WINNY PRZEKRĘT

WINNY  PRZEKRĘT




W maju było o skrzypcach, w lipcu jest o winie.
Wino i skrzypce wydają się mieć niewiele wspólnego ze sobą, z wyjątkiem tego, że klasyczne przykłady obu tych wyrobów mają reputację stawania się lepszymi w miarę upływu czasu. Kolekcjonerzy chętnie płacą tysiące dolarów za butelkę wiekowego Pétrusa lub Romanée-Conti, a za skrzypce wykonane przez Antonio Stradivariusa lub Bartolomeo Giuseppe Guarneriego, wręcz miliony, napisał na swoim blogu Harvey Steiman. Cóż, najwyraźniej nie czytał artykułu Anety Skarżynski, jaki przedłożyłem moim czytelnikom dwa miesiące temu. Kto nie zagłębił się jeszcze w historię genialnych polskich lutników, niech czyni to czym prędzej i wraca tutaj żeby przekonać się, iż wino i skrzypce kojarzy ze sobą nie tylko ich eleganckie starzenie się, bowiem jak łatwo się przekonać, oba są częstym przedmiotem szarej strefy biznesu, znanego jako „przekręt”.



Tekst  ten  jest  moim  tłumaczniem artykułu  Patricka Radden Keefe  „The Jefferson Bottles”,  opublikowanego  przed  11 laty  we  wrześniowym  numerze  magazynu   ‘The New Yorker’.  Zdjęcie  pod  tytułem  artykułu  pochodzi  z  tej  samej publikacji.


BUTELKI  JEFFERSONA


Najdroższa butelka wina kiedykolwiek sprzedana na aukcji, została wystawiona na licytację przez dom aukcyjny Christie's w Londynie 5 grudnia 1985 roku. Butelka wykonana była z dmuchanego ciemnozielonego szkła i zamknięta guzkowatą pieczęcią z grubego czarnego wosku. Nie miała żadnej etykiety, ale wyryty w szkle cienkim pismem był rok 1787, słowo "Lafitte" i litery "Th.J."

Butelka pochodziła z kolekcji win, która podobno została odkryta w zamurowajej piwnicy w starym budynku w Paryżu. Wina nosiły nazwy najlepszych winnic - obok Lafitte (obecnie pisane "Lafite"), były butelki z Châteaux d'Yquem, Mouton i Margaux – wszystkie z inicjałami "Th.J." Według katalogu wszystko wskazywało na to, że wino należało do Thomasa Jeffersona, i że butelkę wystawioną na aukcji można "z dużą pewnością uznać za jeden z największych rarytasów na świecie". Poziom wina w butelce był "wyjątkowo wysoki" jak na tak starą butelkę - tylko pół cala pod korkiem - i kolor "niezwykle głęboki jak na swój wiek". Wartość wina została określona jako "nie do oszacowania".

Przed licytacją, Michael Broadbent, szef działu winniarskiego Christie’s, skonsultował się z ekspertami do spraw szkła domu aukcyjnego, którzy potwierdzili, że zarówno butelka, jak i grawerunek były zgodne z osiemnastowiecznym stylem francuskim. Jefferson był ministrem pełnomocnym we Francji od 1785 r. do wybuchu rewolucji francuskiej i rozkochał się we francuskim winie. Po powrocie do Ameryki kontynuował zamawianie dużych ilości Bordeaux dla siebie i dla Jerzego Waszyngtona. W jednym ze swoich listów z 1790 roku zażądał żeby przesyłki były oznaczone odpowiednio ich inicjałami. Podczas swojej pierwszej kadencji, prezydent Jefferson wydał siedem tysięcy pięćset dolarów - około stu dwudziestu tysięcy dolarów w dzisiejszej walucie na wino i jest on powszechnie uważany za pierwszego wielkiego konesera wina w Ameryce. (Być może był też pierwszym wielkim nudziarzem winym w Ameryce. John Quincy Adams zanotował w swoim dzienniku po zjedzeniu posiłku z Jeffersonem w 1807 roku: "Jak zwykle, rozprawa o winach; niezbyt pouczająca.").

Oprócz zbadania odpowiedniego materiału historycznego, Broadbent pobrał próbki dwóch innych butelek z kolekcji. Niektóre dziewiętnastowieczne roczniki nadal smakują wyśmienicie, pod warunkiem, że zostały odpowiednio przechowywane. Ale wino z XVIII wieku jest niezwykle rzadkie i nie było jasne, czy butelki oznaczone Th. J. zachowałyby się w dobrym stanie. Broadbent to mistrz winiarski, będący profesjonalną wyrocznią dla piszących o wine, dealerów i sommelierów, jako rezultat ogromnego doświadczenia w ocenaniu klasowych win i wydawania kategorycznych osądów. O winie 1784 Th. J. Yquem powiedział: "idealne pod każdym względem: koloru, bukietu, i smaku".

O wpół do dwunastej tego grudniowego popołudnia Broadbent otworzył licytację od dziesięciu tysięcy funtów. Niecałe dwie minuty później jego młotek stuknał. Zwycięski licytantem był Christopher Forbes, syn Malcolma Forbesa i wiceprezes magazynu Forbes. Ostateczna cena wyniosłą sto pięć tysięcy funtów - około stu pięćdziesięciu siedmiu tysięcy dolarów. "To jest zabawniejsze niż okulary operowe, które Lincoln trzymał, kiedy go zastrzelono" - oznajmił Forbes, dodając: "I my je mamy też". Po aukcji inni poważni kolekcjonerzy zaczęli poszukiwać butelek Jeffersona. Wydawca Wine Spectator kupił właśnie butelkę przez dom aukcyjny Christie's. Tajemniczy biznesmen z Bliskiego Wschodu kupił następną. Pod koniec 1988 roku amerykański potentat finansowy, Bill Koch, nabył cztery butelki. Syn Freda Kocha, założyciela Koch Industries, mieszkał w Dover w stanie Massachusetts i prowadził własną, bardzo dochodową firmę energetyczną, Oxbow Corporation. Koch kupił od Chicago Wine Company butelkę Branne Mouton z 1787 w listopadzie 1988 roku. W następnym miesiącu kupił 1784 Branne Mouton oraz 1784 i 1787 Lafitte od Farr Vintners, brytyjskiego sieci sprzedaży win.. W sumie Koch wydał pół miliona dolarów na butelki. Zainstalował je w swojej obeszernej, klimatyzowanej piwnicy z winami i w ciągu następnych piętnastu lat sporadycznie zabierał je, żeby pochwalić się nimi znajomym.

Kolekcja dzieł sztuki i antyków Kocha jest warta kilkaset milionów dolarów. W 2005 r. Boston Museum of Fine Arts przygotowało wystawę wielu dzieł bedących w jego posiadaniu. Personel Kocha zaczął również tropić pochodzenie czterech butelek Jeffersona i odkrył, że oprócz uwierzytelnienia przez Broadbenta butelki Forbesa, nie mieli oni nic więcej w aktach na temat win. Szukając potwierdzenia historycznego, zwrócili się do Fundacji Thomasa Jeffersona w Monticello, w Charlottesville w Wirginii. Kilka dni później zadzwoniła kuratorka z Monticello, Susan Stein. "Nie wierzymy, że te butelki kiedykolwiek należały do ​​Thomasa Jeffersona" - powiedziała.

Koch mieszka ze swoją trzecią żoną, Bridget Rooney i sześciorgiem dzieci, z tego i poprzednich małżeństw, w Palm Beach w domu zbudowanym w stylu anglo-karaibskim o powierzchni niemal trzech i pół tysiąca metrów kwadratowych. Kiedy niedawno odwiedziłem go, trawnik od frontu zastałem rozkopany, aby rozbudować piwnicę. Koch wyjaśnił, że potrzebuje więcej miejsca do przechowywania kolekcjonowanych rzeczy. "Jestem trochę kompulsywnym kolekcjonerem," powiedział. Przechadzaliśmy się obok obrazu Modiglianiego "Akt leżący" z 1917 roku i pracy z niebieskiego okresu Picassa "Night Club Singer", oraz dzieł Renoira, Rodina, Degasa, Chagalla, Cézanne'a, Moneta, Miró, Dali, Légera i Botero. Kamery systemu bezpieczeństwa, zamknięte w małych kulkach z czarnego szkła, wystawały z sufitu.

„Mój ojciec był swojego radzaju kolekcjonerem”, powiedział Koch. „Myślę, że mam to po nim. Miał niewielką kolekcję sztuki impresjonistów. Zbierał strzelby. Potem nabywała rancza”. Usiedliśmy w „pokoju kowbojskim” Kocha, w otoczeniu obrazów Charlesa Mariona Russella, brązów Frederica Remingona, przedsawiających mężczyzn na koniach, oraz pośród antycznych kowbojskich kapeluszy, noży Bowie i kilkudziesięciu pistoletów, prezentowanych w szklanych gablotach: były tam, pistolet Jessego Jamesa, broń zabójcy Jessego Jamesa, pistolet Siedzącego Byka (Sitting Bulla), a także karabin generała Custera.

