczęśliwi ”.

Renee Taylor, nominowana do Oscara scenarzystka i aktorka, która pojawiła się w popularnym serialu telewizyjnym The Nanny, niedawno sprzedała swój dom w Beverly Hills po pół wieku i przeniosła się na Wschodnie Wybrzeże. „Jest mi tak smutno z powodu moich przyjaciół pozostawionych w Beverly Hills, którzy muszą cierpieć z powodu grabieży i zamieszek” - mówi. - wyjechałam w samą porę.

Wirus tylko pogorszył sprawę. W miejscu niektórych z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych znajdują się teraz obozowiska bezdomnych. Fragmenty Bulwaru Hollywood - oznaczone błyszczącymi gwiazdami tych, którzy spełnili swoje marzenie o sławie i fortunie - przypominają raczej slumsy Trzeciego Świata niż serce drugiego co do wielkości miasta Ameryki.

W okolicach słynnego Chińskiego Teatru, gdzie Marilyn Monroe i inne ikony ekranu są uwiecznione w odciskach ich dłoni w betonie, pozujący do zdjęć z turystami jako sobowtóry Michaela Jacksona i Supermana, zostali zastąpieni traz przez włóczęgów żebrzących o grosz. Dla odmiany turyści robią więc zdjęcia wielkiego logo Black Lives Matter namalowanego na środku ulicy.  Parkingi przy plaży w Santa Monica - popularnym turystycznie miejscu dla turystów z Wielkiej Brytanii - są pełne rozklekotanych kamperów, z których w każdym mieszka kilka osób. Władze umieściły nawet przenośne toalety na ulicach, aby spróbować powstrzymać bezdomnych przed załatwianiem się na prywatnych posesjach. Okolica Westwood w Los Angeles, w której znajdują się jedne z najbardziej ekskluzywnych bloków mieszkalnych w mieście, została przemianowana przez mieszkańców przerażonych rosnącą przestępczością na „West Hood” (Westwood ze staroangielskiego oznaczający Zachodni Las albo Las na Zachód od Wsi, obecnie przechrzczony został na West Hood, czyli Zachodni Oprych albo Zakapior) – wyjaśnienie moje).

Weteran publicysta Ed Lozzi mówi: „Miasto zmieniało się, zanim koronawirus rzucił nas na kolana. Problem bezdomnych narasta od lat, zaostrzony przez marnych polityków podejmujących złe decyzje. 
„Hollywood zawsze było wysoce pobudzone (jakby na haju – moje wyjaśnienie), więc politycy nie zrobili nic, by ludzie nie spali na ulicach. To nie jest nielegalne, a pogoda jest ładna, więc przybywają tam. „Brakuje mieszkań, opieka psychiatryczna jest nieodpowiednia. Dodajmy Covid-19 i mamy idealny sztorm. (super problem – wyjaśnienie moje)  „Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do LA 40 lat temu, miasto pachniało kwiatami pomarańczy. Teraz ulice śmierdzą moczem. W Westwood jest piękny park, ale nie możesz tam pójść, bowiem ludzie leżą na ziemi, a ty nadepniesz na dywan z igieł.

„Ucieczka białych jest autentyczna. Elity i klasa średnia odchodzą. Ludzie ponoszą straty na sprzedaży swoich domów, aby się wydostać ”. Podział na bogatych i biednych nigdy nie był bardziej rażący. Zaledwie kilka metrów od Gold's Gym znajduje się rozległa siedziba giganta internetowego w Los Angeles. Parking mieści się w budynku zaprojektowanym przez architekta Franka Gehry'ego, tak aby wyglądał jak gigantyczna lornetka. Ochroniarze krążą po okolicy, by garstka pracowników wracających po „odmrożeniu” biznesu mogła spokojnie wjechać do kompleksu swoimi Teslami, Porschami i Range Roverami.


Robert, pracownik organizacji charytatywnej, (odmówił podania swojego nazwiska) obsługuje dwie przenośne toalety naprzeciwko siedziby Google. Niedawno został zwolniony z więzienia, a ta podrzędna praca jest jedyną, jaką może dostać. Mówi, że dwie osoby przedawkowały w toaletach w ciągu ostatnich dwóch tygodni. „Mam strzykawki z Naloksonem (znane pod nazwą Narcan), które przywracają ich do życia po przedawkowaniu opioidów. Od początku sierpnia dwukrotnie musiałem ich używać. „Sytuacja jest okropna. Nie dziwie się tym, których stać na opuszczenie miasta. Około 66 000 osób sypia teraz na ulicy lub w trudnych warunkach każdej nocy w LA - to o 12,5 procent więcej niż w zeszłym roku. „Nie ma już nadziei” - kontynuuje. „Bogaci stają się coraz bogatsi, a dla tych ze Skid Row (część centrum LA z największą ilością bezdomnych) nie ma nic. Trump nie zrobił nic, aby pomóc biednym. Dba o to, by jego bogaci przyjaciele zarabiali więcej pieniędzy. Gdybym miał pieniądze, też bym stąd uciekł.