Koch ma sześćdziesiąt siedem lat, jest szczupły i wysoki, ma potargane białe włosy, okrągłe okulary i piskliwy chłopięcy śmiech. W M.I.T., gdzie uzyskał stopień licencjacki i doktorat z inżynierii chemicznej, nabawił się zapalenia wątroby i nie mógł już dłużej tolerować wysokoprocentowego alkoholu. Ale mógł pić wino. W restauracjach zamawiał najdroższe wina z listy i odkrył takie, które polubił. Ostatecznie zaczął kupować wino na aukcji: grand cru Bordeaux, takie jak Lafite i Latour, oraz słynne burgundzkie wina z regionu Romanée-Conti. "Kiedy oszalałem, to sprzedałem swoje akcje w Koch Industries", powiedział. Miało to miejsce w roku 1983 - zarobił na sprzedaży pięćset pięćdziesiąt milionów dolarów. W tym momencie zdecydował, że zbuduje światowej klasy kolekcję win. Kiedy zapytałem dlaczego, spojrzał na mnie, jakbym nie zrozumiał tego, co oczywiste. "Ponieważ jest to najlepiej smakująca forma alkoholu na świecie", powiedział. "Dlatego."

Koch może być tak samo kompulsywny w odsniesieniu do kolekcjonerstwa jak i składania pozwów. Prowadził dwudziestoletnią batalię prawną przeciwko dwóm swoim braciom związanym z rodzinnym biznesem. (Sprawa została rozstrzygnięta w 2001 r.) Pozwał stan Massachusetts za nieprawidłowo opodatkowaną transakcję giełdową i wygrał ulgę finansową w wysokości czterdziestu sześciu milionów dolarów. Kiedy dawna dziewczyna, którą zainstalował w hotelu Four Seasons w Bostonie, odmówiła wyjazdu, Koch pozwał ją w sądzie mieszkaniowym i kazał ją wyeksmitować. Mówi o "rzuceniu wezwania do sądu" przeciwko ludziom, tak jak gdyby rzucał granatem.
Gdy Koch kupował cztery butelki Th.J. Bordeaux, o oszustwie związanym z dobrnym winem prawie nie słyszano, i jedyną gwarancją, której wymagał, było to, żeby jego butelki pochodziły z tej samej kolekcji, która została uwierzytelniona przez Broadbenta. Był zły, gdy dowiedział się, że historycy z Monticello uznali jego butelki za fałszywe. "Kupiłem tyle dzieł sztuki, tyle broni, tyle innych rzeczy, że jeśli ktoś chce mnie oszukać, chcę, żeby ten sukinsyn za to zapłacił", powiedział mi stając się zaczerwieniony z podniecenia. – „A jednocześnie” - dodał z uśmiechem – „to zabawna historyjka kryminalna.”

Niezwykły wzrost cen rzadkich win, z których najbardziej zwracają uwagę butelki Jeffersona, doprowadził w ostatnich latach do eksplozji falsyfikatów w handlu winem. W 2000 r. władze włoskie skonfiskowały dwadzieścia tysięcy butelek fałszywej Sassicaii, poszukiwanego toskańskiego czerwonego wina. Chińscy fałszerze zaczęli sprzedawać fałszywego Lafite. Na rynku pojawiły się tak zwane wina "trofeum" – najlepsze roczniki Bordeaux z całego stulecia, które trudno było znaleźć na aukcjach już w latach 70. i 80. XX wieku. Serena Sutcliffe, szefowa międzynarodowego wydziału winiarskiego Sotheby, żartuje, że w 1995 roku, w pięćdziesiątą rocznicę wypuszczenia na rynek Château Mouton Rothschild rocznik 1945, spożyte zostało więcej butelek tego wina niż kiedykolwiek go wyprodukowano. Problem ten jest szczególnie dotkliwy w Stanach Zjednoczonych i w Azji, powiedziała Sutcliffe, gdzie bogaci entuzjaści budują duże zbiory bardzo szybko. "Możesz udać się do liczączych się piwnic i zobaczyć podróbki warte milion dolarów w kolekcji win wartej pięć czy sześć milionów dolarów" - powiedziała.

Ustalenie, kto faktycznie wprowadza do obiegu określoną butelkę wina, może być trudne ponieważ znaczna część działalności związanej z klasowym winem prowadzona jest w strefie "czarnego rynku", pomiędzy kupującymi i wtórnymi sprzedawcami z pominięciem winiarni, z której butelka pochodzi. Koch wysłał zatem emisariuszy do Chicago Wine Company i do Farr Vintners i dowiedział się, że wszystkie cztery butelki pochodziły od ekstrawaganckiego niemieckiego kolekcjonera wina o nazwisku Hardy Rodenstock, tego samego, który dostarczył butelkę na aukcję domu Christie's.

Rodenstock były wydawca muzyki rockowej i pop, oraz menadżerem imprez muzycznych w Niemczech w latach siedemdziesiątych. Utrzymywał rezydencje w Monachium, Bordeaux i Monte Carlo, a ponadto chodziły pogłoski, że należał do zamożnej rodziny Rodenstock, która produkowała wysokiej klasy okulary. O sobie mawiał, że zaczynał jako profesor i dawał do zrozumienia, że ​​zarobił fortunę na giełdzie.

Hardy Rodenstock zainteresował się winem w latach siedemdziesiątych i rozwinął pasję do słodkiego białego wina z Château d'Yquem. Szczególnie uwielbiał wina, pochodzące sprzed epidemii mszycy (filoksera winic) w końcu XIX wieku, kiedy to owady tego szkodnika winorośli zdziesiątkowały europejskie winnice, zmuszając hodowców do wymiany zniszczonych krzewów winorośli na odporne na filokserę szczepy z Ameryki Północnej. "W winach z Yquem sprzed epidemii filokserą znajdziesz więcej smaków, więcej karmelu, więcej orginalności, więcej potencji, więcej szlachetności" - powiedział kiedyś ankieterowi. Chwalił się w piśmie Wine Spectator, że smakował więcej roczników starego Yquem niż właściciel Château - i właściciel zgodził się.

Począwszy od 1980 r., Rodenstock rozpoczął organizowanie wystawnych, corocznych degustacji wina, trwających cały weekend spotkań z udziałem krytyków winiarskich, sprzedawców detalicznych i różnych niemieckich dygnitarzy i celebrytów. Otwierał wiele starych i rzadkich win, wszystkie oferowane na jego własny koszt, i podawał je w specjalnie wykonanych kieliszkach "Rodenstock", które dostarczył jego przyjaciel, producent szklanych wyrobów, Georg Riedel. Nienagannie ubrany, w stylowych okularach ‘Rodenstock’ i koszuli ze sztywnymi białymi kołnierzykami, żartował z gośćmi, wykrzykując nad szczególnie pyszną butelką: "Ja, unglaublich! Sto punktów! Był niezwykle punktualny i nie wpuszczał spóźnionych gości, a podczas serwowania starszych win żądał aby nie wpluwać wina, co sprawiło, że niektórzy goście, zaniepokojeni liczbą butelek, które będą testować, ukrywali spluwaczki na kolanach. "Nie wypluwasz historii" - upomniał ich Rodenstock. "Pijesz ją".

Rodenstock nie ukrywał, że znalazł butelki Jeffersona. Wręcz przeciwnie, sprzedaż Forbesowi za rekordową cenę uczyniła go celebrytą w świecie winiarskim. Wyjaśnił później, że wiosną 1985 r. odebrał telefon o interesującym odkryciu w Paryżu, gdzie ktoś natknął się na zakurzone stare butelki, z których każda opatrzona byłą literami "Th.J." Rodenstock odmówił ujawnienia, kto sprzedał mu butelki, ale najwyraźniej sprzedawca nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia inicjałów. "To było jak loteria" - powiedział Rodenstock o tym doświadczeniu. "Po prostu udało mi się." Nie chciał powiedzieć, ile było tam butelek - w niektórych relacjach było to "około tuzina", w innych, aż trzydzieści. Nie chciał też ujawnić adresu w Paryżu, gdzie te butelki zostały znalezione.

Butelki Jeffersona były pierwszymi z serii zaskakujących znalezisk. Rodenstock stał się znany jako nieustraszony łowca najrzadszych win. Jeden z zaprzyjaźnionych z nim w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kolekcjonerów, powiedział mi, że w 1989 roku Rodenstock zorganizował poziomą degustację win z 1929 z wielu różnych Château. Jedym z win, których nie mógł znaleźć, było Château Ausone rocznik 1929. Kilka dni przed degustacją odebrał telefon od Rodenstocka. "Jestem w Szkocji" - ogłosił Rodenstock. "Znalazłem butelkę Ausone" 29! "Rodenstock wybrał się do Wenezueli, gdzie według doniesień prasowych, znalazł sto skrzynek Bordeaux, natomiast w Rosji odkrył "utraconą kryjówkę cara" z dziewiętnastowiecznym winem. W hotelu Königshof w Monachium w 1998 r. zorganizował pionową degustację Yquem liczącą sto dwadzieścia pięć lat, w tym zestawie były dwie butelki z kolekcji Jeffersona. "O dziwo, nie smakowały, jakby były już poza okresem swojej świetności ani nie wydawały się utlenione" zauważył korespondent Wine Spectator. "Rocznik 1784 smakował jakby był kilkadziesiąt lat młodszy".

Niektórzy przedstawiciele prasy winiarskiej unikali tych wydarzeń. Krytyk Robert Parker uczestniczył tylko w jednej degustacji; powiedział mi, że ekstrawagancja tego wydarzenia nie była dla niego odpychająca. Ocena wyboru win byłaby mało przydatna dla większości jego czytelników, powiedział, bowiem i tak nie mogliby łatwo znaleźć, a przede wszystkim pozwolić sobie na takie wina. Ponadto zasada niewypluwania, w połączeniu z tendencją Rodenstocka do zachowywania najbardziej ekscytujących ofert do końca degustacji, mogłaby poważnie zaszkodzić obiektywnej ocenie klasy win. "Zawsze wydawał się serwować znakomitości po tym, jak zostałeś już dobrze zaprawiony" - powiedział Parker o jedynyej degustacji, w której uczestniczył w Monachium w 1995 roku. "Ludzie stawali się naprani."

Mimo to Parker był zdumiony niektórymi winami Rodenstocka. "Nie z tego świata!" napisał o wielkoformatowym magnum Pétrusa z 1921 roku, który zaserwował Rodenstock. "To nisłychane, niewiarygodnie skoncentrowane wino mogło zostać łatwo pomylone z rocznikami 1950 lub 1947 r." W swoim czasopiśmie "The Wine Advocate" Parker uznał tę trzydaniową degustację wina „za wydarzenie mojego życia”. "Szybko zrozumiałem" - napisał , "że kiedy Hardy Rodenstock mówił o roczniku 59 lub 47, to musiałem upewnić się, czy dotyczyło to dziewiętnastego, czy dwudziestego wieku!"

Michael Broadbent regularnie uczestniczył w imprezach Rodenstocka. W swojej książce "Antyczne wina: pięćdziesiąt lat degustacji win z trzech wieków", Broadbent przyznaje, że dzięki "ogromnej hojności" Rodenstocka był on w stanie popróbować wielu najrzadszych win. Znaczna część sekcji dotyczącej win XVIII-wiecznych w jego książce, składa się z notatek poczynionych w czasie degustacji u Rodenstocka.

Bill Koch nigdy nie był zaproszony na którąkolwiek z tych degustacji, ale słyszał o Rodenstocku i obaj spotkali się przy jednej okazji, mianowicie w 2000 roku, kiedy dom aukcyjny Christie’s przeprowadził degustację win Latour w swoich biurach w Nowym Jorku. Według Kocha, Rodenstock przybył późno,a le Koch podszedł do niego. "Cześć, jestem Bill Koch", powiedział. "Kupiłem od ciebie trochę wina".

Rodenstock uścisnął dłoń Kocha. Wyglądał nieswojo, pomyślał Koch. – „A więc jesteś tym słynnym kolekcjonerem” - powiedział Rodenstock, po czym pośpiesznie odszedł.

W sporach prawnych, Koch od czasu do czasu polegał na usługach twardego emerytowanego agenta F.B.I. Jima Elroy. Podczas swojej kariery w zakresie egzekwowania prawa, Elroy pracował nad wieloma sprawami dotyczącymi oszustw, zagtem gdy pojawiły się pytania dotyczące butelek Jeffersona, powiedział Kochowi: "Jeśli chcesz odzyskać pieniądze, to ja je dostanę."

Kochowi nie było jednaktego dosyć. "Chcę go zamknąć", powiedział Elroyowi. "Saddle up." (Entuzjazm Kocha do kultury kowbojskiej przelał się na Elroya, który opisuje swojego szefa jako "nowego szeryfa w mieście", nawet jego dzwonek telefonu komórkowego to gwizdany motyw z filmu "Dobry, Zły i Brzydki.")

Elroy ma już sześćdziesiąt lat, zwietrzałą, opaloną twarz i konspiracyjny uśmieszek. Jest trochę gawędziarzem, a kiedy spotkaliśmy się niedawno na lunch, zrelacjonował mi szczegóły swojego śledztwa z teatralną intonacją kogoś, kto opowiadał tę historię nie raz. "Sprawy albo się polepszają, albo pogarszają się" - powiedział mi. "Ta była coraz lepsza." Od samego początku Koch był zainteresowany pozwaniem Rodenstocka, wyjaśnił Elroy, ale chciał także, aby Elroy przygotował przeciwko niemu sprawę karną, która mogłaby ostatecznie zostać przekazana władzom federalnym. Ambicje Kocha elektryzowały Elroya. "To dochodzenie ma wszystkie znamiona spraw prowadzonych przez F.B.I.", powiedział mi. "Tylko z najlepszymi ludźmi na świecie gotowymi natychmiast i bez żadnej biurokracji." Szacował, że od 2005 roku Koch wydał ponad milion dolarów na sprawę Rodenstocka - dwa razy tyle, ile zapłacił za wino.

Kiedy Elroy i jego zespół - były inspektor Scotland Yardu w Anglii, były agent MI5 w Niemczech i kilku ekspertów od win w Europie i Stanach Zjednoczonych rozpoczęli śledztwo w 2005 roku, dowiedzieli się od pracowników w Monticello, że wątpliwości co do autentyczność win Jeffersona datują się od czasu aukcji oryginalnej butelki. Broadbent udał się do Monticello jesienią 1985 roku, aby zapytać o referencje do wina w listach pisanych przez Jeffersona. Badaczka o nazwisku Cinder Goodwin, która spędziła piętnaście lat studiując obszerną dokumentacje Jeffersona, odpowiedziała Broadbentowi w listopadzie tego roku, wyrażając sceptycyzm. "Codzienna księga rachunkowa Jeffersona, praktycznie wszystkie jego listy, wypowiedzi jego bankiera i różne francuskie dokumenty celne z tego czasu przetrwały ale nie wspominają o rocznikach z 1787 r." - napisała. Kiedy reporter z "Timesa" dotarł do pani Goodwin jeszcze przed licytacją, aby zapytać o powiązanie win z Jeffersonem, zauważyła, że ​​podczas gdy inicjały na butelkach Rodenstocka zostały napisane "Th. J.", to w swojej korespondencji Jefferson używał dwukropka. "Th: J."

Broadbent nie wspomniał o tych wątpliwościach w katalogu aukcyjnym, a artykuł w Timesie nie zniechęcił kupujących. (W artykule opublikowanym w tym czasopiśmie Broadbent powiedział reporterowi, że znalazł "brak dowodu", ale mnóstwo poszlak - "ogrom ich" - że Jefferson był właścicielem butelki.) Krótko po aukcji Goodwin przygotowała raport badawczy na temat butelek, w którym doszła do wniosku, że chociaż mogą być rzeczywiscie autentycznie osiemnastowieczne, to powiązanie specyficznie z Jeffersonem nie zostało potwierdzone historycznymi danymi. Starała się twierdzić, że nie kwestionuje dobrych zamiarów Rodenstocka i Broadbenta, ale zastanawiała się: "Czy nie było Thomasów, Theodorów, Theophilów, oraz Jacksonów, Jonesów i Juliensów, którzy rezydowaliby w Paryżu i również mieli ochotę na dobre wino z Bordeaux?" Wskazała, że ​​historyczne zapisy dokumentują mieszkańców pod różnymi adresami w Paryżu. Jeśli Rodenstock wyjawiłby adres, pod którym odkrył wino, to " właściwe połączenie mogłoby zostać dokonane".

Wkrótce do Monticello zaczęła napływać fala listów od Rodenstocka. Chociaż mówi po angielsku, to jego listy były po napisane po niemiecku. W dniu 28 grudnia 1985 r. Rodenstock napisał, odnosząc się do Goodwin, że ​​"uprzejmość nakazywałaby zachować swoje wątpliwości i bezpodstawne uwagi, oraz że nie powinno się grać ważniaka przed prasą." Dan Jordan, dyrektor wykonawczy Monticello, odpisał protestując, że Goodwi jest wysoce cenioną badaczką postaci Jeffersona, i że w przeciwieństwie do Rodenstocka czy domu aukcyjnego Christie’s, nie była zainteresowana finansowo determinacją autentyczności."