Pandemia sprawiła, że wielu w Hollywood zdało sobie sprawę, że nie muszą mieszkać w Los Angeles - ani gdziekolwiek w jego pobliżu - aby dalej pracować.  Craig Dorfman, menedżer talentów, przeniósł się do północnej części stanu Nowy Jork. „Wiele osób w branży ponownie dokonuje oceny swojego życia i mówi: „ Wiesz, nigdy tak naprawdę nie kochałem LA. Gdzie chciałbym mieszkać? Ponieważ mogę robić to co chcę z dowolnego miejsca, to gdziekolwiek'' - mówi Dorfman.

Stylistka mody Leah Forester i jej mąż, producent filmowy Bill Johnson, wynajęli swój dom i przeprowadzili się z dwójką dzieci do meksykańskiego nadmorskiego miasteczka Careyes. „Chcieliśmy znaleźć się w najbardziej zdrowym, dającym oparcie i najspokojniejszym środowisku, w jakim można zamieszkać, aby mieć poczucie kontroli nad naszym najbliższym otoczeniem i przeznaczeniem” - mówi Forester.

Komik Joe Rogan, który zarabia 30 milionów dolarów rocznie na swoim imiennym podkastingu, wyjechał z Los Angeles do Teksasu i mówi: "Kiedy patrzysz na ruch uliczny, kiedy patrzysz na rozpacz ekonomiczną, kiedy patrzysz na problem bezdomności, który wzrósł radykalnie… to myślę, że jest tu po prostu zbyt wielu ludzi. - Myślę, że jest to sytuacja nie do opanowania. Nie sądzę, żeby było to wykonalne."

Jak na ironię, enklawa celebrytów z Malibu, - okolicy takich czołowych członków „wokerati”** jak Leonardo DiCaprio - rozprawiła się z bezdomnymi, wprowadzając lokalne przepisy, które uniemożliwiają ludziom parkowanie samochodów kempingowych na noc na plaży. „Przenieśli problem bezdomnych do innych części miasta, takich jak Westwood i Venice” - mówi publicysta Ed Lozzi. „To klasyczny przypadek typu „tylko nie na moim podwórku”. W międzyczasie niektóre z największych gwiazd Tinseltown opracowują plany awaryjne, gdyby sytuacja się pogorszyła. Tom Hanks i Rita Wilson niedawno przyjęli greckie obywatelstwo i powiedzieli znajomym, że zamierzają spędzać więcej czasu w Europie.

Producentka Dana Brunetti, partnerka biznesowa skompromitowanego aktora Kevina Spaceya i producentka filmu Fifty Shades of Grey, uzyskała obywatelstwo włoskie, ponieważ Włochy są częścią UE – i mówi: „daje mi to wiele opcji, jeśli gówno trafi w wentylator ”.  Nicole Kidman i jej mąż Keith Urban mają domy w LA, Nashville i jej rodzinnej Australii. Według jednego ze źródeł : „Spędzają dużo czasu w Nashville. Tam mogą zapewnić swoim dzieciom bardziej normalne wychowanie. Rozmawiali już o pozbyciu się domu w Los Angeles."

Kiedy w zeszłym tygodniu nadeszła wiadomość, że książę Harry i Meghan zdecydowali się zamieszkać dwie godziny na północ od Los Angeles, w ekskluzywnym Montecito, nikogo to nie zaszokowało. Jeden z nominowanych do Oscara pisarzy, wyprowadzając się z rezydencji Tylera Perry'ego, gdzie mieszkał powiedział mi: „Widzieliśmy wystarczająco dużo LA, żeby nie chcieć wychowywać syna w takim miejscu. Los Angeles zawsze przyciągało pięknych i utalentowanych ludzi z całego świata, którzy przyjeżdżają tu w poszukiwaniu sławy lub pieniędzy, lub obu. „Teraz ulice wyglądają jak Haiti po trzęsieniu ziemi. Jest brudno, niebezpiecznie, a praca wyschła. Nawet gdy studia filmowe zaczną się otwierać, ludzie będą wybierać pracę w innych miejscach ”.

Ostatnim znanym nazwiskiem człowieka, który opuścił Hollywood, jest miliarder Elon Musk, ulubieniec showbiznesu. Aktor Robert Downey Jr powiedział, że to Musk zainspirował jego rolę Tony'ego Starka, ekscentrycznego miliardera wynalazcy w filmach Iron Man.

Musk niedawno sprzedał swój kompleks czterech domów w Bel Air za łączną sumę 62 milionów dolarów i podobno rozważa przeprowadzkę do Teksasu, gdzie buduje nową fabrykę Tesli o wartości miliarda dolarów.

„Kiedy prawdziwy Iron Man wyprowadza się z Hollywood, wiesz, że to już koniec” - mówi moje źródło w jednym z większych studiów.


___________________________________________________
*  - wszystkie zdjęcia pochodzą z cytowanego artykułu
** - wokerati: dziwny termin, ewoluujący przez ostatnie lata i z mediów społecznościowych oraz kręgów lewicowych aktywistów społecznych, przenoszony coraz częściej do głównego nurtu informacji medialnej. Zasadniczo oznacza kogoś "obudzonego", pobudzonego" w sensie „zdrowej paranoi, zwłaszcza dotyczącej kwestii sprawiedliwości rasowej i politycznej”











  NA POCZĄTKU BYŁA Foto - Krzysztof Onzol Biblijna Księga Rodzaju opowiada o powstaniu naszego świata. Wedle źródła, Ziemia w swoich początk...