Czy można studiować 'Jeffersona' na uniwersytecie?" Odpowiedział Rodenstock. "Ona nie wie nic o winie w związku z Jeffersonem, nie wie jak wyglądają butelki z okresu 1780-1800, nie wie jak smakują."

Broadbent również napisał listy do Monticello, stając po stronie Rodenstocka i butelek. Pewna, nie do zamkniecia luka w filozofii podejścia zdawała się separować historyków z Wirginii i europejskich koneserów. Broadbent, podobnie jak Rodenstock, wyraził przekonanie, że wrażenia zmysłowe związane z piciem wina miały przewagę nad historycznmi dowodami. W czerwcu 1986 roku zauważył, że właśnie skosztował butelkę „1787 Th.J.” Branne Mouton z kolekcji Rodenstocka. Wino było "sensacyjnie dobre" - napisał Broadbent. "Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do autentyczności tego niezwykłego starego wina, to zostały one całkowicie usunięte. . . . Wprawdzie nie ma pisemnych dowodów na to, że te konkretne butelki znajdowały się w posiadaniu Jeffersona, ale jestem teraz głęboko przekonany, że rzeczywiście było to wino zamówione przez Jeffersona."

Nie tylko badacze z Monticello wyrazili wątpliwości co do wina. Zanim dom aukcyjy Christie’s sprzedał butelkę Forbesowi, Rodenstock zaoferował za około dziesięć tysięcy marek butelkę „Th.J”. Lafitte niemieckiemu kolekcjonerowi o nazwisku Hans-Peter Frericks. Ale po tym, jak Forbes wydał czterdzieści razy więcej, Frericks postanowił sprzedać swoją butelkę i zwrócił się z tym do Broadbenta. Jednakże Rodenstock interweniował, mówiąc, że sprzedał butelkę Frericksowi pod warunkiem, że on jej nie odsprzeda. (Frericks zaprzecza, że ​​taki warunek istniał). Frericks zwrócił się do Sotheby's, ale po zbadaniu dowodów dom aukcyjny odmówił, powołując się na niepewne pochodzenie butelki.

Wysiłki Rodenstocka, by powstrzymać sprzedaż, wraz z wątpliwościami Sotheby's co do butelki, wzbudziły podejrzenia Frericksa, i w 1991 roku wysłał butelkę do monachijskiego laboratorium, aby jej zawartość zbadać metodą datowania radiowęglowego. Materiał organiczny zawiera radioaktywny izotop węgla C14, który posiada znany okres rozpadu połowicznego. Na tej podstawie naukowcy mogliby przeanalizować ilość izotopu w butelce wina w celu określenia jej przypuszczalnego wieku. Węgiel C14 ma jednak długi okres półtrwania, w związku z czym datowanie węglem jest \nieprecyzyjne dla oceny obiektów, które mają tylko kilka stuleci. Jednocześnie, testy jądrowe w atmosferze w w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych stanowią jednak pewna cezure, ponieważ poziomy węgla C14 gwałtownie wzrosły w tym okresie. Zatem ilość węgla C14 i izotopu trytu, były znacznie wyższe niż można by oczekiwać w przypadku dwustuletniego wina. Naukowcy doszli do wniosku, że butelka zawierała mieszaninę win, z których prawie połowę stanowiły wina z roku 1962 lub z lat późniejszych. Frericks pozwał Rodenstocka, a w grudniu 1992 r. sąd niemiecki wydał wyrok na jego korzyść, utrzymując, że Rodenstock "zafałszował wino lub świadomie zaoferował zafałszowane wino". (Rodenstock odwołał się i oskarżył Frericksa o zniesławienie. Sprawa została ostatecznie rozstrzygnięta poza sądem.)

Oprócz byłego agenta MI5, niestrudzony Elroy zatrudnił dwóch prywatnych detektywów w Niemczech, którzy odkryli, że nazwisko Hardy Rodenstock było nazwiskiem fikcyjnym. Badacze odwiedzili rodzinne miasto Rodenstocka, Kwidzyń, w Polsce. Powiadomiono Kochoa, że Rodenstock zaczął życie jako Meinhard Goerke, syn miejscowego urzędnika kolejowego. Przeprowadzili wywiad z matką Rodenstocka i odwiedzili jego szkołę podstawową. Śledczy poinformowali Kocha, że Rodenstock wykształcił się na inżyniera i podjął pracę w niemieckich kolejach federalnych, ale nie mogli znaleźć żadnych dowodów na poparcie jego twierdzeń, że był profesorem. Przeprowadzili także wywiad z Tiną York, niemiecką piosenkarką pop, z którą Rodenstock był w romantycym związku w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. York powiedziała im, że podczas dziesięcioletniego związku z Rodenstockem nigdy nie ujawnił faktu, że miał dwóch synów z wcześniejszego małżeństwa. "Zawsze mówił o dwóch siostrzeńcach", powiedziała.

Jak ustalili detektywi, Rodenstock przyjął swoją nową tożsamość mniej więcej w tym samym czasie, kiedy spotkał Tinę York i powiedział jej, że należy do słynnej rodziny Rodenstocków. Wtedy też zaczął interesować się winem. Nie podzielała jego oddania temu hobby. Przypomniała sobie, że pewnego dnia umieśćiła miskę sałatki ziemniaczanej w klimatyzowanej piwniczce z winem, żeby była chłodna. „Rodenstock wpadł w szał” - powiedziała.

Rodenstock był znany ze swojego niezwykle wrażliwego nosa i zdolności rozpoznawania win w ślepej degustacji. Elroy zastanawiał się, czy moógłby posiadać umiejętności miksera, rodzaju eksperta, którego używają winnice, aby uzyskać precyzyjną mieszankę odmian winogron. Nie ma testów naukowych, które umożliwiałyby wiarygodne określenie odmian winorośli w butelce wina, a Elroy spekulował, że Rodenstock mógł wykreować fałszerstwa poprzez mieszanie różnych win - a nawet szczyptę portu, o czym wiedzieli fałszerze - w celu stworzenia koktajlu, który smakował jak szlachetne wino. Podążając za tymi podejrzeniami, zespół śledczy Elroya przeprowadził wywiady z kilkoma osóbami, pytając czy mieli jakąkolwiek wiedzę o tym, że Rodenstock miał laboratorium, w którym mógłby zrobić podróbki. Następnie, w październiku, Niemiec o nazwisku Andreas Klein zwrócił się do zespołu Kocha i powiedział, że Rodenstock mieszkał przez kilka lat w mieszkaniu należącym do jego rodziny. Obydwaj kłócili się o to że Klein chciał dobudować mieszkanie nad Rodenstockiem, co skończyło się sprawą w sądzie. W 2004 r., po tym jak Rodenstock opuścił mieszkanie, Klein wszedł do piwnicy jego byłego lokatora i odkrył kolekcję pustych butelek i stos najwyraźniej nowych etykiet na wino. W odpowiedzi na to Rodenstock wszczął postępowanie przeciwko Kleinowi.

Istnieją dwa rodzaje fałszerzy wina: ci, którzy nie majstrują przy tym, co jest w butelce, i tacy, którzy to robią. Ponieważ cena wspaniałego rocznika dobrego wina często przekracza wielokrotnie cenę nijakiego, wielu fałszerzy zaczyna od prawdziwej butelki, powiedzmy, 1980 Pétrus i po prostu zastępuje oryginalna etykietę taką z roku 1982. (Rocznik '82 jest szczególnie pożądany i drogi.) Przy dobrym skanerze i kolorowej drukarce etykiety łatwo się replikują - jeden z byłych aukcjonerów, z którymi rozmawiałem, nazwał to "publikowaniem na biurku". Korek w butelce jest oznaczony rokiem, ale fałszerze czasem zdrapują ostatnią cyfrę, z założeniiem, że kupujący nie zauważy. Ponadto, ponieważ korki przebywające dziesiątki lat w butelce mają tendencję do niszczenia się, niektóre winnice oferują usługę ich wymiany, co sprawia że butelka z nowszym korkiem nie musi wzbudzać podejrzeń. W każdym razie korek jest zwykle ukrywany pod foliową kapsułką, dopóki kupujący nie otworzy butelki.

Największą przewagą fałszerza jest to, że wielu nabywców czeka lata zanim otworzą swoje oszukane butelki, jeśli w ogóle je otworzą. Bill Koch powiedział mi, że jest właścicielem wina, którego nie zamierza pić. Kolekcjonuje butelki z niektórych winnic prawie tak, jakby były to karty baseballowe, mające na celu skompletowanie zestawu. "Chcę tylko sto pięćdziesiąt lat Lafite na ścianie", powiedział. Wahał się przed konsumpcją ciężko dostępnych roczników, ponieważ uczyniłoby to komplet niecałkowitym, a także dlatego, że najstarsze wina często pochodzą nie z najlepszych roczników, ale z tych najgorszych. Historycznie, gdy produkowano dobre roczniki, kolekcjonerzy zostawiali je, aby zobaczyć, jak się starzeją, wyjaśnił Koch. Ale kiedy renomowane winnice produkowały kiepskie roczniki, ludzie pili je wkrótce po ich butelkowaniu, co sprawiło, że rocznik był rzadki. Kiedy zastanawiałem się, dlaczego kupował stare wina, których nigdy nie zamierzał pić, Koch wzruszył ramionami. "Nigdy nie będę strzelał z karabinu Custera", powiedział.

Innym wielkim atutem fałszerzy wina jest to, że kiedy kolekcjonerzy otworzą swoje fałszywe butelki, zazwyczaj brakuje im doświadczenia i wyrobienia wnikliwego smaku, aby stwierdzić, że zostali oszukani. Trzeba zaznaczyć, że awet w przypadku starych autentycznych win, butelka od butelki może różnić się ogromnie. "To żywy organizm", powiedziała mi Serena Sutcliffe z Sotheby. "Porusza się, zmienia się, ewoluuje – tak więc, jeśli jesteś zaintersowany winami, które mają czterdzieści, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, to nawet gdy butelki są przechowywane obok siebie w podobnych warunkach, zauważysz duże różnice między poszczególnymi butelkami".

Badania sugerują, że wrażenia związane z wąchaniem i smakowaniem wina są wyjątkowo podatne na ingerencję ze strony części mózgu odpowiedzialnej za percepcję. Kilka lat temu Frédéric Brochet, doktorant na wydziale enologii na Uniwersytecie w Bordeaux, przeprowadził badanie, w którym pięćdziesięciu siedmiu uczestnikom testu podał średniej klasy czerwone wino Bordeaux z butelki z etykietą wskazującą, że było to zwykłe wino stołowe. Tydzień później podał to samo wino, tym samym osobom, ale tym razem rozlano je z butelki wskazującej, że wino było nawyższej klasy (grand cru). Podczas gdy degustatorzy stwierdzili, że wino z pierwszej butelki było "proste", "niezrównoważone" i "słabe", to wino z drugiego podania było "kompleksowe", "zrównoważone" i "pełne". Brochet twierdzi, że nasze "oczekiwania percepcyjne" wynikające z oglądu etykiety, rządzą doświadczeniami co do wina tak silnie, że dominują nasze rzeczywiste doznania sensoryczne na to, co jest w butelce.

W tej sytuacji pojawił się bardziej bezczelny rodzaj fałszerza, który w rzeczywistości zastępuje jeden rodzaj wina innym. Często pracuje z oryginalnymi butelkami z oryginalnymi etykietami, pozyskując puste butelki z restauracji lub sklepów z antykami, napełniając je innym rodzajem lub rodzajami wina i uzupełniejąc korkiem i kapsułką, zakładając, że zamożny kupujący nigdy nie bedzie w stanie stwierdzić różnicy. I w wielu przypadkach to założenie okazuje się słuszne. Sutcliffe uważa, że ​​ogromna większość fałszywych win cieszy się dużym popytem. Rajat Parr, wybitny dyrektor seklcji win, nadzorujący restauracje w Las Vegas, powiedział mi, że kilka lat temu pewni jego klienci zamówili butelkę Pétrusa z 1982 roku, która bywa sprzedawana w restauracjach nawet za sześć tysięcy dolarów. Towarzystwo skończyło butelkę i zamówiono drugą. Ale druga butelka smakowała wyraźnie inaczej, więc odesłali ją z powrotem. Personel, po przeprosinach, znalazł trzecią butelkę, którą goście wypili z przyjemnością. Parr dokładnie zbadał te trzy butelki i odkrył problem jaki miała ta druga: był to jedyny prawdziwy Pétrus 1982.

Jeśli Th.J. butelki były sfałszowane, pytanie przed którym stanął Jim Elroy, brzmiało: czy oryginalne XVIII-wieczne butelki kogoś innego zostały uznane jako butelki Thomasa Jeffersona, czy też wino rzeczywiście stało się przedmiotem oszustwa? Fakt, że Broadbent i inni koneserzy posmakowali kilku butelek rzekomego wina Jeffersona i oświadczyli, iż są one autentyczne, sugerował, że wino w butelkach było prawdziwe. Jancis Robinson, Master of Wine i felietonistka magazynu "Financial Times", uczestniczyła w degustacji Yquem w 1998 roku i znalazła dwie butelki Th.J. "przekonująco stare". Początkowo jakby lekko stęchłe, ale potem, gdy "cud wielkiego starego wina zaczął działać", otworzyły się jako "kobiecy zapach róż" dla rocznika 1784 oraz emanując "jesienne aromaty spalonego cukru i leśnego podszycia" w przypadlu rocznika 1787.

Brochet powiedział mi wszakże, iż podczas degustacji, eksperci są bardziej skłonni polegać osobistych doświadczeniach i domniemaniach niż przeciętni smakosze wina. Aczkolwiek, swierdzenie takie wydaje się być kwestionowane przez test naukowy zlecony przez Hansa-Petera Frericksa, który odkrył, że prawie połowa wina w jego Lafitte z 1787 roku datuje się na jakiś czas po 1962 roku. Po teście Frericksa, Rodenstock zamówił u dr Georgesa Bonani, naukowca z Zurychu, własny testn na kolejnej butelce 1787 Lafitte. Bonani odatował wino metodą węgla radioaktywnego i ustalił, że wino w butelce nie może być datowane na 1962 rok lub później, co przeczyło ustaleniom Frericksa. Rodenstock często powoływał się na wyniki uzyskane przez Georgesa Bonani jako "rozstrzygające" w uwierzytelnianiu jego butelki. Wydaje się jednak, że trudno uznać którykolwiek z tych testów za naprawdę rozstrzygający. Po pierwsze, różne testy przeprowadzono na różnych butelkach. Po drugie, ekstrapolowanie wyników jednej butelki na autentyczność innych butelek, wydaje się raczej pochopne. Co więcej, datowanie węglem nie jest w stanie zapewnić wiarygodnego określenia wieku win butelkowanych w XVIII i XIX wieku. Wreszcie, gruntowna analiza raportu laboratoryjnego Bonaniego ujawniła, że jego ustalenia zawierają znaczny margines błędu. Choć test mógł wykluczyć obecność wina z końca XX w., to nie dostarczył absolutnego dowodu, że wino pochodzi z 1787 roku. "Test mówi tylko, że wino pochodzi z okresu od 1673 do 1945 roku", napisał Bonani w jednym z przesłanych ostatnio e-maili.

Elroy, sceptycznie nastawiony do testów obu stron, wyszukał Philippe Huberta, francuskiego fizyka, który opracował metodę testowania wieku wina bez otwierania butelki. Hubert wykorzystuje promienie gamma niskiej częstotliwości do wykrywania obecności radioaktywnego izotopu cezu-137. W przeciwieństwie do węgla-14, cez-137 nie występuje naturalnie. Jest on bezpośrednim wynikiem opadu jądrowego. Wino butelkowane przed nastaniem atmosferycznych testów jądrowych nie zawiera cezu-137, więc test nie ujawnia jego obecności w starszych winach. Ale jeśli wino zawiera cez-137, krótki okres półtrwania izotopu - trzydzieści lat - pozwala Hubertowi na dokładniejsze oszacowanie jego wieku.

Elroy poleciał do Francji z butelkami Jeffersona z kolekcji Kocha, zapakowanymi w dwie kuloodporne i antywstrząsowe skrzynki, które zabrał ze sobą jako bagaż podręczny. Otrzymał rodzaj paszportu na te przedmioty, aby nie musiał ponosić żadnych opłat podczas przekraczania granicy z winem o wartości pół miliona dolarów. Kiedy ochrona lotniska sprawdzała butelki na lotnisku Heathrow, Elroy odgrywał znudzonego z miną mówiącą, "Po prostu nie możesz dostać dobrej butelki wina w samolocie."

Laboratorium, w którym Hubert i Elroy testowali wino, znajduje się na głębokości ponad półtora kilometra pod Alpami, na granicy francusko-włoskiej. Butelki zostały umieszczone w detektorze osłoniętym 25-centymetrowym ołowiem i zostały poddane tygodniowym testom.

Elroy był już pewien, że on i jego śledczy zbliżają się do Rodenstocka. "Mając dowody, które widzę z Monticello, w połączeniu z tym, co widzę z Niemiec, mam 99 procent pewności, że ten facet jest oszustem", wspominał. Kiedy Hubert ukończył testy, nie zidentyfikował cezu-137 w butelkach. "Nie wiem, czy to rok 1783 czy 1943," powiedział Hubert Elroyowi. Ale wino poprzedzało wiek atomowy.

"Trudno mi wprost wyraźić, jakie to było rozczarowujące" - powiedział mi Elroy. "Mam dowody historyczne, ale jeśli zamierzamy zrobić to zgodnie z zasadami kryminalistyki, to musi być coś więcej. Muszę mieć jakieś naukowe lub inne dowody, albo nie będzie to podlegało ściganiu.

Wracając do Stanów Zjednoczonych, Elroy wyjął jedną z butelek i trzymał ją w rękach. "Patrzę na kapsułę i samo szkło" - powiedział. "Przesuwam dłonią po grawerunku. Wyczuwam go. A potem myślę: To jest znak narzędziowy. Dokonano tego za pomocą narzędzia".

Po wylądowaniu Elroy zadzwonił do laboratorium F.B.I. w Quantico w Wirginii. Eksperci od balistyki w laboratorium specjalizują się w badaniu śladów jakie narzędzia zostawiają w wyniku ich użycia. Zwracają szczególną uwagę na ślady, jakie lufa pozostawia na kuli czy też jakie ślady pozostają po śrubokręcie którym ​​otwarto okno. Laboratorium przekazało Elroyowi nazwiska niektórych niedawno emerytowanych specjalistów. Odwiedził także Muzeum Szkła Corninga w północnej części stanu Nowy Jork, gdzie został skierowany do znanego szklanego rytownika, Maxa Erlachera, urodzonego w Austrii rzemieślnika, który pracował dla wielu amerykańskich prezydentów.

Kilka tygodni później Elroy zatrudnił Erlachera oraz emerytowanego eksperta narzędziowego F.B.I. o nazwisku Bill Albrecht, którzy mieli zbadać butelki znajdujace się w posiadłości Billa Kocha w Palm Beach. Elroy chciał wiedzieć, czy napisy na butelkach zostały wykonane miedzianym kołem, czyli narzędziem jakiego używano w XVIII wieku do grawerowania szkła. W czasach Jeffersona miedziane koło, zwykle obsługiwane za pomocą pedału, obracało się stacjonarnie, podczas gdy grawer manewrował butelką wokół niego.

Erlacher i Albrecht zbadali butelki, przyglądając się brzegom grawerunku pod potężnym szkłem powiększającym. Litery wygrawerowane przez miedzianą tarczę mają różną grubość, podobnie jak pismo wykonane wiecznym piórem. Jednakże napis na butelkach był zaskakująco jednolity i ukośny w taki sposób, że grawerowanie nie mogło zostać wykonane miedzianym kołem. Inicjały nie mogły powstać w XVIII wieku, podsumował Erlacher. Wręcz przeciwnie, wyglądały tak, jakby mogły zostać wykonane przy pomocy trzymanego w ręce narzędzia, takiego jak wiertarka dentystyczna lub narzędzie typu Dremel - zasilane elektrycznie. To wygląda jak jakiś "milowy krok" - pomyślał Elroy. Tak się złożyło, że w domu miał narzędzie Dremel. "Biorę butelkę do wina, a pracuję na niej" - wspominał. "No i w godzinę jestem w stanie wygrawerować "Th.J.""

W dniu 31 sierpnia 2006 r. Bill Koch złożył skargę cywilną przeciwko Rodenstockowi ("a.k.a. Meinhard Goerke") w sądzie federalnym w Nowym Jorku. Chociaż to Chicago Wine Company i Farr Vintners sprzedali Kochowi wina, w skardze wskazano, że Rodenstock zaplanował "długotrwały plan", z zamiarem oszukania kolekcjonerów win. "Rodenstock jest uroczy i elegancki" - czytamy w skardze. "Jest również oszustem."

Przed złożeniem pozwu, prawnicy Kocha byli zatroskani tym, czy Rodenstock uzna osobisty związek z butelkami wina Jeffersona, zakupionymi przez Kocha, (biorąc pod uwagę, iż Koch nie kupił ich bezpośrednio od niego), i czy mógłby kontynuować rzekome oszustwo, utrzymując wciąż, że były one autentyczne. W tej sytuacji, w styczniu 2006 roku, Koch przesłał faksem Rodenstockowi uprzejmy list, mówiąc, że chciałby uwierzytelnić swoje wina, które kiedyś należały do Jeffersona i prosi Rodenstocka żeby przesłał mu list potwierdzający, że "miał on wszelkie powody, by wierzyć", iż butelki "należały kiedyś do Thomasa Jeffersona". Rodenstock odpowiedział 10 stycznia, pisząc: "Butelki Jeffersona są absolutnie autentyczne i. . . pochodzą z zamurowanej piwnicy w Paryżu”. - Zwrócił uwagę, że dom aukcyjny Christie’s poręczył za autentyczność butelek i załączył kopię raportu Bonani. "Z pewnością zrozumie pan, że dyskusje na temat prawdziwości butelek Jeffersona są dla mnie zamknięte" - napisał.

W kwietniu Koch napisał do Rodenstocka ponownie, pytając, czy mogliby się spotkać "przy kieliszku dobrego wina, w wybranym przez pana miejscu", aby omówić niektóre z jego obaw dotyczących butelek Jeffersona. Rodenstock odmówił. "Z prawnego punktu widzenia zakup i sprzedaż nie podlegaja weryfikacji ze względu na przepisy o przedawnieniu" - napisał. Osoba, która sprzedała mu butelki w 1985 roku, miała wówczas sześćdziesiąt lat, kontynuował i mogła już nie żyć. Pytania o autentyczność butelek należały do kategorii pytań stawianych przez: "prasę na żółtych papierach". Gdy pozew został złożony, Rodenstock postanowił go odrzucić.

Adwokaci Kocha przylecieli do Londynu w październiku, aby porozmawiać z Michaelem Broadbentem, który miał wtedy siedemdziesiąt dziewięć lat, ale nadal był aktywny w międzynarodowych kręgach winiarskich. Broadbent powiedział, że prosił Rodenstocka "w kółko", aby wyjawił adres, pod którym znaleziono butelki. Sam jednak nadal utrzymywał, że butelki Jeffersona są prawdziwe.

W pewnym sensie Broadbent nie miał wielkiego wyboru. W swoich książkach i katalogach aukcyjnych opierał się na setkach notatek degustacyjnych poczynionych w odniesieniu do win dostarczanych przez Hardy'ego Rodenstocka. Przekonanie, że koneserzy XX wieku mogą oceniać, jak smakuje osiemnastowieczne wino, zależało od uczciwości Rodenstocka, jednego z głównych dostawców tych win. Gdyby Rodenstock został uznany za oszusta, wiarygodność Broadbenta, który wielokrotnie potwierdzał odkrycia Rodenstocka, doznałaby ogromnego uszczerbku. Na pytanie, dlaczego nie zrobił więcej badań co do ‘Th.J. Lafitte’ przed aukcją, odpowiedział: "Jesteśmy licytatorami; jesteśmy zobligowani terminami jak dziennikarze. Po prostu, nie miałem czasu." Prawnicy pytali, czy dom aukcyjny Christie's przygotował jakieś pisemne dowody w 1985 r., żeby podeprzeć stanowisko wydziału winnego co do tych butelek. Broadbent odpowiedział, że nigdy nie przyszło mu do głowy, aby potwierdzać coś na piśmie. "Jeśli chodzi o dom aukcyjny Christie's, jesteśmy absolutnie dżentelmenami" - powiedział.

Zeszłej jesieni, szef sprzedaży wina Christie w Stanach Zjednoczonych, Richard Brierley, powiedział Johnowi Wilke'owi z Wall Street Journal, że chociaż nie był zaangażowany w uwierzytelnianie butelek Jeffersona w 1985 r., to "patrząc wstecz, więcej pytań mogłoby zostać zadanych" (Christie’s twierdzi, że Brierley był cytowany poza kontekstem.). Hugo Morley-Fletcher, który w 1985 roku był szefem działu ceramicznego Christie i był jednym z ekspertów, z którymi Broadbent konsultował się w sprawie autentyczności butelki Forbesa, powiedział mi: "Moim zdaniem wówczas, bazując na moim doświadczeniu, było przekonanie, że była ona autentyczna. . . . Problem w tym, że angażujemy się w działalność, która nie jest ścisłą nauką." Wyjaśnił, że uznał butelkę jako pochodząca z XVIII wieku i grawerunek jako datujący się na ten sam okres. Kiedy zapytałem, czy istnieje jakakolwiek możliwość, że mógł się pomylić co do grawerunku, odpowiedział: "Oczywiście" i dodał: "Ma się wydać opinię. Jest zupełnie możliwe, że człowiek zostaje oszukany." Pomimo wielu prób, nie byłem w stanie dotrzeć do Michaela Broadbenta, ale rzecznik domu aukcyjnego Christie’s powiedział mi, że "decyzja pana Broadbenta, by podjąć się sprzedaży, reprezentowała jego przemyślaną opinię w oparciu o wszystkie fakty, którymi dysponował w tym czasie - decyzja, której nie powinniśmy dyskutować dwadzieścia dwa lata później."

Mimo to aukcja szlachetnych i rzadkich win domu aukcyjnego Christie’s w Nowym Jorku . oferowała w grudniu 2006 roku butelkę Pétrusa z 1934 r., której towarzyszył opis z książki Broadbenta o Pétrusie z roku 1934, którego testował on wiele lat wcześniej. "Nie mam pojęcia gdzie Hardy Rodenstock znajduje te wina" – mówił katalog. „Przed rokiem 1945 nie ma żadnych zapisów dotyczących produkcji, zapasów ani sprzedaży. Wszystko, co mogę powiedzieć, to to, że duża butelka była pyszna.” Koch nie wiedział, czy to Rodenstock wystawił butelkę Petrusa (w Christie’s powiedziano mi, że nie). Był wszakże zły, iż w obliczu zarzutów w jego oskarżeniu, dom aukcyjny mimo to promował wino posiłkując sie opinią Broadbenta o butelkach Rodenstocka. Zadzwonił do domu aukcyjnego ze skargą, ale Christie’s kontynuowało licytację. Wino było oferowane za dwa tysiące dwieście dolarów. Nie zostało sprzedane.

Nikt nie wie, ile butelek prawdziwego lub podrobionego wina Hardy Rodenstock sprzedał przez lata. Jego oferty były często w gotówce. ("Jeśli płacisz gotówką, ludzie nie muszą deklarować sprzedaży do celów podatkowych", powiedział kiedyś ankieterowi. "Dwieście tysięcy dolarów w gotówce może czasami być korzystniejsze niż czek na milion dolarów"). Chroniąc zarówno swoich dostawców, jak i kupujących, nie informował dobrowolnie o poszczególnych aktach sprzedaży. Jim Elroy uważa, że sprzedając ​po dziesięć tysięcy lub więcej dolarów za butelkę, Rodenstock mógł rozprowadzić dziesięć butelek miesięcznie i zarobić ponad milion dolarów rocznie. Gdy Koch rozpoczynał proces przeciwko Rodenstockowi, przedsiębiorca komputerowy z Massachusetts o nazwisku Russell Frye, złożył pozew przeciwko firmie Wine Library, dystrybutorowi z miejscowości Petaluma w Kalifornii, twierdząc że sprzedano mu dziewiętnastowieczne Lafite oraz Yquem wraz z tuzinami innych rzadkich starych win, które okazały się fałszerstwami. Pozew Frye'a stwierdzał, że ​​jeden z pozwanych w tej sprawie "poinformował skarżącego niedawno, iż wiele butelek, które powód uznaje za podrabiane lub budzących wątpliwości, zostały nabyte od Hardy Rodenstocka."

Koch ma około czterdziestu tysięcy butelek wina przechowywanych w trzech piwnicach. W maju odwiedziłem jedną z nich - chłodzone pomieszczenie pod jego domem w Osterville na Cape Cod, wypełnione regałami z ciemnego drewna. Jim Elroy poprosił dwóch ekspertów, Davida Molyneux-Berry'ego i Billa Edgertona, by przeszli przez piwnicę i zidentyfikowali podejrzane butelki.

Molyneux-Berry, zanim został prywatnym konsultantem wina, pracował w Sotheby's przez wiele lat i to on odrzucił butelkę „Th.J. Lafitte” z kolekcji Hansa-Petera Frericksa. W piwnicy Frericksa zidentyfikował oczywiste fałszerstwa jedno po drugim. Zgodnie ze szczegółowymi notatkami kolekcjonera, wszystkie pochodziły od Hardy'ego Rodenstocka. Molyneux-Berry był również podejrzliwy wobec wielu innych intrygujących odkryć Rodenstocka. Jako przedstawiciel Sotheby's, Molyneux-Berry odbywał często oficjalne podróże do Rosji. "Pojechałem do Kijowa i zobaczyłem tam piwnicę" - powiedział mi. "Pojechałem do Mołdawii i zobaczyłem ich piwnice. Uzyskałem dostęp do prezentacji win najwyższej klasy, jaki człowiek może dostać. Jednak Rodenstock jedzie do Rosji i znajduje piwnice carskie gdzie indziej, a tam komplet najwyższej klasy win z apelacji Bordeaux. . . . I oczywiście butelki magnum. Naturalnie, w dużej ilości."

W kolekcji Kocha, z próbki trzech tysięcy butelek sprzed rocznika 1961często podrabianych marek, Molyneux-Berry i Edgerton zidentyfikowali około stu trzydziestu podejrzanych lub oczywiście fałszywych butelek. "Z czaszem nabywasz wiedzy o tym jak wyglądają butelki", powiedział mi Molyneux-Berry. "Oczywiste oszustwa rzucają się w oczy natychmiast". Na każdej podejrzanej butelce umieszczona zostaje biała nalepka. Następnego dnia profesjonalny fotograf wykonuje zdjęcia w wysokiej rozdzielczości, które w razie potrzeby można będzie przedstawić w sądzie.

W niektórych przypadkach butelka, etykieta i folia wokół korka były autentyczne, ale rzadkość samego wina budziła uzasadnione podejrzeniamia. Koch posiada na przykład dwie dwie butelki magnum Lafleur z 1947 roku. "Czterdzieści siedem to wielki rok dla Lafleur" - powiedział Molyneux-Berry. Ale kontynuował, że słyszał iż w 1947 r. winnica wypuściła tylko pięć butelek magnum. "Jaka jest szansa, żeby ​​Koch posiadał dwie z tych pięciu?" zapytał. Edgerton prowadzi internetową bazę danych, która śledzi sprzedaż aukcyjną i ceny. Dziewiętnaście butelek magnum rocznika 1947 z winnicy Lafleur zostało sprzedanych na aukcjach od 1998 roku.

Serena Sutcliffe specjalistka z Sotheby's powiedziała mi, że najbogatsi kolekcjonerzy raczej nie będą wiedzieli o podróbkach, a jeśli o tym dowiedzą, to wolą nie podawać tej informacji do publicznej wiadomości. Powiedziała, że wielokrotnie zdarzało się jej badać piwnicę, którą kolekcjoner był zainteresowany zlicytować i zaniechać tego w całości lub w częściowo, z powodu nadmiaru podróbek. Często potem dowiadywała się, że kolekcjoner i tak sprzedał sprzedał fałszywe wino, tyle ża za pośrednictwem jednego z konkurentów. Kolekcjonerzy "nie lubią przyjmować niespodziewanych ciosów", powiedziała.

"Sprawa ma większy zasięg" niż Rodenstock, powiedział mi Koch. "Kiedy skończę przeglądać całe wino w mojej kolekcji, to zabiorę sie za tych wszystkich ludzi, którzy mi je sprzedali" - powiedział. "Handlowcy detaliczni, wiedzą, że to to robią. Są współwinni."

Jedną z problematycznych butelek Kocha jest Pétrus magnum z 1921 roku, którą kupił za trzydzieści trzy tysiące dolarów w 2005 roku na aukcji zorganizowanej przez nowojorską firmę winiarską Zachys. Koch uważa, że ​​wino pochodzi od Rodenstocka. Wymienia butelkę w swoim pozwie. (Zachys mówi, że nie ma żadnych dowodów na to, czy wino pochodziło od Rodenstocka.) To był kolejny Pétrus magnum z 1921 roku, któremu podczas imprezy Rodenstocka w Monachium w 1995 roku, Robert Parker przyznał sto punktów i ogłosił jako "nie z tego świata".

Wiosną ubiegłego roku Jim Elroy zabrał butelke magnum Kocha do Bordeaux, aby dokonać jej weryfikacji bewpośrednio w winiarni. Personel firmy Pétrus orzekł, że korek ma niewłaściwą długość, a folia i etykieta zostały sztucznie postarzone. Winiarnia Pétrus potwierdziła, że mają wątpliwości co do autentyczności butelki. A zarządca piwnicy, w swoim wywiadzie z Elroyem, powiedział że nigdy nie słyszał o magnum z 1921 roku i nie sądzi żaby jakiekolwiek były butelkowane w tej winiarni.

Fakt ten stał się impulsem do zadania interesującego pytanie. Jeśli Pétrus nie zrobił magnum w 1921 r., to co Parker pił na imprezie Rodenstocka? Nos Parkera jest ubezpieczony na milion dolarów... Wydaje się być czymś niemal patologicznym fakt, że Rodenstock zaprosił takiego specjalistę do swojego stolika i podał mu podróbkę. Elroy uważa to za kolejny dowód winy Rodenstocka, zauważając że tego typu ryzyko nie jest niczym niezwykłym w kręgach fałszerzy. "Wiem dużo o oszustach" - powiedział. "Wsadziłem sporo z nich do więzienia. Czują się tacy mądrzy. Myślą o sobie: Jestem mądrzejszy niż ktokolwiek na świecie. Rodenstock też poczuwa się podobnie".

Jeśli w rzeczywistości Pétrus Parkera z 1921 roku był fałszywy, taka pycha może nie być nie na miejscu. Czy Rodenstock mógłby stać się tak biegłym w robieniu fałszywego wina, że ​​jego podróbki smakowały tak samo dobrze, a nawet lepiej niż prawdziwe? Kiedy spytałem Parkera o tę butelkę, pośpieszył powiedzieć, że nawet najlepsi krytycy wina są omylni. Jednak powtórzył, że butelka była spektakularna. "Jeśli to była podrobiona, to on powinien być mikserem" - powiedział Parker. "To było coś wspaniałego"

Na początku tego lata Hardy Rodenstock zwolnił prawników z Manhattanu, których wynajął, by zakwestionować pozew Kocha. W liście skierowanym do sędziego procesowego zarzucił, że sąd nie ma jurysdykcji nad nim, jako obywatelem niemieckim, że Koch kupił butelki nie bezpośrednio od niego, ale od stron trzecich, i że sprawa powinna być zaniechana z powodu przedawnienia. Ze strony Kocha może być „zajęciam hobbystycznym podejmowanie działań przeciwko ludziom przez lata” zasugerował, ale nie chciał brać udziału w "takich głupkowatych gierkach ". Po wyrażeniu swoich obiekcji, oznajmił:" Wychodzę z tej procedury ".

Rodenstock nie zgodził się na wywiad do tej publikacji, ale w serii faksów, w większości w języku niemieckim, utrzymywał swoją niewinność i z pasją sprzeciwiał się temu jak Bill Koch go portretował, potępiając jego "zmyślenia i intrygi". Przyznał, że jego prawdziwe nazwisko brzmiało Meinhard Goerke, ale podkreślił, że wiele osób zmienia swoje nazwiska, wskazując na Larry Kinga jako przykład. Rodenstock zaprzeczył temu, że powiedział Tinie York, iż jest członkiem rodziny Rodenstocków, i utrzymywał że rzeczywiście jest profesorem, pisząc: "To jest fakt! Weryfikowalne! "Zakwestionował relacje, że znalazł sto skrzynek Bordeaux w Wenezueli, zwracając uwagę, że: " To byłoby 1200 butelek?!?!?! "Co do zarzutów Andreasa Kleina o znalezieniu pustych butelek i etykiet w jego piwnicy, Rodenstock napisał, że to nie takie niezwykłe iż koneserzy wina zachowują puste butelki po degustacji wina. "Zdejmuję etykiety ze starych butelek, aby je oprawić" - powiedział. "Wygląda to bardzo ładnie!" Zaprzeczył dostarczaniu jakichkolwiek butelek do Wine Library, albo magnum Pétrusa, o którym wspomniał Koch w pozwie, i nalegał: "Moje butelki 1921 Pétrus były zawsze absolutnie autentyczne!!!". Przywołał on stu-punktową recenzję Parkera i zapytał: "Czy istnieje lepszy dowód na to, że wino było autentyczne, kiedy znani na całym świecie eksperci opisali je jako doskonałe i dali mu najwyższą możliwą ocenę?"

Rodenstock w szczególny sposób potraktował relację Billa Kocha z ich spotkaia w 2000 roku podczas degustacji Latour w domu aukcyjnym Christie's. "Nie spóźniłem się!" - nalegał. Ja ani nie czułem się niekomfortowo, ani nie uciekałem od niego szybko. Jestem pewien, że mój wyraz twarzy wyrażał przyjemne oczekiwanie na wspaniałą degustację Latour. Byłem w znakomitym nastroju!!!" Wedle Rodenstocka, Koch powiedział, że jest właścicielem butelek Jeffersona, na co on odpowiedział: "To znakomicie, ale nie dostałeś ich ode mnie".

Jeśli chodzi o autentyczność butelek ‘Th.J.’, Rodenstock oferuje czasami sprzeczne linie obrony. "Gdyby dom aukcyjny Christie’s miał najmniejsze wątpliwości co do autentyczności, nie przyjęliby butelki 1787 Lafitte" - napisał. "Jestem więc bez zarzutu!" Zasugerował, że analiza inicjałów Kocha została wykonana nie przez naukowców, ale przez "amatorów rytowników", którzy byli przyjaciółmi Kocha i otrzymywali wynagrodzenie za swoje wnioski. Ale w liście skierowanym do sądu, rozważał możliwość, że inicjały są nowoczesne, hipotetyzując że ​​ktokolwiek sprzedał mu wina, "miał kilka butelek na re-grawerowanych na starym grawerunku ponieważ nie był on już wyraźnie czytelny." Zasugerował także, że Koch sam lub ktoś z jego pracowników mógł dokonać powtórnego grawerunku i dodał: "Wiele rzeczy może się stać z butelkami w ciągu dwudziestu lat!!!" (Gdy Hans-Peter Frericks złożył pozew w sprawie jego „butelki Jeffersona”, Rodenstock złożył podobne oświadczenie, sugerując że Frericks dokonał podróbki na swojej własnej butelce, aby go wrobić.)

14 sierpnia sędzia pokoju, który sprawował nadzór nad sprawami procesowymi, zalecił aby sąd wydał wyrok zaoczny przeciwko Rodenstockowi, z powodu odmowy udziału w procesie. Sędzia procesowy musał zatem w nastepstwie tego zdecydować, czy zaakceptować różne obronne wybiegi proceduralne Rodenstocka. Tym nie mniej, nawet jeśli zostałby mu wydany wyrok zaoczny, Rodenstock podtrzymywał zdanie, że niemieckie sądy nie będą go egzekwować.

W międzyczasie Jim Elroy przekazał ustalenia z dochodzenia władzom. Zebrano sędziów przysięgłych, by wysłuchali dowodów, a F.B.I. rozpoczęła rozsyłanie wezwań do kolekcjonerów wina, dealerów i domów aukcyjnych. "Będzie to miało zbawienny wpływ na całą branżę" - powiedział mi Koch. "A jeśli sędzia oddali pozew z jakiegoś technicznego powodu, mam pięć innych, które mogę złożyć."

W głębi swojej piwnicy na wino w Palm Beach, za rzędami bezcennych butelek, za elegancką kratą żeliwną, znajduje się szafa, w której Koch trzyma swoje najstarsze butelki, te z których wiele uważa teraz za fałszywe. Podniosłem butelkę 1787 Th.J. Lafitte. W moich rękach była zimna i zaskakująco ciężka, a ja przebiegłem palcami po literach. Czy dzielona z innymi pasja do najrzadszych starych win mogłaby do tak niewiarygodnego stopnia zaślepić odnośnie tych inicjałów wszystkich - kolekcjonerów, krytyków, aukcjonerów? Jefferson prosił w liście z 1790 roku, żeby zarówno jego wino jak i wino Waszyngtona były oaznaczone, ale z pewnością miał na myśli skrzynki lub opakowanie, a nie poszczególne butelki.

Koch odkorkował butelkę Montrachet rocznik 1989, a my weszliśmy na górę i usiedliśmy wygodnie w skórzanych fotelach w kowbojskim pokoju. Wino było rześkie i mineralne; dla mojego niedoświadczonego podniebienia, smakowało całkiem nieźle. Kiedy dyskutowaliśmy jego sprawę, zauważyłem, że Koch wydawał się być zaledwie rozżalony. Rzucił się w walkę z Rodenstockem i fałszywym winem z takim samym entuzjazmem, z jakim poświęcił się kolekcjonowaniu wina. "Zwykłem się chwalić, że zdobyłem wina Thomasa Jeffersona" - powiedział. "Teraz przechwalam się, że mam fałszywe wina Thomasa Jeffersona."

Na dworze słońce zaczęło zachodzić, a szef kuchni Kocha poinformował go, że na obiad będą kraby w miękkiej skorupce i dziczyzna. Koch przewertował księgę swojej piwnicy, solidny segregator z listą win. Na górze jedno z dzieci bębniło piłką do kosza. Bridget Rooney weszła z ich jednoroczną córką, Kaitlin. "Mówimy o fałszywym winie" - powiedział Koch. "Chcesz do nas dołączyć?"

Rooney usiadła obok niego. Miała na sobie sznur z ogromnych pereł i wydawała się nie zauważać, że ​​Kaitlin je żuje. Sięgnęła po kieliszek Kocha i pociągnęła łyk.

"Mmm" mruknęła. "To nie jest fałszywe."


Komentarze

  1. A to historia! :-) Jednak nic nie dziwi, wokół wina dzieją się różne rzeczy, a przecież to tak naprawdę zwykły produkt rolny :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

NR 1, NR 2 W ANTYKU

JAK DRZEWA KOMUNIKUJĄ SIĘ ZE SOBĄ

APOKALIPSA